sobota, 26 września 2015

Rozdział 1 "Pierwszy zwiastun"

'Akcja toczy się osiemnaście lat po wydarzeniach opisanych w prologu.
 *
Za niewielką, drewnianą chatą -ukrytą wśród drzew będących świadkami najważniejszych wydarzeń w Silmeardzie*- wysoka dziewczyna o delikatnych rysach zbierała lecznicze zioła. Gdy skończyła ułożyła je wszystkie w koszu i stwierdziwszy, że ma te, których potrzebowała ruszyła w kierunku drewutni, gdzie rozłożyła rośliny do wysuszenia. Zebrała te już pozbawione ostatniej kropli wody i niektóre z nich powkładała do płóciennych woreczków a z reszty sporządziła mieszanki pomagające zwalczyć rozmaite dolegliwości. Zadowolona z wykonanej pracy ruszyła w kierunku domostwa, gdzie czekał na nią ciepły posiłek. Na samo wspomnienie kuchni, niedużej izby pachnącej zawsze świerzym chlebem, w której wesoło trzaskał ogień, poczuła jak kąciki ust powoli unoszą się w rozmarzonym uśmiechu. Wchodząc do pomieszczenia nie zauważyła leżącej przy drzwiach kupki drewna, o które potknęła się. Starając się ochronić się przed upadkiem chwyciła za oparcie krzesła, co pozwoliło jedynie na zmniejszenie siły, z jaką wylądowała na podłodze.

- Jeśli nie będziesz patrzyć pod nogi nie dożyjesz dnia swojego ślubu- gdzieś za jej plecami rozległ się ciepły głos należący do najbliższej jej osoby.
- Najpierw muszę znaleźć tego jedynego-, gdy poniosła się z radością ucałowała ją w policzek.- Coś się stało mamo? Nie najlepiej wyglądasz.- Dodała ze zmartwioną miną.
- Wszystko w porządku, tylko...czas biegnie tak szybko. Mam wrażenie jakbyś dopiero co uczyła się chodzić a już jutro skończysz osiemnaście lat i będziesz mogła opuścić swoich starych rodziców- z zamyśleniem odgarnęła kosmyk ciemnych włosów z twarzy Arien.
- To nie tak.- pokręciła przecząco głową.- Przygarnęliście mnie choć nie musieliście, wiele osób na waszym miejscu oddałoby mnie do przytułku. Zawdzięczam wam wszystko, to jaką jestem osobą. Nie mogłabym was tak po prostu zostawić.- odparła ujmując pomarszczone dłonie kobiety w swoje.
- Cieszę się, że tak mówisz.- pogładziła delikatnie dziewczynę po policzku.- Wiem, że czeka Cię coś więcej niż tylko praca miejscowej uzdrowicielki. A ja i Cedric… my … nawet nie jesteśmy twoimi prawdziwymi rodzicami.
- To bez znaczenia. Zawsze będziecie tymi, którzy pomagali mi odkrywać świat i nauczyli jak żyć, podczas, gdy moi prawdziwi rodzice tak po prostu porzucili mnie.

Bree z rezygnacją pokręciła głową, wiedziała, ze dalsza dyskusja z jej przyszywaną córką nie ma sensu. Była uparta jak nikt ze znanych jej osób, w tej kwestii była bardzo podobna  do swojej prawdziwej rodzicielki.
Nigdy nie utrzymywali przed nią w tajemnicy tego, że nie jest ich rodzonym dzieckiem. Od maleńkości opowiadali historie o jej rodzicach, z pewnych względów nie mogli nigdy poznać jej ojca ale Bree dobrze pamiętała co opowiadała na temat tajemniczego mężczyzny jej siostra. Jej mina i rozmarzone spojrzenie świadczyły o tym jak wielkim uczuciem go darzyła a fakt, że nie mogli być razem w sposób jaki by tego chcieli sprawiał jej ból. Chcieli przybliżyć jej w jakiś sposób to jakimi byli ludźmi co nie powstrzymało ich od zatajenia przed dziewczyną pewnych faktów o tym jak bardzo byli ważni dla Silmeardy.
Co do Arien to choć jako dziecko zdawała się akceptować zawirowania jakie miały miejsce przed i po jej urodzeniu to z czasem coś się zmieniło. Zaczęła coraz bardziej utwierdzać się w przekonaniu o tym, że została porzucona. Tłumaczenia, że zrobiono to dla jej bezpieczeństwa nic nie dawały tym bardziej, że nigdy nie dowiedziała się w jakich okolicznościach i dlaczego do tego doszło. Być może wtedy by zrozumiała…

- Witam was moje ukochane!- Drzwi otworzyły się z gwałtownym skrzypnięciem sprzeciwu ukazując sylwetkę mężczyzny. Z błyszczącymi z zadowolenia oczami zasiadł do stołu uściskawszy uprzednio swoje kobiety, jak miał w zwyczaju je nazywać.- No to gdzie ten obiad?- Z udawanym zniecierpliwieniem zatarł  ręce.
- Masz ty mój głodomorze- odparła Bree ze śmiechem stawiając na stole parujące talerze. Mimo wielu lat spędzonych razem łączące ich uczucie nie przygasło, można śmiało stwierdzić, że ostatnimi czasy nawet przybrało na sile. Czas mijał im na wesołej rozmowie, gdy usłyszeli cichy stukot gdzieś nad głowami. Po chwili ucichł i rozległ się ponownie tym razem jakby szybszy. Potem rozległo się pacnięcie jakby coś spadło na podłogę.  Dziewczyna poczuła delikatne ukłucia zaczynające się u dołu pleców biegnące w górę kręgosłupa, które skończyły się, kiedy ruda, puszysta kulka usadowiła się wygodnie na jej ramieniu. Pogłaskała wiewiórkę o tyle niezwykłą, że między jej paciorkowatymi oczami widniała czarna plamka w kształcie półksiężyca. Kawałkiem chleba wytarła resztki sosu z talerza i podała swojej małej przyjaciółce, która bezzwłocznie zaczęła zajadać przysmak.
- Żeby dzikie zwierzę jadło jak człowiek to się w głowie nie mieści!- Z wyrazem sprzeciwu w głosie mężczyzna zaczął sprzątać talerze ze stołu.
- No wiesz, wydawałoby, że skoro pół życia spędziłeś pracując w lecie powinieneś być miłośnikiem fauny- złośliwy uśmiech wykwitł na twarzy kobiety.
- Ty mnie lepiej nie prowokuj!- Cedric pogroził palcem swojej żonie, po czym wybuchł gromkim śmiechem.- Mieliśmy jej coś dać- zwrócił się do niej jakby zapomniał o obecności Arien. Kobieta z westchnieniem podeszła do podniszczonego kredensu i z jednej z licznych szuflad wyciągnęła aksamitne zawiniątko.
- Obiecaliśmy Ci kiedyś, że w dniu, gdy staniesz się dorosła dowiesz się, dlaczego opowiadałam te a nie inne legendy i czemu musiałaś uczyć się tych wszystkich „wierszyków” w niespotykanych językach, ale przede wszystkim, że przekażę ci wszystko, co wiem o rzeczach, które zmienią oblicze naszej krainy a które będą zależeć od ciebie…
- Przerażacie mnie…

- Wiem, że brzmię jak wariatka- strapiona ściągnęła brwi.- Ale dzisiaj chciałam, to znaczy chcieliśmy podarować Ci coś, co od zawsze należało do ciebie- mówiąc to podała jej wspomniane tajemnicze zawiniątko. Gdy Arien pociągnęła za wstążkę, którą był przewiązany kawałek materiału zobaczyła piękny naszyjnik. Jego centralną część stanowił kamień mieniący się błękitem i bielą, w kształcie nieregularnej kropli, otoczonej srebrną plątaniną kwiatów.
- Miałaś go na sobie, gdy Cię znalazłem- oznajmił mężczyzna zapinając łańcuszek na szyi swojej córki, która wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana.- Należał do twojej matki, starszej siostry mojej żony.
- Dziękuje…- chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej coraz głośniejszy tętent końskich kopyt. Cedric szybko wybiegł na zewnątrz i ułamek sekundy później był z powrotem.
- To żołnierze królowej. Znaleźli ją- w jego oczach można było dostrzec strach i panikę. Podczas gdy jego żona spokojnie złapała Arien za ramiona i powiedziała:
- Cokolwiek się stanie nie wolno Ci tu wrócić.
- O czym ty mówisz?!
- Trzy dni drogi stąd na północny zachód jest stara pustelnia- spojrzała na męża, który w pośpiechu pakował do niewielkiego plecaka różne przedmioty.- Znajdziesz tam list i wszystko, czego będziesz potrzebować, aby przeżyć przez jakiś czas ale teraz musisz uciekać- ze łzami w oczach wypowiedziała ostatnie słowo i pospiesznie ucałowała ją w czoło. Zdezorientowana dziewczyna stała jak osłupiała, gdy mężczyzna wręczył je tobołek.
- Pamiętaj, że bez względu bardzo cie kochamy- z wyrazem ogromnego bólu wymalowanego na twarzy niemal siłą wypchnął ją z domu.

Gdy skryła się wśród drzew ostatni raz obejrzała się za siebie i zobaczyła jak królewska straż wyłamuje drzwi a chwilę później rozległ się rozdzierający serce krzyk jej rodziców, który raptem umikł. To, co uświadomiła sobie było jak kubeł lodowatej wody. Obróciła się w przeciwnym kierunku i zaczęła biec najszybciej jak potrafiła. Jej bliscy zostali właśnie zamordowani… a wszystko przez nią. Ale dlaczego? Setki pytań kłębiły się w jej głowie niczym stado os.

Gdy była już w bezpiecznej odległości upadła na kolana i orając palcami ziemię poprzysięgła zemstę na ludziach winnych tej zbrodni. Złość, gniew wstrząsał każdą komórką jej ciała. W pewnym momencie poczuła jakby powietrze wokół niej zaczęło gęstnieć i drgać. Drobne światełka zaczęły wirować wokół w szaleńczym tempie by gwałtowną falą rozejść się na boki. Kiedy podniosła zapłakaną twarz ujrzała przerażający w swoim pięknie widok. W promieniu kilku metrów nie było widać nic poza spalonymi roślinami pokrytymi lodowymi kryształkami.
Gdzieś w zakamarkach pamięci rozbłysło pewne wspomnienie. Była jeszcze małą, niespełna sześcioletnią dziewczynką, gdy z matką udały się na targ. Przechadzając się wśród kolorowych straganów poczuła jak ktoś chwyta ją za nadgarstek. 
Magia jest czymś pięknym, potężnym darem dającym sposobność do czynienia równie wielkiego dobra co zła. Sama w sobie nie jest taka ani taka. Wszystko zależy od tego jak  ją pokierujemy. Pamiętaj o tym gdy się w tobie obudzi. Musisz przywrócić należne jej miejsce wśród dobra i pokój w sercach ludzi. 
Wówczas uznała słowa starej cyganki za majaki niezrównoważonej kobiety. Teraz zaczęły nabierać zupełnie nowego sensu.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

*Silmearda- nazwa krainy w której toczy się opowiadanie.
CZYTASZ? SKOMENTUJ!
Jest i pierwszy rozdział.
Człowiek stara się, ma nadzieję, że to co pisze komuś choć trochę się spodoba a później okazuje się że niewiele osób w ogóle to przeczytało. Choć może z czasem będzie inaczej….
Mam doła, idę spać.
Mimo wszystko do usłyszenia za tydzień,

Artis.

sobota, 19 września 2015

Prolog


          Chłodne i zarazem wilgotne powietrze przenikało do szpiku kości drwala próbującego wrócić przed zmrokiem do domu. Zmagał się z silnie wiejącym wiatrem, który coraz szybciej przynosił od zachodu deszczowe chmury. Wśród koron drzew było słychać świst powietrza przypominającego zawodzenie duchów. Gdy poczuł chłodną kroplę na policzku wyciągnął przed siebie dłoń jakby chciał się upewnić czy mu się nie wydawało. Po chwili ulewa zaczęła się na dobre, przerywając rozmyślania mężczyzny.

Byli ze sobą od dziesięciu długich lat ale niedawno coś zaczęło się między nimi psuć. Czuł, że ma przed nim jakieś tajemnicę i akceptował to, mimo to czuł że piętrzące się sekrety zaczynają ich od siebie oddalać. Dopiero kilka dni temu jego druga połowa zdradziła mu, kim tak naprawdę jest. Właściwie kim jest ktoś bardzo jej bliski a kogo nie miał okazji poznać i pewnie mieć nie będzie. Miał do niej o to żal, czuł jakby budowany przez te wszystkie lata ich wspólny świat powoli rozpadał się na drobne kawałki.

Owinąwszy się ciaśniej płaszczem zaczął biec. Drogę oświetlały mu przecinające niebo błyskawice. Kiedy zobaczył w oddali nikłe światło domostwa mimowolnie uśmiechnął się. Właśnie przebiegał obok drewnianej szopy, gdy usłyszał podobny do płaczu dźwięk. Przystanął i zmrużył oczy mając nadzieje na zobaczenie źródła odgłosów. Powoli i ostrożnie podszedł bliżej. Kwilenie wydobywało się z wiklinowego koszyka wypełnionego dużą ilością materiału. Odchylił rąbek tkaniny a jego oczom ukazała się zapłakana twarz dziecka, dziewczynki. Na jej szyi lśnił delikatnym blaskiem niezwykły naszyjnik. Wziął niemowlę na ręce i podniósł list, który wypadł z zawiniątka, z zaskoczeniem stwierdził, że jest zaadresowany do jego żony.

- No i co ja mam zrobić z tobą maleńka?- Dziecko jakby w odpowiedzi dotknęło drobną rączką nieogolonego policzka. Niepewnie ruszył w stronę budynku i bez słowa przekroczył próg.
- Nareszcie jesteś - podeszła do niego uradowana małżonka. Miała go przytulić, gdy zobaczyła, co, a raczej, kogo trzyma w ramionach. W milczeniu wskazał na łańcuszek i list. Gdy ta przeczytała jego treść zdumiona oparła się ciężko o drewniany stół.
- To ona- wydusiła z siebie po dłuższej chwili zakrywając dłońmi usta.
- Jesteś pewna?- spytał nim kobieta podała mu list aby sam mógł się przekonać.-  Bree zdajesz sobie sprawę, co to dla niej, nas oznacza? Mogą jej szukać, być może będzie musiała uciekać, ukrywać się przez całe życie.
- Nigdy niczego tak bardzo nie byłam pewna. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się musiało zmusić moją siostrę do takiego kroku. Porzucić własne dziecko-wyszeptała łamiącym się głosem.
- Nie porzucić tylko oddać na wychowanie.- Cedric odruchowo ją poprawił.- To wszystko dla jej bezpieczeństwa.
- Tak, wiem- kobieta wzięła noworodka na ręce- Czeka cię niezwykła i być może pełna przygód ale niebezpieczna przyszłość. Nazwiemy cię Arien. Podoba ci się?- Dziewczynka przestała łkać i uśmiechnęła się do swojej nowej opiekunki.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

Wróciłam choć miałam wątpliwości czy powinnam publikować znowu opowiadanie, któreś gdzieś tam kiedyś już zaistniało. Zupełnie inne niż Historia pisana szeptem, w drastycznie innym klimacie i przede wszystkim nie siatkarskim.
Wiecie, podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki ale słowo się rzekło i oto jestem. Był sobie kiedyś pewien portal na którym można było założyć bloga ale został usunięty.
Dlaczego biorę się za to samo drugi raz? Z bardzo prostego powodu. Gdy skończyłam pisać historię, której właśnie przeczytaliście prolog, to choć byłam (jestem) z niej zadowolona zdałam sobie sprawę że nie wykorzystałam w pełni potencjału pomysłu zrodzonego w mojej głowie. Uznałam więc, że tu coś dodam tam coś ujmę i przy okazji może się to komuś spodoba. Zmiana numero uno- inny tytuł. Niby kilka słów ale wymyślić jest go naprawdę trudno. Kiedyś Zatoka snów a teraz Tam, gdzie nie sięga wzrok.
To by było na tyle kończę, bo te kilka słów wyjaśnienia będzie dłuższe niż sam prolog ;)
Do usłyszenia,
Artis