poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 11 "Ujawniona tajemnica"



- Wyjdzie z tego?- spytał Carney.
- Robię co mogę- oznajmiła zestresowana zaistniałą sytuacją Arien.
- Kiedy? Bo wiesz ona…- ciągnął dalej chłopak.
- Nie wiem!- krzyknęła przerywając mu i zerwała się z miejsca, tak szybko, że przewróciło się krzesło na którym siedziała po czym z zaciętym wyrazem twarzy wyszła z pomieszczenia.
- Nie mam ci tego za złe, zresztą to nie twoja wina- powiedziała słabym głosem Gail ale dziewczyny już nie było.

Od trzech dni Arien uwijała się jak w ukropie, żeby pomóc przyjaciółce. Po bardzo powierzchownych oględzinach okazało się, że ciało dziewczyny pokrywają setki okrągłych śladów z których gdy je się ścisnęło wyciekał płyn o zapachu przypominającym zgniłe owoce.  Pierwszym i oczywistym dla wszystkim krokiem było użycie magii żywiołów co sprawiło tylko, że gorączka gwałtownie podskoczyła a skóra dodatkowo zaczęła się łuszczyć. Arien postawiła więc na naturalne środki. Przygotowała kąpiel do której na początek dodała garstkę mieszanki leczniczych ziół. Skóra przybrała nieco zdrowszy kolor a z nabrzmiałych wrzodów zaczęła wydobywać się mętna ciecz. Obie zdecydowały wrzucić więcej roślin przez co cały proces zaczął przebiegać szybciej wobec czego kilkakrotnie trzeba było zmienić wodę aż w końcu nic jej nie zabarwiało. Teraz, choć Gail czuła się lepiej wszystko znowu przybrało żółwie tępo.

- Ona naprawdę nie zawiniła- powtórzyła ciszej zanurzając się głębiej w kąpieli.
Arien zdążyła poznać każdy zakamarek kryjówki Arterian i ku jej utrapieniu nie było tu miejsca gdzie znalazła by chwilę dla siebie bo wszędzie kręcili się ludzie więc stwierdziła, że równie dobrze może usiąść tam gdzie jest ich najwięcej w nadziei, że harmider zagłuszy natarczywe myśli. Rozsiadła się wygodnie i zaciągnęła się świerzym leśnym powietrzem. Zalała ją fala wspomnień. Ostatni wspólnie spędzony wieczór z przybranymi rodzicami. Sen z tajemniczą kobietą. Podróż statkiem i pobyt na Avalon. Roziskrzone brązowe oczy pewnego chłopaka. Po kilku minutach poczuła jak ktoś wdrapuje się jej na kolana i mocno wtula się w nią. Kiedy otworzyła oczy zobaczyła jak w fałdach jej ubrania ukrywa się mała blondynka.
- Zgubiłaś się?- spytała, niepewna czy widziała ją tutaj wcześniej na co dziewczynka podniosła wzrok a Arien zaniemówiła. Drobną twarzyczkę pokrywała siateczka piegów a burzę loków podtrzymywał warkoczyk wijący się dookoła głowy.

- Orube, ty mały potworze gdzieś ty znowu zniknęła!- usłyszała rozbawiony głos,  a po chwili stanął przed nimi wysoki mężczyzna o ściętych tuż przy skórze czarnych włosach. Pomyślała, że gdyby stała pewne by usiadła z wrażenia. Poza jedną rzeczą niewiele się zmienili. Ostatni raz gdy ich widziała dziewczynka była umierająca a jej ojciec, wtedy wykończony złymi emocjami teraz wydawał się szczęśliwy i wyglądał jakby ktoś zdjął mu z ramion ogromny ciężar. Mała zeskoczyła z jej kolan i podbiegła do jegomościa wtulając się w niego podobnie jak przed sekundą w Arien.
- Nie krzycz tatusiu ale musiałam ją znaleźć- niepewnie zerkała to z rodzica na Arien i z powrotem.
- W sumie to i tak sam miałem zamiar z nią porozmawiać- oznajmił z nutą entuzjazmu uśmiechając się grzecznie.- A teraz zmykaj odwiedzić Gail- poprosił poklepując małą po plecach na co ta  spojrzała na ojca jakby chciała się upewnić co do polecenia i  posłusznie ruszyła w kierunku z którego wcześniej przyszła Arien.
- Rozumiem, że wszystko z nią dobrze- wskazała ruchem głowy na Orube.- Co się stało po tym jak…?

- Kiedy wszyscy myśleli, że się utopiłaś? Strażnicy jakimś cudem dali naszej dwójce spokój o ile spokojem można nazwać wyśmiewanie czy rzucanie mało przyjemnych przezwisk. Tak czy inaczej nie to jest teraz najważniejsze.- Stwierdził wesoło.- Hej, przecież żyjemy i mamy do wypełnienia misję.- ostatnie słowo podkreślił wojowniczą potrząsając zaciśniętymi pięściami.
- Żyjemy, przynajmniej na razie- Arien skwitowała nieco nerwowym śmiechem.
- Nie ma co martwić się na zapas, grunt to pozytywne myślenie- stwierdził mężczyzna.
-  Nareszcie Cię znaleźliśmy- jakby spod ziemi wyrosła przed nimi Irvette, za którą z dziwną miną stał Nathaniel.- Hagen? Możesz mi z łaski swojej wytłumaczyć co ty robisz?!- spytała dziwnie piskliwym z rozdrażnienia głosem.

- Rozmawiam z moją starą, dobrą znajomą- odpowiedział zuchwale na co Arien wystraszona wciągnęła powietrze.  Nie znała jej najlepiej ale z opowieści ludzi których tutaj poznała zdążyła się dowiedzieć, że odnoszenie się do samozwańczej liderki miejscowych w taki sposób może skończyć się nie najlepiej.- Zresztą Ir, po co te nerwy?- dziewczyna osłupiała słysząc to zdrobnienie.
- To, że ona… Jeśli kiedykolwiek…. Przecież prosiłam…- wydukała bez składu wyraźnie nie zadowolona z zaistniałej sytuacji.- Zrób mi tę przyjemność i pójdź ze mną- bardziej rozkazała niż poprosiła na co Hagen wzruszył tylko ramionami i poszedł za nią pogwizdując pod nosem wesołą melodię.
- Co jak co ale facet jest odważny. Albo szalony- dodał Nate gdy wspomniana para oddaliła się na tyle, że nie mogli go usłyszeć.
- Co to miało być?- spytała Arien gdy otrząsnęła się z pierwszego szoku.
- Masz rację, czepia w sumie nie wiadomo o co i zaczynam odnosić wrażenie że najchętniej zamknęła by cie w jakiejś klatce w ciemnym miejscu, gdzie nikt by cię nie znalazł.
- Nie o to mi chodziło. Mógłbyś…

- Ależ oczywiście, gdy już do tego dojdzie będę cię odwiedzał i dotrzymywał Ci towarzystwa.- przerwał jej nie dając dokończyć pytania.
- Czasami doprowadzasz mnie do szału- oznajmiła chowając twarz w dłoniach.- Z łaski swojej możesz mi powiedzieć co to właściwie było?- spojrzała na niego pytającym wzrokiem zauważając, że wyraz twarzy zmienił mu się na ten sam, który widziała u niego zazwyczaj- lekko rozbawiony z domieszką czegoś, czego nie umiała nazwać.
- Chodzi ci o to czemu zachowywał się tak a nie inaczej?- spytał na co dziewczyna pokiwała głową.- Hagen jest młodszym bratem Irvette.
- No ty chyba żarty sobie stroisz?!
- Poczucie humoru mam, nie przeczę ale takiego czegoś to nawet ja bym nie wymyślił.
- Wygląda na to, że rodzinie pozwala na nieco więcej. Pewnie tylko dlatego mu nie przyłożyła- dodała nieco zjadliwie.

- Matko kochana, kim jesteś i co zrobiłaś z miłą i przyjacielską Arien- spytał z udawaną paniką i teatralnie złapał się za serce.
- Jest takie powiedzenie, z kim przystajesz takim się stajesz.- oznajmiła uszczypliwie.
- Nie ufasz mi.- stwierdzi brunet.
- A nie pomyślałeś, że mam ku temu powód? Zaraz po tym jak zniknąłeś z mojego snu zaatakował mnie jakiś potwór.- zrobiła ręką nieokreślony gest starając się pokazać rozmiary monstra.
- To nie moja wina.- ku zaskoczeniu dziewczyny wydawał się urażony.- Mogę wkradać się do snu i porozumieć się ze śpiącą osobą ale nie jestem w stanie wpływać na to co się w nim dzieje. Co mam zrobić, żebyś mi zaufała?
- Powiedz mi prawdę. Coś przede mną ukrywacie i nie mów, że jest inaczej. To wszystko co stało się Gail, nie chciałam żeby do tego doszło a z jakiś przyczyń wszyscy zaczęli we mnie wątpić i obwiniać za to co się stało.

- Nie wiem czy to powinienem..
- Proszę.- Arien czuła jak załamuje się jej głos.
- Znasz przepowiednię- dziewczyna potaknęła.- Ale czy znasz ją całą?
- Co masz na myśli?- powoli zaczęła wątpić czy chce usłyszeć dalszą część.
- Zastanawiałaś się co oznaczają słowa królowej? O tym, ze każdy jej czar, który spróbujesz powstrzymać albo jeśli spróbujesz w ten sposób walczyć przeciwko niej to wszystko może obrócić się przeciwko tobie?
- Tak ale dalej nie rozumiem o co Ci chodzi.- serce biło jej coraz szybciej jakby chciało wyskoczyć z piersi.
- Magia rządzi się swoimi prawami a jedno z nich mówi o tym, że każdy kto posiada moc nie może użyć jej przeciwko członkom swojej rodziny.- obserwował jak na twarzy dziewczyny coraz wyraźniej maluje się strach.- Bree nie była jedyną siostrą twojej biologicznej matki.
- Nie, proszę nie…- gdyby nie stojąca obok ławka na którą opadał w tej chwili upadłą by na ziemię.
- Prosiłaś abym powiedział Ci co wiem a prawda jest tak, że Królowa Nathira jest twoją ciotką.- chciał ją jakoś pocieszyć, okazać wsparcie i już miał ją objąć ale nadbiegł Carney
- Wszędzie was szukałem- zziajany oparł się o pień drzewa- Musicie iść ze mną. Przybył tu ktoś kto może nam wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze czemu królowa zdołała się tutaj zmaterializować , skoro nie włada magią i po drugie…- przerwał na chwilę budując  napięcie.- Prawdopodobnie wie gdzie znajdziemy miecz.


.-.-.-.-.-.-.--.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.--.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.--.-.-.-.-.-.-.-.-


Czytasz? Skomentuj!
Z małym opóźnieniem ale jestem. Postaram się kolejny rozdział dodać w niedzielę ale niczego nie chcę wam obiecywać bo zbliżają się święta więc z czasem może być krucho.
Do usłyszenia,

Artis.

sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 10 "Ostrzeżenie"



                 Tylko przyglądając się ludziom, zwracając uwagę na ich wygląd czy zachowanie, możemy dowiedzieć się więcej niż sami by nam powiedzieli. Po zachowaniu człowieka można określić jego charakter i temperament. Pozornie nieistotny szczegół może mieć duże znaczenie. Chociażby ułożenie dłoni, sposób poruszania się czy mimika twarzy mogą zdradzać nastrój w jakim się znajdujemy, nasz stosunek do innych. Zachowanie, gesty i mimika odzwierciedlają emocje człowieka, to jaki jest naprawdę choćby próbował nam wmówić, że jest inaczej.
Właśnie dlatego Nate od najmłodszych lat lubił obserwować ludzi. Bo to dzięki odczytywaniu mowy ciała i zachowaniu można było się dowiedzieć co druga osoba myśli czy czuje. Zazwyczaj potrafił bezbłędnie wszystko ocenić ale nie tym razem. Arien… ich rozmowa nie zakończyła się najlepiej. Początkowo myślał, że udało im nawiązać nić porozumienia ale ostatnie słowa wypowiedziane przez dziewczynę zaskoczyły go. Nadal nie potrafił jej rozszyfrować.

- Jak tak dalej pójdzie to mnie wykończą!- przerwał jego rozmyślania Carney.
- Aż tak ci się nie chce pracować przy powiększaniu Sali spotkań?- spytał z udawaną dezaprobatą.
- Co…? Nie o to mi chodziło. Uwierz wolałbym zbudować całe miasto niż…- urwał wydając dziwny odgłos mający pewnie świadczyć o bezsilności.
- Niż co?- Spytał Nathaniel zachęcając przyjaciela do dalszej wypowiedzi.
- Kobiety! ONE mnie wykończą!- oznajmił z bezsilnością łapiąc się za głowę.- Irvette ciągle się o coś czepia, Arien zaszyła się w bibliotece żeby poszukać jakiś przydatnych informacji i najwyraźniej nie ma zamiaru stamtąd wyjść a ja wariuję bo za kilka godzin powinna wrócić ona i nic nie jest gotowe- zrezygnowany oparł się o drzewo.
- No to faktycznie masz chłopie  problem. Irvette się nie przejmuj, Arien zaraz się zajmę a ty bierz się do roboty. Chyba nie chcemy, żeby twoja ukochana była niezadowolona- dodał z ledwo skrywanym rozbawieniem na co Carney zmierzył go morderczym wzrokiem po czym wstał z ciężkim westchnieniem i ruszył w swoją stronę.

Nathaniel obserwował go jeszcze przez chwilę po czym udał się na jeden z wyższych poziomów podniebnej osady, do miejsca szumnie nazywanego biblioteką. Gdy tam dotarł cicho oparł się o framugę drzwi. Siedziała lekko przygarbiona przy małym stole i wspierając  głowę na jednej ręce drugą przerzucając kartki leżących obok książek. W pewnej chwili zorientowała się, że ktoś ją obserwuje i podniosła wzrok, na widok chłopaka uśmiechnęła się niepewnie ale dostrzegł w jej bladozielonych oczach wyraźne ślady zmęczenia.
-Szpiegujesz mnie?
- Ja? Doprawdy o co ty mnie podejrzewasz- odparł lekko.- Jakieś postępy?- spytał rozsiadając się wygodnie naprzeciwko Arien.
- Niespecjalnie zresztą po części to twoja wina- spojrzała na Natea spod przymrużonych powiek.- Wiele wskazówek to ty mi nie dałeś.- wspomniała słowa jakie przekazał we śnie.
- Ej to nie moja wina!- odparł podnosząc ręce w obronnym geście ręce.- Tylko tyle miałem ci powiedzieć. Zrobiłam dokładnie tyle o co mnie prosiła…- urwał kiedy zorientował się, że powiedział trochę za wiele.

- Nathanielu, w tej chwili proszę mi powiedzieć o kim mówisz!- nakazała poirytowana.
- Kiedy się denerwujesz, w taki zabawny sposób marszczysz nos. Wiesz, że uroczo wtedy wyglądasz.- oznajmił zabawnie przekrzywiając głowę na co Arien oblała się rumieńcem.
- Nie chcesz to nie mów ale i tak to z ciebie kiedyś wyciągnę.- oznajmiła groźnie.- Zresztą nieważne. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy na przykład taki mój naszyjnik- powiedziała dotykając srebrnego łańcuszka.- można by pomyśleć, że to zwykłe świecidełko a okazuje się że tak jak powiedziałeś wszystko ma swoje znaczenie. Każda strażniczka miała podobny a to dlatego, że jest on czymś w rodzaju powiedzmy, że kotwicy. Między światami jest królestwo cieni i demonów i żeby tam nie utknąć trzeba mieć coś co utrzyma nas w świecie ludzi.
- Faktycznie interesujące.

- Co do przepowiedni to wiele tutaj nie znajdę- powiedziała wskazując woluminy.- pierwsza część jest jasna, dotyczy mnie. „Gdy zapłoną ognie Bela zniewolony przyjaciel stanie się wrogiem a wojownik pozbawi życia zdrajczynię i jako prawowity dziedzic zasiądzie na tronie.” Poza tym, że wydarzenia tutaj opisane rozegrają się w czasie Beltane nie wiem nic- dodała nieco ciszej.- Wszystko sprowadza się do tego, że trzeba stworzyć nową pieczęć światów, żeby scalić zasłonę. Dotąd nie miałam pojęcia jak tego dokonać, ale dałeś mi kilka wskazówek. Pieczęć powinny tworzyć dwie rzeczy, tak żeby była silniejsza- klepsydra zaklinaczy, którą stworzyła Una i miecz Xelar należący do jej brata, Zethara. I muszę „udać się tam, gdzie wszystko się zaczęło”- przypomniała mu jego własne słowa przeglądając szybko stertę zapisanych kartek- znasz legendę o pierwszym zaklinaczu i strażniczce?- kiedy Nate potwierdzająco pokiwał głową ciągnęła dalej.- Jeśli się nie mylę chodzi o wspomnianą w niej jaskinię, która znajduje się gdzieś w Zatoce snów. Jest tylko jeden problem. Nie mam pojęcia gdzie szukać miecza- popatrzyła na chłopaka z bezsilnością.
-  Jeszcze coś wymyślimy. Pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz mnie, Gail, Carneya. Jeśli będzie trzeba pomożemy ci. A teraz pora coś zjeść bo nie samą pracą człowiek żyje!- oznajmił wstając i zabawnie podpierając się pod boki.
- Nate… teraz nie mogę, może później.- odpowiedziała wstając i podchodząc do jednej z półek, żeby odłożyć niepotrzebną książkę.

- Co to to nie!- słysząc dziwną nutę w głosie przyjaciela odwróciła się w jego kierunku na co ten ruszył szybko w jej kierunku i zarzucił sobie na ramię.- Zabieram cię na kolację żywiołowa panienko!
- Jesteś niemożliwy!- zaczęła okładać go pięściami po plecach i bardziej poczuła niż zobaczyła, że trzęsie się ze śmiechu. Gdy weszli do porównywalnie węższego drzewa niż reszta postawił Arien obok siebie i z łobuzerskim uśmiechem zwolnił niewielką dźwignię. Przez chwilę nic się nie działo aż z świstem ruszyli w  dół na co dziewczyna zareagowała krzykiem, choć nie robiła tego po raz pierwszy. Po kilku sekundach zatrzymali się a kiedy zeszli z drewnianej platformy ta ze świstem ruszyła w górę. Znajdowali się w podziemnym pomieszczeniu, właściwie to jamie, nazywanej salą spotkań pełniącej kilka funkcji, między innymi tutaj Arterianie zbierali się na wspólne posiłki. Spod niskiego sklepienia zwisało kilkanaście migoczących lamp i kwiatowych girland dzięki którym sala była trochę przytulniejsza. Podeszli do jednego ze stołów gdzie było już kila osób, z którymi przywitali się krótko.
- Stało się coś?- spytała Arien siadając obok Carneya, który nerwowo skubał kawałek chleba.
- Chłopak denerwuje się- oznajmiła Gail ze śmiechem trącając go łokciem na co ten jeszcze bardziej się skulił.

- Niedługo poznasz kogoś dla niego wyjątkowego- dodał rozbawionym głosem Nate.- Sama widzisz, że w tej sytuacji twój pomysł na wyciągnięcie go z karczmy był niezwykle trafiony- puścił Arien oczko, która żeby ulżyć przyjacielowi skierowała rozmowę na inne tory na co ten posłał jej wdzięczne spojrzenie.
Rozmowa trwała w najlepsze, kiedy poczuła coś dziwnego, jakiś niespotykany zapach. Zakręciło jej się w głowie. Usłyszała wrzask dziecka i odwróciła się w tamtym kierunku. Z sypiących się z lamp iskier zaczął formować się kształt. Po chwili przed nimi stała półprzezroczysta postać kobiety przeciętnego wzrostu o szczupłej figurze. Miała czarne włosy sięgające ramion które podtrzymywał charakterystyczny diadem. „To projekcja astralna” Arien usłyszał jak ktoś szepcze nerwowym głosem. Nigdy jej nie spotkała ale wiedziała kim jest. Oto teraz przed nią stała najbardziej znienawidzona osoba w państwie. Królowa Nathira. 
- Tak się cieszę że cię widzę.- zwróciła się do dziewczyny słodkim głosem- Choć oczywiście wolałabym, żeby wszystko odbyło się w innych okolicznościach- bezradnie rozłożyła ręce.
- Ja nie żałuje- odparła Arien zaskoczona stanowczością w swoim głosie.

- Nie masz pojęcia jak bardzo podobna jesteś do matki.- oznajmiła a po wypowiedzeniu tych słów jej twarz przeobraziła się w złowrogą maskę.- Lepiej dla ciebie i reszty- wskazała na zlęknionych ludzi- żebyś zrezygnowała z tego co masz zamiar zrobić bo w przeciwnym razie spotka cię to samo co twoją rodzicielkę. Coś gorszego niż śmierć- wykonała szybki gest a z jej dłoni wystrzeliły płomienie w kierunku dziewczynki która zaalarmowała wszystkich krzykiem. Arien odruchowo stworzyła wokół dziecka barierę, która pochłonęła śmiertelny żar i w tej samej chwili zobaczyła jak Gail upada i zwija się w konwulsjach z bólu.
- Ty głupia dziewucho. Każdy mój czar który spróbujesz powstrzymać obróci się przeciwko tobie. Lepiej żebyś o tym pamiętała.- powiedziawszy to rozpłynęła się w powietrzu niczym zjawa.

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 9 "Podniebne miasto"



               Cichy szmer deszczu powoli budził Arien ze snu. Balansując na skraju  świadomości otworzyła zaspane oczy ale obraz był jakiś niewyraźny, wszystko było dziwnie rozmazane jakby patrzyła na miejsce w którym się znalazła przez mgłę. Przetarła oczy co trochę pomogło.  Podniosła się powoli i zobaczyła, że ktoś przebrał ją w długą koszulę nocną a z miejsca po ukłuciu rozchodzą się blade pręgi. Usiadła na skraju łóżka rozglądając się po pomieszczeniu. Było okrągłe, z dziwnie pochylonymi ścianami. Wyposażenie było skromne, oprócz łóżka nad którym było niewielkie okno, miski z wodą stającej na stole i krzesła na którym ktoś zostawił jej ubranie nie było w nim nic. Dotknęła szarej ściany i mimo że ktoś najwyraźniej  starał się ją wygładzić wyczuwała pod palcami fakturę drewna. Już ubrana i nieco odświeżona postanowiła wyjść na zewnątrz. 

Gdy chwiejnym krokiem stanęła na małym balkonie z wrażenia zaparło jej dech i odruchowo cofnęła się. Była w tym samym lesie ale w takiej jego części, że przedtem nie mogła jej dojrzeć. Choć nie mogła w to uwierzyć stała właśnie wśród soczyście zielonych koron drzew a jak okiem sięgnąć widziała takie same balkony jak ten na którym stała, połączone wiszącymi kładkami.  Odwróciła się powoli i zobaczyła, że jej mały pokój, pewnie podobnie jak wiele innych został urządzony w jednym z konarów ogromnego drzewa. Na niektórych pniach zbudowano małe domki, które kojarzyły się Arien z ptasimi gniazdami. Wiatr delikatnie wprawiał w ruch zwisające zewsząd pnącza pokryte drobnymi, żółtymi kwiatkami. Gdzieś rozległ się świst i po chwili zobaczyła jak ktoś zsuwa się po linie zawieszonej pomiędzy jednym a drugim drzewem po czym ląduje na platformie podtrzymywanej przez klika gałęzi, gdzie zebrała się grupka ludzi zajmujących się codziennymi sprawami. Mimo panującego wesołego gwaru panował tu spokój. Wychyliła się poza barierkę i ponownie się cofnęła.

- Prawidłowa reakcja- usłyszała śmiejącego się Carneya, który właśnie stanął obok niej. Dopiero teraz, po zdawałoby się największym zamieszaniu mogła mu się dobrze przyjżeć. Twarz o wyraźnych rysach, okalające ją ciemnoblond włosy, zielone oczy w których widać radosne ogniki, nad pełnymi ustami ma niewyraźną bliznę. – Parę osób nie uważało no i nie skończyli najlepiej- oznajmił zerkając w przepaść pod nimi.
- Ostrożność przede wszystkim- dodała nerwowym głosem.- Możesz mi powiedzieć z łaski swojej co tak właściwie się stało?- spytała z wyrzutem.
- No cóż…- Carney nerwowo przeczesał ręką włosy.- Tak właściwie to wszystko przeze mnie. Arterianie mają pewien system komunikacji i zanim tu się zjawisz musisz odpowiednio wcześniej o tym powiadomić, zostawiając w  jednej ze skrytek wiadomość. Sama wiesz, że mieliśmy mało czasu i jakoś tak wyszło… Na jednym z posterunków ktoś zobaczył jak się zbliżamy, mnie rozpoznali a ciebie nie więc stwierdzili że pod przymusem wyjawiłem miejsce kryjówki i postanowili jakoś temu zaradzić. Grot strzałki która Cię ugodziła był nasączony środkiem nasennym, czas gdy spałaś zostałby poświęcony na podjęcie decyzji co też z tobą zrobić. Było ciężko ale jakoś udało mi się ich przekonać, że nie stanowisz większego zagrożenia.
- Czyli znowu uratowałeś mi życie- stwierdziła odgarniając z oczu zabłąkany kosmyk kasztanowych włosów.

- No właśnie niekoniecznie. Wbrew propagandzie szerzonej przez królową Arterianie nie zabijają kogo popadnie.- gdy zobaczył jej pytające spojrzenie ciągnął dalej.- Nasza przywódczyni ma pewien dar, mianowicie umie wymazywać pamięć i jak komuś już wykasuje wspomnienia, które mogłyby nam zaszkodzić porzucamy go jak najdalej stąd.
- Ty, ja i jeszcze ta wasza przywódczyni. Musisz przyznać, że całkiem niezłe z nas zbiorowisko dziwaków.
- Uwierz mi to dopiero początek i jeszcze nie wszystkich…- jego wypowiedź przerwał nagły huk gdzieś na niższym poziomie-… zdarzyłaś poznać.- dodał z rozbawieniem i pociągnął ją za sobą do miejsca gdzie z liny nad nimi  zwisało kilkanaście pętli i podał jej jedną.
- Co to jest?- spytała zdezorientowana.
- Tutejszy środek lokomocji- odparł rozbawiony i włożył  stopę w pętlę a ręka mocno chwycił liny po czym bez słowa zsunął na niższy poziom podniebnego miasta.  Oniemiała wpatrywała się przez chwilę w miejsce gdzie z oczu zniknął jej Carney po czym z wahaniem poszła w jego ślady. Rozwiane włosy, przyspieszone bicie serca i przede wszystkim niesamowite uczucie wolności. Choć wszystko trwa zaledwie kilka sekund nie mogła doczekać się kiedy to powtórzy. Niepewnie wylądowała obok swojego przyjaciela przed drzwiami spod których wydobywały się smugi dymu.

  - Czemu nic nie robisz?- spytała piskliwym głosem zdziwiona brakiem reakcji.- Komuś mogło się coś stać?!- kontynuowała coraz bardziej zła.- Czemu rżysz?!- wybucha gdy zobaczyła jak jej towarzysz robi się coraz bardziej czerwony od duszonego śmiechu.
- To tutaj… codzienność- udało mu się wydusić pomiędzy jedną a drugą salwą śmiechu i pokazał, żeby chwilę poczekała. Ułamki sekundy później drzwi się otworzyły i z oparów dymu wyszła jakaś postać. Niska dziewczyna o krótkich i ogniście rudych włosach machała jak szalona starając się rozpędzić szare opary.
- Ekhem- odchrząknął Carney usiłując przybrać poważny wyraz twarzy na co dziewczyna odwróciła się niezdarnie i szybko doprowadziła do lądu rozczochrane włosy.- Pozwól, że Ci kogoś przedstawię. Arien to jest Gail, najbardziej wybuchowa dziewczyna wśród nas- puścił porozumiewawczo oczko do rudowłosej.
- Ej tylko bez takich- szturchnęła go po przyjacielsku.- Fajnie, że w końcu mogę Cię poznać.- uśmiechnęła się do Arien i energicznie potrząsneła jej dłoń.- I wcale nie jestem taka wybuchowa jak on twierdzi, osobiście wolę określenie złota rączka ewentualnie wynalazca.
- Aż boję się pomyśleć jak mnie tu nazywacie.
- Żywiołowa panienka- wzruszył ramionami chłopak jakby było to coś oczywistego.

- Myślałam, że wyraziłam się jasno- odezwał się ktoś niskim kobiecym głosem. Za nimi stała wysoka kobieta w podeszłym wieku,  o ciemnych włosach przetykanych gdzieniegdzie pasmami siwizny. Była ubrana po męsku a jej spojrzenie miotało takie piorunu, że Arien miała ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie .- Miałeś ją przyprowadzić do mnie gdy tylko się obudzi a później trzymać ją pod kluczem. Na przyszłość róbcie to o co was proszę- nakazała po czym odwróciła się i powoli odeszła. Zdezorientowana Arien spojrzała na swoich towarzyszy a Carney pokazał jej gestem, żeby poszła za nieznajomą wiec tak też zrobiła.
- Nazywam się Irvette i jestem przywódczynią Arterian- oznajmiła krótko gdy dziewczyna zrównała się z nią na schodach oplatających pień drzewa, po czym weszła do jakiegoś pomieszczenia i pokazał dziewczynie żeby usiadła.- Na początku chcę żebyś wiedział, że nie wierzę w jakieś bzdurne przepowiednie.- oznajmiła bez zbędnych ceregieli i rozsiadła się wygodnie na fotelu.- Pozostali z jakiś powodów uważają te kilka linijek tekstu wątpliwego pochodzenia za pewnik. Tak czy inaczej możesz się nam przydać ze względu na swoje moce. Od lat próbujemy przetrwać nie zwracając na siebie zbytniej uwagi, wyczekując chwili kiedy będziemy dostatecznie silni aby  stanąć do walki i nie pozwolę, żeby ktoś taki jak ty zniweczył nasze wysiłki. Czy wyrażam się jasno?- spytała mierząc ją spojrzeniem lodowo błękitnych oczu.

- Oczywiście- odparła piskliwym głosem Arien.- Tylko skąd pewność, że mam ochotę wam pomóc?- spytała zastanawiając się kogo tak naprawdę próbuje oszukać.
- Na razie to wszystko- oznajmiła zabierając się do przeglądania jakiś papierzysk.- Możesz już iść- dodała kiedy zorientowała się, że dziewczyna nadal siedzi obok niej. Arien wstała powoli cała odrętwiała a kiedy wyszła na zewnątrz osunęła  się ciężko na ziemię. Takiego przyjęcia się nie spodziewała. Oczywiście nie liczyła na powitanie godne królów, wiwaty, przyjęcia czy inne cuda ale chłód bijący od kobiety... W jakimś stopniu ją rozumiała, z tego co wywnioskowała całe życie poświęciła temu aby pewnego dnia Silmearda była wolna od prześladowań. Sama miała nadzieje żyć w takim świecie. Zdezorientowana schowała twarz w dłoniach. Przypomniała sobie coś, co w czasie jednej z rozmów powiedział jej Gawain „Ci, którzy chcą władzy i ją osiągają, żyją w ciągłym strachu, że ją stracą”*. Najwyraźniej coś w tym jest bo przecież na przestrzeni wieków można znaleźć sporo podobnych przypadków.

- Widzę, że już poznałaś Irvette- odezwał się do niej ktoś znajomym głosem. Podniosła wzrok i zamarła. Te same czarne zmierzwione włosy, dobrze zbudowana sylwetka ale teraz mogła zobaczyć jego twarz. Postać z dziwnego snu, wizji sprzed kilku dni. Uśmiechał się do niej ciepło a w brązowych oczach jarzyła się ciekawość. Jakaś jej cześć zarejestrowała, że był ubrany tak samo jak w jej śnie
- Ja cie znam- w swoim głosie usłyszała niepewność.
- Nareszcie się spotykamy. Mam na imie Nathaniel ale jeśli chcesz możesz mówić Nate.- chwyciła skierowaną w jej kierunku dłoń i wstała trochę za szybko tak, że niechcący wpadła na niego.
- Przepraszam- zmieszana zaczęła wpatrywać się w czubki butów.
- Nie masz za co. Przejdziemy się?- spytał z ledwie wyczuwalną nadzieją w głosie na co Arien potakująco kiwnęła głową. W ciszy, która o dziwo nie ciążyła dziewczynie dotarli do najwyższego poziomu, gdzie usiedli na ławce wciśniętej pomiędzy konary. Z tej wysokości widzieli wszystko ale ich zasłaniała zasłona z wszechobecnego w tym miejscu kwiecistego bluszczu.
- Jak ty to zrobiłeś?- spytała.

-Jak znalazłem się w swoim śnie? Dobre pytanie. W sumie sam nie wiem. Ten dar ma w mojej rodzinie zawsze jedna osoba z pokolenia ale z posługiwaniem się nim jest… Chodzi o to, że nie zawsze działa. Możemy być niesamowicie skupieni na danej osobie, na tym co chcemy jej przekazać ale nie zawsze efekt jest taki jak byśmy tego chcieli. Poza tym jest dosyć dziwny warunek, ta druga osoba musi spać. Nawet nie liczę ile razy próbowałem z tobą w ten sposób hmm… porozmawiać.
- Uwierz mi coś o tym wiem.  To znaczy o bezowocnych próbach. Na początku siałam niemałe zniszczenie- oznajmiła z przekąsem na co Nate wybuchnął śmiechem.- No co sam powiedziałeś że tobie też nie wszystko się udaje- dodała naburmuszona.
- Przepraszam, nie chciałem cię rozgniewać. Wychodzi na to, że razem z Gail możecie zrównać to miejsce z ziemią- stwierdził żartobliwie na co Arien uderzyła go mocno w ramię.- No co przecież to prawda- ciągnął dalej drażniąc się z nią. - Dobra już nie będę- odparł szybko gdy zobaczył że dziewczyna bierze kolejny zamach.- Sama byłaś dzisiaj świadkiem jej nieudanego eksperymentu ale mimo, że czasami coś niszczy to tak naprawdę dzięki jej odkryciom i wynalazkom życie tutaj stało się tutaj dużo łatwiejsze.

- Więc jesteś telepatą?
- Niezupełnie…
- To proste, jesteś albo nie.
- Nie zawsze wszystko jest czarne lub białe- no to zawiało chłodem,
- Może i masz rację.- miała wielką ochotę spytać czy przypadkiem nie cierpi na rozdwojenie jaźni skoro w ciągu kilku chwil tak mocno zmieniał mu się nastrój.- Nie chę tego, tej odpowiedzialności. Boję się, że mogę wszystko zniszczyć, przecież tak mało wiem…
- Jeszcze wszystko przed tobą. Poza tym znasz przecież przepowiednię- zmarszczył brwi nie wiedząc o co chodzi dziewczynie.
- I co z tego? Owszem, znam jej treść ale jak ma do tego dojść, co wydarzy się w między czasie to pozostaje zagadką. Ktoś mi kiedyś powiedział, że przeznaczenia nie da się uniknąć ono i tak nas dosięgnie- stwierdziła ze smutkiem.- Co ma być to będzie. Zresztą co to ma za znaczenie?
- Wszystko ma swoje znaczenie, nawet twoje imię.-oznajmił tajemniczo.

- A tobie o co znowu chodzi?- spytał zmęczona już jego tajemniczymi wypowiedziami.
- Arien znaczy srebrna a srebro jest metalem księżycowym łączącym się z tajemnymi mocami- zabawnie poruszył brwiami.- Jest też uważane za symbol ludzi, którzy są jak tarcza i za wszelką cenę chcą chronić innych. Takie osoby doszukują się dobra w innych, niezależnie od tego czy są oni bogaci czy biedni i podobno ich intuicja jest niezawodna. Więc sama widzisz, że nie masz się o co martwić.- delikatnie ujął jej dłoń.- Wszystko będzie dobrze- dodał ze stanowczością wolną ręką dotykając jej zarumienionego  policzka.
- Za dużo sobie pozwalasz- oznajmiła odtrącając jego dłoń i zostawiając ze zdezorientowaną miną.

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału, nie jest zły ale mógłby być zdecydowanie lepszy. Przynajmniej według mnie. Za wszystkie błędy i powtórzenia przepraszam ale nie miałam już siły ich poprawiać, szczególnie po tym jak część rozdziału skasowałam przez własną głupotę i musiałam pisać ją od nowa.

A  niedzielę, tak w ramach mikołajek, zapraszam was <<tutaj>>, gdzie do pomiędzy 15 a 16 pojawi się prolog mojego kolejnego opowiadania. Tym razem siatkarskiego. Znowu :P
*Cytat pochodzi z książki „Niezgodna” V.  Roth

Do następnego,
Artis


sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 8 "W drodze"



               Mijał już kolejny dzień podróży, przybliżający dwoje wędrowców do celu. Otaczający ich krajobraz zmieniał się każdego dnia tak, że teraz jak okiem sięgnąć rozciągało się pagórkowate wrzosowisko, tylko gdzieniegdzie znaczone zdeformowanymi drzewami i nikłymi zaroślami. Konie ostrożnie stąpały po kamienistym podłożu rozpraszając nieliczne pasma mgły. Carney spojrzał na Arien, która od czasu do czasu próbowała jakoś się rozbudzić skupiając się na ćwiczeniu swojego daru, na przykład sprawiając, że tworzone wiry powietrza unosiły drobne kamienie ale i tak wyraźnie było widać, że jest zmęczona i senna.  Zresztą i on nie czuł się najlepiej. Wieczorem dotarli do zagajnika gdzie postanowili rozbić obóz.

- Dlaczego?- spytał przerywając coraz bardziej ciążącą ciszę, przyglądając się twarzy dziewczyny delikatnie oświetlonej przez migoczące ognisko.
- Co dlaczego?- zmarszczyła w niezrozumieniu czoło.
- Dlaczego tak właściwie chcesz dołączyć  do Arterian? Czemu narażasz się dobrowolnie na niebezpieczeństwo? W każdej chwili możesz zginąć a z tym co potrafisz możesz dokonać wiele dobrego.
-  Już ci mówiłam, tak jest w przepowiedni.- odpowiedziała odwracając wzrok.
- Kłamiesz, widzę to więc albo powiesz mi jak jest naprawdę albo równie dobrze mogę cię tu zostawić i radź sobie sama.
- Dobrze, skoro się upierasz!- Arien zaskoczyła swojego towarzysz nagłym wybuchem.- Chcę ją zabić, zniszczyć tą która zabiła moich rodziców. Ja muszę… muszę ich pomścić. Zginęli bo wiedzieli kim jestem i mieli mnie chronić, jestem im to winna.- przerwała na chwilę starając się uspokoić świadoma narastającej histerii w swoim glosie.- Proroctwo… wiedzieli o nim… wierzyli we mnie i w to, że dam radę… Tak będzie prościej,.. muszę się zbliżyć do królowej… tak czy inaczej… to wszystko ułatwi…- w końcu nie wytrzymała i zaczęła płakać, ostatnie słowa przypominały nieskładny bełkot przerywany raz po raz duszonym szlochem.

Carney usiadł obok i chciał ją przytulić ale powstrzymał się i złapał ją tylko za rękę i pocieszającą uścisnął, w pierwszej momencie spięła się jakby miała ochotę uciec po czym mocno się w niego wtuliła dalej szlochając. Siedzieli nie przerywając nocnej ciszy. Nie zauważył kiedy przestała płakać i gdy oderwał wzrok od wesoło trzaskających płomieni zobaczył, że śpi uczepiona mocno jego ramienia. Ostrożnie położył ją na ziemi i okrył kocem a po chwili sam ułożył się by odpłynąć w ramiona morfeusza.

*

Niezwykłe jak zwyczajna rozmowa potrafi odmienić człowieka. Carney od minionego wieczoru mógł to zobaczyć na przykład  Arien. Dziewczyna do tej pory była skryta, nawet jej przygarbiona sylwetka zdradzała, że zmaga się z jakąś tajemnicą lecz gdy próbował ją delikatnie wypytać zbywała krótkimi tak lub nie, najczęściej jednak milczała. Minionego wieczoru najwyraźniej coś w niej pękło skoro zdecydowała się jednak mu odpowiedzieć. Z każdą chwilą i  rozmową widział jak przełamuje się i zaczyna mu ufać. Prawdziwa zmiana zaszła  w niej, gdy prawie dotarli do celu i wjechali na zalesione tereny Wschodnich rubieży.  Jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech jakiego do tej pory nie widział. Przyszło mu do głowy, że w tym momencie, siedząc wyprostowana w siodle i z włosami lekko falującymi na wietrze wygląda jakby stanowiła jedność z otaczającą ich puszczą.

-Prawie jak w domu- odparła tylko i z ciekawością rozglądała się po okolicy.
Około południa dotarli do lasu na tyle gęstego, że musieli zsiąść z koni aby dalej się poruszać. Wysoko nad nimi korony drzew były tak ciasno ze sobą splecione, że nie przepuszczały najmniejszego nawet promienia słońca. Carney szukał pochodni w swoim skromnym ekwipunku gdy Arien postanowiła w inny sposób rozwiązać ten problem tak, ze po chwili drogę oświetlała im kula ognia unosząca się nad jej ręką.
- Przydatna sztuczka- stwierdził przerywając wykonywaną czynność, na co dziewczyna posłała mu delikatny  uśmiech i sprawiła, że  migoczące światło unosiło się teraz swobodnie obok nich jak niezależna istota omijająca wyłaniające się z ciemności przeszkody.
- Jak to było z tobą?- spytała wpatrując się w chłopaka z nieskrywaną ciekawością.- Jesteś zaklinaczem i jednocześnie należysz do królewskiej straży? Ja Ci wszystko o sobie opowiedziałam- dodała  gdy zobaczyła, że się waha.

-Wiem co czujesz, sam kilka lat temu straciłem swoją rodzinę co prawda w innych okolicznościach ale także z winy królowej.- zaczął po chwili niechętnie przypominając sobie wydarzenia z przeszłości.- Byłem jeszcze dzieckiem gdy na moją wioskę najechało wojsko i pozbawiło życia wszystkich poza wystarczająco małymi chłopcami, którzy po odpowiednim treningu i praniu mózgu mieli stać się nie znającą ludzkich uczuć armią. Do dziś pamiętam widok krwi spływającej z poderżniętych gardeł mojej matki i siostry.- zacisnął ręce tak mocno, że aż mu pobielały kostki.- Widziałem jak moi przyjaciele powoli zmieniają się i stają maszynami do zabijania. Wielu z nich zmarło z wycieńczenia zanim zakończył się okres morderczych treningów. Mi się udało.- stwierdził gorzko.- Kiedy skończyłem 17 lat zacząłem chorować, nikt nie wiedział dlaczego. Byłem też nerwowy bardziej niż zwykle. W czasie pełnionej nocą warty złapał mnie straszliwy ból tak, że zwinąłem się na ziemi w kłębek. Straciłem przytomność a kiedy ocknąłem się zobaczyłem  na swoim przedramieniu to- powiedział podciągając rękaw i pokazując magiczne znaki.- Dzięki historią opowiadanych przez matkę wiedziałem, że nosili je tylko zaklinacze. Miesiące, które potem nastąpiły pamiętam jak przez mgłę. Gdzieś usłyszałem, że Arterianie ukrywają się na wschodzie, więc udałem się tam czym prędzej z nadzieją, że przyjmą mnie jak swojego. Myliłem się, chcieli mnie zabić no ale czego innego mogłem  się spodziewać skoro zjawiłem się tam w pełnym uzbrojeniu charakterystycznym tylko dla strażników-stwierdził z krzywym uśmiechem- . Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Opowiedziałem im swoją historię, kim tak naprawdę jestem i wtedy podjęli decyzję. Nie mogłem z nimi zostać ale zostałem szpiegiem w szeregach wroga. 

Kilka chwil później usłyszeli trzask tak jak wtedy, gdy ktoś nieuważnie nastąpi na gałąź. Chłopak przyłożył do ust palec pokazując Arien żeby była cicho a sam wyciągnął miecz gotowy do ataku. Tym razem gdzieś nad nimi  coś zaszeleściło jakby ktoś poruszał się w powietrzu na co dziewczyna z niepokojem sięgnęła po sztylet ukryty za pasem. Gdzieś za sobą usłyszeli ten sam dźwięk łamanych gałęzi i Arien poczuła coś jakby ukąszenie komara w okolicy ramienia a kiedy na nie spojrzała zobaczyła tkwiącą tam małą strzałkę. Nagle poczuła się bardzo senna. Ostatnie co zapamiętała upadając na zimną ziemię to postać o brązowych oczach przyglądających się jej z ciekawością. 

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Czytasz? Skomentuj!

Wiecie co? Myślałam że jestem mistrzem w doszukiwaniu się spisków na każdym kroku ale czytając komentarze pod poprzednim rozdziałem dochodzę do wniosku że w tworzeniu spiskowych teorii dziejów są osoby lepsze ode mnie ;)

Do usłyszenia za tydzień,

Artis

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 7 "Gospoda Pod Rubasznym Goblinem"


Zawsze trzeba od czego zacząć. Ta myśl przyświecała Arien w momencie podjęcia decyzji, która może przyniesie przełom albo sprowadzi na nią pewną śmierć. Działanie w pojedynkę było bez sensu. Uznała więc, że musi jakoś odnaleźć Arterian, ludzi tworzących ruch oporu. Jednak jak zwykle bywa w tego typu sytuacjach jeśli się do owego ruchu oporu nie należy odnalezienie jego siedziby jest praktycznie niemożliwe. Ale zawsze trzeba od czego zacząć. Przez portal stworzony na Avalon przeniosła się na wyspę, którą widziała ze statku po czym pomaszerowała w kierunku portowego miasteczka.

Przemierzając wąskie, brudne ulice kierowała się w stronę centrum, gdzie zazwyczaj mieściły się siedziby miejscowych władz i domy bogatszych mieszkańców. Jej celem nie było żadne z nich tylko uliczka odchodząca od głownego placu gdzie można było zagościć do jednej z licznych karczm. Zawsze jedna z nich była na swój sposób elitarna, przeznaczona wyłącznie dla ludzi na usługach królowej Nathiry. Miała nadzieję znaleźć tam chłopaka, który pomógł jej na statku. Skoro to zrobił musiał mieć ku temu wyraźne powody, tym bardziej że jako członek straży mógł po czymś takim w najlepszym wypadku skończyć w jednym z owianych wątpliwą sławą więzień. Ktoś obcy mógł uznać to za słaby argument ale ona wiedziała na jego temat coś jeszcze. Niewiele ludzi poza zaklinaczami i strażniczkami umiało posługiwać się telepatią a on tak. Jakimś cudem udało mu się to ukryć przed despotyczną władczynią i miała nadzieję że potwierdzą się jej kolejne przypuszczenia.
Zapytała starszą kobietę o miejsce którego szukała a ta wskazała jej pobliską gospodę„Pod Rubasznym Goblinem”. Wiedziała, że zanim wejdzie do niskiego, drewnianego budynku nie wyróżniającego się niczym poza kolorowym szyldem musi zrobić coś, żeby wypaść bardziej wiarygodnie w swojej roli. Dziwnie się czuła z tym jak miała się za chwilę zachować tym bardziej, że chłopaka może tam w ogóle nie być a wtedy kto wie co może się stać.

Opuściła górę sukni na tyle nisko, że tylko skórzana kamizelka powstrzymywała ją przed zsunięciem a włosy spięte dotąd w niedbały kok opadały brązową kaskadą na nagie ramiona. Wzięła jeszcze głęboki wdech i raptownie otworzyła drzwi.
- Gdzie on jest?!- krzyknęła jednocześnie rozglądając się po zadymionym pomieszczeniu pełnym królewskiej straży. W rogu pomieszczeni dostrzegła znajomą blond czuprynę i ruszyła w tamtym kierunku, starając się nie reagować na budzących wstręt dotyk obcych mężczyzn. Gdy chłopak dostrzegł ją  zakrztusi się pitym trunkiem a na jego twarzy malowała  się mieszanka przerażenia, paniki i ku jej zdziwieniu ulgi.
- Jak mogłeś?- gdy znalazła się dostatecznie blisko uderzyła go w twarz a ten bardziej z zaskoczenia niż bólu złapał się za policzek.
- Za co to było?!- spytał zszokowany wśród rozbrzmiewających wokoło śmiechów i pogwizdywań.
- Za co? Już mnie nie odwiedzasz, nawet nie piszesz a wiosną mieliśmy wziąć ślub- Arien miała nadzieję, że zabrzmiała jak jedna z tych zdesperowanych kobiet, które porzucił ukochany.

- No no Carney, nie mówiłeś że znasz takie dziarskie dziewczyny- jakiś niski, przysadzisty mężczyzna objął ją ramieniem.- Może się z nami nią podzielisz?- jego śmiech bardziej przypomina rechot.
- Łapy przy sobie Ted- wysyczał przez zaciśnięte zęby blondyn, sięgając po dłoń Arien.- Wychodzimy kochanie- oznajmił narzucając jej na ramiona swoją pelerynę i prawie wywlekając na zewnątrz. Po opuszczeniu karczmy kluczyli pomiędzy budynkami przez dłuższą chwilę i w końcu zatrzymali się przed tym w którym tymczasowo mieszkał wybawiciel dziewczyny. Kiedy weszli do jego pokoju oparł się o zamknięte drzwi i wybuchł przepełnionym ulgą śmiechem.
- Jak wiesz ja jestem Carney, a tobie jak na imię?- spytał gdy się odrobinę uspokoił.
- Arien. Przepraszam za to przed chwilą ale musiałam Cię jakoś stamtąd wyciągnąć tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń
- Rozumiem, w sumie sam bym na takie rozwiązanie nie wpadł. Cieszę się, że ci się udało dzisiaj i wtedy. – oznajmia z ciepłym uśmiechem.
- Ja tym bardziej- uśmiechneła się do niego nerwowo.- Czemu mi pomogłeś?
- Wtedy na statku, gdy uzdrowiłaś te dziewczynkę nie widziałaś mnie ale ja ciebie tak. Obserwowałem cię od jakiegoś czasu bo coś w twoim zachowaniu mi nie pasowało. W każdym razie tego wieczoru zobaczyłem na twoim ramieniu znak.- przerywał i po momencie  ciągnął niepewnie- Wiesz, zawsze wychodziłem z założenia, że tacy jak my powinni trzymać się razem- mówiąc to podwinął rękaw koszuli i oczą dziewczyny ukazały się takie same znaki jak na jej przedramieniu.- Tym bardziej, że jesteśmy gatunkiem na wymarciu że tak to ujmę.
- Nigdy nie myślałam, że spotkam zaklinacza.- przeczytała znajome znaki układające się w podobną treść co u niej.  

- A ja strażniczkę tylko chyba nie mówisz mi wszystkiego- stwierdził już z poważniejszą miną.
- Ja…
- Możesz mi zaufać- oznajmił.
- Jaką mam pewność, że mnie nie wydasz.- zerkneła na niego niepewnie
- Już ci mówiłem, jest nas niewiele. Poza tym wiem gdzie ukrywają się Arterianie i mogę Cię tam zaprowadzić.
- Skąd ty…?
- Stąd- dotknął jej skroni.- Telepatia moja droga polega w naszym przypadku nie tylko na porozumiewaniu się bez słów ale także na czytaniu w myślach jeśli jakoś ich, powiedzmy że nie zamaskujesz, a twoje są wyjątkowo głośne.
Arien przez chwilę milczała. „Nie ufaj nikomu poza sobą samą” te słowa przekazał jej Gawain gdy ostatni raz go widziała. Tyle, że w zaistniałej sytuacji nie miała  dużego wyboru a Carney wzbudzał jej zaufanie. 
- Jestem Panią Żywiołów.



*


Wiatr delikatnie wprowadza w ruch gałęzie drzew, między którymi idę od jakiegoś czasu. Kilka godzin temu ocknęłam się pod jednym z nich nie mając pojęcia skąd się tu wzięłam. Mam dreszcze ale bynajmniej nie dlatego, że jest zimno. Po prostu czuję się tak jakby coś miało zaraz wyskoczyć z ciemności i mnie zaatakować. Odgłosy nocy wcale nie pomagają, zwykły szelest wydaje się być zwiastunem zagrożenia. Zaczynam się zastanawiać czy to nie początki mani prześladowczej.

W końcu las zaczyna się przerzedzać. W oddali dostrzegam setki pulsujących świateł. Gdy docieram na skraj boru dostrzegam postać stojącą nad urwiskiem. Zbliżam się i widzę więcej szczegółów. To mężczyzna, choć nie raczej chłopiec, w moim wieku, może trochę starszy. Obserwuje miasto, którego światła ujrzałam chwilę temu.  Jest wyższy ode mnie i dobrze zbudowany ale nie tak, że można by go było nazwać atletycznym. Wygląda jakby przed chwilą wstał bo jego krótkie, ciemne niemal czarne włosy sterczą na wszystkie strony. Nie widzę jego twarzy bo stoi do mnie tyłem. Moją uwagę przyciąga jego strój, nigdy nie widziałam kogoś tak ubranego. Proste granatowe spodnie, bluza, spod którego wystaje kawałek białej koszuli mocno kontrastują z moją prostą, zielona lnianą suknią. Podchodzę bliżej i staję obok niego ale z jakiś irracjonalnych przyczyn boję się spojrzeć mu w twarz.

- Coś co zostało raz naruszone potrzebuje wzmocnienia, logiczne nie uważasz?- jego niski głos wydaje się hipnotyzować. Zanim zdążę odpowiedzieć mówi dalej- Jedno będzie za słabe i wszystko może pójść na marne, dlatego potrzebuje drugiego które je zrównoważy.
- O czym ty mówisz?- pytam ostrożnie, niezadowolona że głos zadrżał mi ze strachu. Widzę tylko jak chłopak w zamyśleniu pociera czoło.
- Nie ułatwiasz mi zadania- mówi ledwo słyszalnie, jakby do siebie.- Klepsydra jest… stworzyła ją najpotężniejsza spośród tobie podobnych. Aby twoja misja zakończyła się pomyślnie musisz odnaleźć miecz jej brata i udać się tam, gdzie wszystko się zaczęło.- mówi z napięciem w głosie naciągając jednocześnie na głowę kaptur.
- Dlaczego miałabym cię posłuchać?
- Nie musisz, ale dla wszystkich byłoby lepiej gdybyś tak zrobiła- stwierdza a ja spod kaptura ledwo dostrzegam zadziorny uśmiech po czym znika nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.  Tak po prostu, był a teraz go nie ma.

Stoję tak jeszcze przez chwilę obserwując uśpione miasto dopóki w pewnym momencie gdzieś za mną rozlega się dźwięk przypominający rozdzieranie metalu. Gdy się odwracam widzę, że z krwistoczerwonych oparów wyłania się kilkumetrowa bezoka istota z rzędem setek igieł w miejscu ust. Z jej ramion wyrastają rogi a spod niewielkich kawałków skóry wyzierają nagie mięśnie. Jestem jak sparaliżowana gdy patrzę jak się do mnie zbliża. Chcę uciekać ale nie potrafię. Mogę tylko patrzeć jak demon podnosi zakończoną szponami łapę i zadaje mi śmiertelny cios.

Arien gwałtownie budzi się  ze snu. Siada i ręką odgarnia ze spoconego czoła kosmyki włosów, które się do niego przykleiły. W srebrnym świetle księżyca widzi że drżą jej ręce. Czuje wibrującą wokół siebie moc wprawiającą w ruch stojące nieopodal przedmioty. To był tylko sen, powtarza sobie próbując się uspokoić. Serce bije jej tak mocno jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Wszystko się uspokaja.
Rozluźnia się trochę kiedy słyszy dobiegające dźwięki z sąsiedniego pomieszczenia. Kilka godzin temu, po tym jak wyjawiła Carneyowi kim jest i co to oznacza wyszedł aby przygotować to co będzie im potrzebne w czasie podróży. Rano wyruszą na Wschodnie Rubieże.

*

Brunet siedzi zmęczony na parapecie opierając się o szybę której chłód nie daje ukojenia. Napięcie ramion zdradza zmęczenie tym co zrobił ale jest zadowolony, że mu sie udało tym bardziej, że wcześniejsze próby spełzły na niczym, jakby dziewczyna była poza jego zasięgiem. Zaśmiał się dostrzegając absurd tej myśli. Z niechęcią wstał i chwycił za przygotowany wcześniej plecak. Zanim opuścił mieszkanie ostatni raz spojrzał na uśpione w oddali miasto.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział może nie jest idealny ale z dotychczasowych lubię go chyba najbardziej.
Alyssa- dzięki za zwrócenie uwagi co do imienia różnej formy imienia Gawaina w poprzednim rozdziale. Oczywiście chodzi o jedną osobę. Już wszystko poprawiłam :)
Do następnego, Artis.

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 6 "Zrozumieć nieznane"


Arien weszła za swoimi towarzyszami do chatki, gdzie wcześniej wypoczywała. Po kilku próbach jakoś udało jej się uwolnić mężczyznę z pułapki. Co prawda pierwsze podejście nie było zbytnio udane bo pnącza zamiast poluźnić się wypuściły ostre kolce ale w ostateczności wszystko zakończyło się tak jak powinno, choć upadek z sporej wysokość nie należał do bezbolesnych. Gawain starał się nie dać nic po sobie poznać ale grymas bólu zdradził go gdy podnosił się z ziemi. Jak się okazało oprócz kilku śladów po kolcach jego plecy pokrywała zaogniona rana zadana przez Mantykorę. Podeszła do pułki skąd wzięła moździerz a spośród zwisający spod sufitu suszonych ziół wybrała te ułatwiające gojenie ran i powstrzymujące rozprzestrzenianie się jadu mitycznego stworzenia.

Chciała o coś spytać Mae ale zrezygnowała widząc, że kobieta jest zajęta  pozieleniałym na twarzy Gawainem. Prędzej czy później będzie musiała sobie radzić sama więc czemu nie zacząć już teraz?
Arien sięgnęła  po gliniany dzbanek z którego miała zamiar ulać trochę zawartości ale jej dłoń zatrzymała się w połowie. No bo czemu nie? Pomyślała. Skoro jest kim jest powinna swój dar wykorzystać dla dobra innych, czyż nie? Szybko zerknęła w stronę towarzyszy czy jej nie obserwują. Mimo wszystko, z jakiś dziwnie irracjonalnych przyczyn, nie chciała żeby oglądali to co miałą zamiar za chwilę zrobić. Nie zastanawiając się zbyt wiele wzięła się do działania. Uniosła dłonie nad nadszczerbioną miseczką i starała sobie przypomnieć co czuła gdy pierwszy raz, choć nie świadomie, przyzwała do siebie żywioły. W końcu poczuła znajome mrowienie skóry ale nic się nie działo. Najwyraźniej to nie wystarczyło. Wyobraziła więc to co kojarzyło jej się z wodą. Chłodny dotyk deszczu, szron osiadając zimą na szybach tworzący fantazyjne wzory, orzeźwienie jakie daje w letni upał, szemrzący strumień w pobliżu jej domu gdzie często przesiadywała razem ze swoimi przybranymi rodzicami. Przymknęła oczy aby powstrzymać napływające do oczu łzy. Kiedy je otworzyła zobaczyła materializujące się w powietrzu kropelki wody łączące się w nieregularną, przezroczystą bryłkę lodu, która z brzdękiem opadła naczynia

- Czy mi się wydaje, czy coś nie bardzo Ci idzie?
- Oh zamknij się.
Arien skupiła się na swoim zadaniu. Kryształ najpierw zaczął nieco drgać, później wzniósł się na kilka centymetrów po czym znowu opadł na swoje miejsce. Dziewczyna powoli uspokoiła oddech po czym zaczęła od początku. Wyczuła delikatne wibracje gdy zaczął się unosić, w pewnym momencie przestał wirować i wtedy wyobraziła sobie płomienie oplatające lód, który po chwili zaczął topnieć zbierając się na dnie naczynia. Z uśmiechem spojrzała na swoją mentorkę i zaczęła wszystko mieszać tak aby powstałą jednolita masa. Gdy był już gotowa podeszłą do Gawaina i nałożyła mieszankę na zaognioną ranę. Kiedy wszystko było już gotowe przyszła jej do głowy  jeszcze jedna myśl.
- Magia może wzmocnić działanie ziół prawd?- zapytała.
- Zgadza się, ślady nie wyglądają najlepiej i dobrze by było gdyby zaczęły działać jak najszybciej. Gdzieś tu powinnam mieć odpowiedni zaklęcia- dodała podchodząc do pułki z książkami.
-Nie trzeba, ja… chyba znam odpowiednie- wyjaśniła przypominając sobie czego uczyła jej Bree.
- Przepraszam bardzo ale ja tu nie mam nic do powiedzenia?- zaprotestował  rycerz.- ostatnim razem gdy próbowałaś na mnie tych swoich czarów marów mało się nie udusiłem a nie chcę żeby moje plecy zmieniły się gródek!

- Myślałby kto, że powinieneś zachowywać się jak na wojownika  przystało a tymczasem stękasz jak mała dziewczynka. - odpowiedziała rozdrażnionym głosem.- Zawsze możemy dać Ci spokój ale trucizna Mantykory prędzej czy później zrobi swoje. Więc jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć weź się w  garść i bądź przez chwilę cicho. Poza tym z tego co mi wiadomo jesteś niezłym kobieciarzem więc jakby coś będziesz miał kwiatki zawsze pod ręką- dodała nieco pogodniej.
Po oczyszczeniu zaognionej rany naniosła na paskudnie wyglądające rozcięcie przygotowaną przed momentem maść. Palcami delikatnie dotknęła obolałych miejsc i wypowiedziała następujące słowa
- Per Luna, Sol, Terra et Stellarum Sacrum de elementa apponere ad herbas Energizing Post expletum Eos*.
Kiedy skończyła w powietrzu przez moment można było wyczuć pulsujące ciepło. Po chwili ziołowy okład zaczął jaśnieć aż w końcu zaczęły się z niego wyłaniać coś na kształt świetlistych pasów, które owinęły się dookoła torsu mężczyzny jak bandaż.
- No to by było chyba na tyle- stwierdziła zadowolona z efektu.
- Ty zrobiłaś swoje teraz moja kolej- stwierdził Gawain z trudem zakładając koszulę i podchodząc do skrzyni w której zaczął grzebać.- Czasy są delikatnie rzecz ujmując ciężkie a będzie jeszcze gorzej. Prawda jest taka, że wielu w taki czy inny sposób będzie chciało się ciebie pozbyć a lepiej żebyś umiała się bronić.- wymawiając te słowa rzucił w jej stronę miecz który udało jej złapać się za rękojeść.- Teraz, moja przyjaciółko pora abyś nauczyła się bronić w bardziej tradycyjny sposób.


*

Od przybycia Gawaina na Avalon minęło kilka dni. Arien cały ten czas uczyła się władać mieczem i posługiwać się innymi rodzajami broni. W międzyczasie Mae, jako Pani Jeziora, starała się przekazać jej swoją wiedzę i nauczyć jak panować nad magią. Bree nauczyła jej wszystkiego co wiedziała o ziołach i zaklęć, które do niedawna brała za dziecięce rymowanki więc jej zajęcia z Mae sprowadzały się do  ćwiczenia wszystkiego w praktyce. Powiedzieć, że szło jej dobrze było sporym niedomówieniem Rozpalenie ogniska? Proszę bardzo. Wywołanie ulewy? Nie ma problemu. Utworzenie wysepki? Czemu nie.. Z opanowaniem żywiołów nie było najgorzej dopóki nie próbowała łączyć ich wszystkich na raz, bo np. za pierwszym razem zamiast stworzyć coś na kształt wiru który miał uciszyć wspomnianą ulewę, powaliła kilka drzew. Innym razem stwierdziła, że przyspieszy wzrost drzewka, które ledwo co wykiełkowało z ziemi, jednocześnie otaczając je płaszczem płomieni tak aby nie zajęło się ogniem. W efekcie ledwo udało powstrzymać przed spłonięciem stojącą nieopodal szopę.

Do Beltane pozostało co prawd kilka miesięcy ale zadania stojące przed dziewczyną z pewnością nie należały do najłatwiejszych i takich co to wykonuje się je w mgnieniu oka należy je podjąć jak najszybciej.
Porównując to, jak szło jej Gawainem to co osiągnęła z Mae było co najmniej rangi mistrzowskiej. Był człowiekiem sympatyczny z niekonwencjonalnym poczuciem humoru, co udowodnił przy nietypowym poznaniu. Jako nauczyciel… no cóż, był bardzo wymagający. Strzelanie z kuszy czy łuku szło Arien  całkiem przyzwoicie ale kiedy przeszli do walki na miecze zaczęły się poważne schody. W czasie potyczki, pomiędzy jednym a drugim ciosem, starał przekazać  jej kilka rzeczy:
- W walce musisz działać tak, jakby miecz stanowił część twojego ciała. Musisz działać automatycznie bo nawet najmniejsza chwila zawahania może kosztować Cię życie. Szybkość i siła cięcia zależy od tego czy wyprowadzasz go z łokcia z ramienia czy nadgarstka.
- Różnią się czymś istotnym?- spytała w ostatniej chwili powstrzymując cios skierowany o okolicę jej karku.

- Jeśli chcesz działać szybko to powinnaś wyprowadzić pchnięcie z nadgarstka lub łokcia ale musisz pamiętać że są one dużo słabsze niż te wyprowadzane z ramienia, które są z kolei wolniejsze choć skuteczniejsze. Kolejna rzecz o której musisz pamiętać to, że ostrze służy nie do parowania ale cięcia. Jeśli widzisz, że twój przeciwnik lepiej posługuje się bronią musisz starać się aby jak najszybciej zakończyć walkę żeby oszczędzać siły.  Parowanie ciosów osłabia nie tylko przeciwnika ale i ciebie. Lepszym rozwiązaniem jest zbijanie czyli spowodowanie aby miecz wroga ześlizgnął się po ostrzu twojej broni a wtedy można szybko wykorzystać sytuację i wyprowadzić ostateczny cios. Kolejna sprawa, nie możesz pozostawiać w jednym miejscu po ktoś podejdzie od tyłu i cię załatwi. W walce musisz być nieprzewidywalna, w ciągłym ruchu bo to może okazać się twoim największym atutem na polu bitwy. Jeśli wróg pozna twoje słabe strony zginiesz.
Przez kolejne godziny ćwiczyli ataki, uniki i prawidłowe postawy. Początki były koszmarne. Jej parowania okazywały się przeważnie nieskuteczne a z opanowaniem najprostszych wydawałoby się cięć miała duże kłopoty. Mimo cierpliwości jaką Gawaine starał się jej okazywać Arien dostrzegała kotłujące się pod maską spokoju emocje. W końcu postanowił nauczyć jej techniki opartej na fałszywych ruchach nadgarstka. Po jakim czasie wszystko zaczęło iść nieco lepiej. Dziewczyna wyprowadziła fintę w stronę jego lewej nogi, jakby chciała ją przebić, a potem w połowie cięcia zmieniła kierunek, wytrącając mu miecz z rąk na co po chwili zdumienia zareagował pełnym zadowolenia śmiechem.

- Jeszcze będą z ciebie ludzie- stwierdził obejmując ją ramieniem i razem ruszyli w stronę zabudowań, gdzie mieli zamiar posilić się przed dalszymi ćwiczeniami.
Arien jakoś przekonała swojego nauczyciela aby dał jej choć chwilę wytchnienia by mogła odpocząć. Gdy przeglądała stare księgi do pomieszczenia weszła Raven, niewiele starsza od niej dziewczyna, która jak okazało się była niemową. Z uśmiechem podała jej płócienną torbę o której przygotowanie ją wcześniej ją poprosiła. Sądząc po rozmiarach zawierała wszystko o czego spakowanie poprosiła dziewczynę a co mogło przydać się jej gdy nadejdzie chwila opuszczenia Avalon
Podziękowała dziewczynie skinięciem głowy i odeszła. Była zmęczona więc stwierdziła, że przejrzy zawartość później, teraz nie miała na nic siły. Nie zdążyła się dobrze ułożyć na wygodnym posłaniu gdy objęły ją ramiona snu.
Obudziło ją silne potrząsanie za ramię. Zaspana przetarła oczy i zobaczyła obok rozczochranego Gawaina, który pokazywał żeby była cicho.
- Co się dzieje?- spytała szeptem.
- Bierz swoje rzeczy i wynosimy się stąd- ponaglił ją wyraźnie czymś zaniepokojony.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić o co Ci chodzi?!- dopytywała się czując jak udziela jej się nastrój towarzysza, który jej nie odpowiedział tylko mocno złapał za dłoń i wyciągnął na zewnątrz. Szybko ale starając się jak najciszej szli w dół zbocza. Schowali się za kilkoma głazami i wtedy to zobaczyła. Nie dalej jak 30 metrów od nich wokół  unoszących się w powietrzu czegoś co wyglądało jak wirujące odłamki szkła leżało kilka kapłanek z poderżniętymi gardłami. Nad nimi pochylali się  mężczyźni ubrani w peleryny ze znakiem włóczni upewniając się, że ich ofiary na pewno nie żyją.

- Teraz rozumiesz?- spytał twardo.
- To portal? Ale jak straż królowej zdołała…
- Posłuchaj- przerwał jej- nie wiem jak i to nie teraz jest najmniej ważne. Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Zasłona jest na tyle cienka, że każdy może przez nią przejść wystarczy znaleźć tylko odpowiednie miejsce. Mae i kilkoro innym udało się uciec a ja do nich niedługo dołączę tylko muszę zaprowadzić Cię w miejsce gdzie bezpiecznie otworzysz portal.
- No proszę kogo…- barczysty mężczyzna, który pojawił się nad nim jakby z nikąd nie dokończył bo jego serce przeszył miecz Gawaina. Bez słowa zerwali się z miejsca i biegli jak  najszybciej aby uciec przed intruzami. Niemal czuli na plecach oddech oprawców, którzy zdawali się być coraz bliżej. Nogi co chwilę ślizgały jej się na wilgotnym od rosy podłożu. Zdyszana biegła za rycerzem kierującym się w stronę zagajnika, gdy poczuła jak ból przeszywa jej lewe ramię którego sterczy wystrzelony z kuszy bełt. Krzywiąc się zdołała wyciągnąć go z rany uciskając ją wolną dłonią aby stracić jak najmniej krwi. Gdy znaleźli się wśród drzew coś przyszło jej do głowy. Odwróciła się i nieznacznie zwolniła a po kilku sekundach od intruzów oddzielała ich gęsta ściana splątanych gałęzi i pnączy, umocniona stertą gruzu. Gawain z dumą spojrzał na jej dzieło ale mimo wszystko dla bezpieczeństwa zmienili drogę i minęła chwila zanim się zatrzymali.
- Na razie jesteśmy bezpieczni- uznał wsłuchując się w odgłosy próbujących się przebić przez przeszkodę mężczyzn.- Widzisz to miejsce- wskazał gdzieś za jej plecami, które gdy się obróciła okazało się delikatnie pulsować i rozmywać.- tamtędy dotrę  się do Mae a ty zrób co trzeba aby się bezpiecznie wydostać z tej wyspy.

W skupieniu wykonała rękoma wszystkie znaki i wypowiedziała odpowiednie formułki, których nauczyła jej Mae. Od niej wiedziała, że nigdy nie istniały dwa takie same portale, każda ze strażniczek tworzyła bowiem inny który w jakimś stopniu odzwierciedlał to jakim człowiekiem jest naprawdę. Jej był łukiem z półprzezroczystego bezbarwnego kamienia pokrytym drobnymi kwiatkami głogu, symbolu nadziei. Odwróciła się w stronę swojego towarzysza aby się pożegnać ale nie wiedziała co powiedzieć. Mimo że nie znali się długo czułą że znalazła w nim prawdziwego przyjaciela na którego mogłaby liczyć w każdej sytuacji.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać.
- Ja też. Jakieś rady na koniec?- spytała.
- Nie ufaj nikomu poza sobą samą i nigdy nie wątp w swoje siły.
- W takim razie do zobaczenia.- powiedziała wyciągając rękę
- Do zobaczenia- odpowiedział ujmując dłoń i składając na niej dworny pocałunek. Odprowadziła go wzrokiem aż zniknął za falującym zasłoną światła. Z westchnieniem stanęła przed przejściem które stworzyła i przestąpiła próg robiąc krok w nieznane.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* poprzez Księżyc, Słońce, Ziemię i Gwiazdy niech święta moc żywiołów połączy się z tymi ziołami wypełniwszy je wzmacniającą energią

Czytasz? Skomentuj!

Ni to dobre ni to złe. Rozdział jaki jest każdy widzi a ja na komentowanie i analizowanie jego beznadziejności nie mam już siły.

Do następnego,

Artis