sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 16 "Caer Derwen"


          Gdy przestała płakać dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie. Poczuła obecny w powietrzu swąd spalenizny i usłyszała na zewnątrz jak ktoś, prawdopodobnie większa liczba ludzi próbuje zachowywać się jak najciszej. Zdezorientowana zmarszczyła czoło i przerzuciła sobie pochwę z mieczem przez plecy. Podniebne miasto było domem Arterian, miejsce gdzie zachowywali się swobodnie, nic nie krępowało ich zachowania. Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłoby to nagle zmienić. Dlatego cisza wydawała jej się tak dziwna w miejscu gdzie mogli zachowywać się swobodnie.
Ostrożnie ruszyła w kierunku drzwi przesłoniętych zasłoną z drewnianych koralików.  Ktoś zatkał jej usta dłonią tłumiąc tym samym krzyk.

- Bądź cicho dobra?- po pytającym tonie rozpoznała, z kim ma do czynienia. Kiedy się odwróciła zobaczyła piegowatą twarz Sottile, która wyraźnie spięta odgarnęła za uszy charakterystyczny dla niej zielony pukiel włosów. Guziki sukni miała krzywo zapięte, jakby ubierała się w pośpiechu. Gdy Arien próbowała spytać, co się dzieje ta uciszyła ją gestem i pokazał, żeby wyjrzała na zewnątrz. Z kilkudziesięciu pomieszczeń wydobywał się siwy dym. Mężczyzna w czerwonej pelerynie ciągnął za włosy straszą kobietę. Arien rozpoznała ją, często siedziały obok siebie podczas posiłków. Jegomość pchnął ja na ziemię, wydobywając zza pasa nóż. Przez chwilę wydawał się zdezorientowany widząc jak kobieta odważnie wpatruje mu się w twarz. Gdy odzyskał panowanie jednym, szybkim ruchem podciął jej gardło. Nic, cisza. Nie była w stanie zrobić nic. Mogła tylko tak stać i gapić się na powiększającą się plamę krwi.  Sottile mocno złapała ją z nadgarstek i zaciągnęła do dziury w podłodze, której jeszcze – czego jest pewna- chwilę wcześniej tam nie było. Poszła w ślady swojej towarzyszki i zeskoczył za nią w ciemność

- Co się dziej?- wylądowała miękko na nogach tuż obok. Czerń rozświetlało nikłe światło wpadające przez otwór w górze, który po chwili się zamknął.- Niech zgadnę, to robota Gail?- pstryknęła palcami i wokoło nich pojawiło się kilka unoszących się samoistnie płomieni.
- Mniej więcej- odpowiedziała tajemniczo i ku zdziwieniu dziewczyny odwróciła się podskakując jednocześnie i zniknęła jej z pola widzenia. Arein podeszła do miejsca gdzie stała przed chwilą i w migotliwym świetle dostrzegła coś na kształt rynny. Gdy usiadła na chłodnym metalu odepchnęła się i zawrotną prędkością zaczęła sunąć w dół. Na początku zjeżdżalnia wiła się w pniu drzewa, przez co kręciło się Arien w głowie i zrobiło się jej niedobrze. W końcu trasa wyprostowała się i wyrównała poziom. Mimo to wiatr spowodowany pędem rozwiewał jej włosy na wszystkie strony, przez co nie zauważyła końca trasy i siła rozpędu wyrzuciła ją na kilka metrów w powietrze, przez co boleśnie obiła sobie i tak już obolałe kości. Podparła się o kamieniste podłoże próbując wstać.
- Sottile?- otaczała ją smolista ciemność przesiąknięta zapachem wilgotnej ziemi.

-Buu!- krzyknęła jej prosto do ucha, na co odruchowo odskoczyła, wyciągając zatknięty za pasek sztylet.- Czy oni tam, gdziekolwiek byłaś, zrobili Ci coś strasznego, że taka strachliwa jesteś?- blondynka rozpaliła pochodnię, której światło wydobyło z otaczających je skał migotliwe drobinki.  Podeszła do zjeżdżalni i docisnęła ją mocno od spodniej strony i usłyszały odległy świst. Po chwili Arien zobaczyła jak metal zwija się i zatrzymuje, gdy dotarł do nich. Nie było już śladu po ich „środku transportu”, teraz leża przed nimi zwyczajny walec blachy. Kiedyś Gail, opowiadała o tym jak jej ojciec próbował zrobić coś, co w razie potrzeby umożliwi mieszkańcom podniebnego miasta szybką ucieczkę i najwyraźniej udało mu się.
- Kto to? Kto jest zdrajcą?- Spytała podążając za Sottile ścieżką unoszącą się powoli w górę.
- Wiesz zdrajca, szpieg czy jak to tam jeszcze można nazwać, z definicji z definicji ktoś działający w tajemnicy i nikt do pewnego momentu nie wie, kto to jest- w jej głosie nie było słychać irytacji tylko zrezygnowanie i lęk.

- Wiem, po prostu w głowie mi się nie mieści, że ktoś mógł zrobić coś takiego. Wydawało się, ze Arterianie są dla siebie oparciem, rodziną skoro ta prawdziwa zginęła lub dostała się do niewoli.
- Już od jakiegoś czasu częściej stawialiśmy w okolicy warty, bo zaczęło się tutaj kręcić kilku tych samych ludzi. Zazwyczaj w okolicy północnego i zachodniego wejścia.- zerknęła przez ramię, aby upewnić się, że Arien za nią idzie.- To było kilka godzin temu. Nie mogłam spać, dręczyło mnie przeczucie, że wydarzy się coś złego. Byłam zmęczona, więc przysiadłam na ławce, wiesz na tej niedaleko twojego pokoju. Nie było mnie widać, ale ja ich zauważyłam. Tym razem nie byli tacy zwyczajni, mieli te swoje krwisto czerwone peleryny. Straż królowej. Najwyraźniej znaleźli wejścia, ale nie to było dla mnie dziwne. Nie kierowali się do najbliższych im pomieszczeń, które były puste, ale do tych, w których mieszkali ludzie tak jakby ktoś im wszystko dokładnie opisał. Dzień wcześniej Gail udało się wreszcie uruchomić alarm, więc go włączyłam. Wszędzie rozległ się dźwięk dzwonków, strażnicy przygotowali się do walki, ale zdziwili się jak nikt nie wybiegł im na spotkanie. Na szczęście rodzina naszej majster klepki nigdy nie próżnowało i większości udało się uciec dzięki temu- wskazała ruchem głowy miejsce skąd przyszli.- Praktycznie w każdym pokoju zainstalowali takie cudeńka. Ale jak widziałaś nie każdy miał takie szczęście.- Skończyła cicho. Dziewczyna nie płakała, ale Arien dostrzegła spływającą po jej policzku samotną łzę, wyrażającą żal po stracie. Chciałaby ją jakoś pocieszyć, ale żadne słowa nie wydają się odpowiednie.- Jesteśmy na miejscu. Witaj w Caer Derwen- powiedziała otwierając masywne drzwi.

Weszły do owalnego pomieszczenia, którego ściany były zrobione z drewnianych pali. Kamienna podmurówka została zrobiona z tego samego materiału, co korytarz, którym tu dotarły. Dookoła palącego się na środku ognia tłoczyli się ludzie, nieliczni opatrywali zranienia inni przygotowali posiłek z tego, co udało im się w pośpiechu zabrać. Przywitały się z niektórymi z ocalałych i wyszły na niewielki dziedziniec.
Caer Derwen. Dębowy gród. Swoją nazwę zawdzięczał budowniczym, którzy każdy dom wybudowali z drewna wiecznego dębu. Siedziba prawowitych władców Silmeardy a także dawna stolica, nad którą góruje zamek, także wykonany z drewna. Niewiele pozostało z dawnej świetności, ale zaczęto doprowadzać do porządku niektóre budynki, prawdopodobnie te, w których uciekinierzy mieli zamiar tymczasowo zamieszkać. Z jednego z nich wypadła umorusana Gail rzucając się Arien na szyję.

-Myślałam, że już nie wrócisz- oznajmiła ściskając ją mocno.- Ale ubranie masz dziwne, musimy coś ci znaleźć, nie możesz wyglądać jak mężczyzna- stwierdziła przyglądając się z dezaprobatą niecodziennemu w tych stronach odzieniu, po czym zaprowadziła je do środka. Pod oknem wyraźnie z czegoś niezadowolony siedział Hagen, Irvette jego siostry nigdzie nie było widać. Odwrócony do nich tyłem Carney rozmawiał o czymś z Nate’em, który uśmiechnął się, gdy ich zobaczył, ale po chwili zrobił się blady i szybko do nich podszedł.
-Obiecałam, że ją tu dostarczę całą i zdrową? – twarz Sottile nieco rozpromienił smutny uśmiech.
- Nie powiedziałbym, że znowu taką całą- Nate chwycił Arien za rękę, którą ściskała ostrze sztyletu.- Miałaś na siebie uważać.- Kiedy rozchylił jej palce, spomiędzy których sączyła się krew wydał pełne niezadowolenia syknięcie. Nalał do miseczki trochę wody, którą ostrożnie zaczął przemywać ranę a Gail znalazła gdzieś kawałek bandaża, którym opatrzyła zranione miejsce.
- Proszę, już gotowe. Choć podejrzewam, ze  i tak zostanie ci blizna. Czemu mi się tak na mnie patrzysz?- spytał, gdy zorientował się, że Arien przygląda mu się uważnie.
- Wyjaśnij mi jedno. Jakim cudem jesteś podobny do kogoś, kto jest martwy. Stop chciałam powiedzieć nieśmiertelny. Mówię o Damonie Salvatore, wiesz taki jeden działający na nerwy wampir?

- Mój ojciec, Zach Salvatore*, jest.. był ich wujkiem. Tego „dobrego” z braci, Stefana rozumiem, że nie poznałaś?- kiedy pokręciła głową mówił dalej.- Tylko on wiedział o istnieniu moim i mojej matki, spotkaliśmy się parę razy, ale Damon nie miał o niczym pojęcia. Woleliśmy utrzymywać to przed nim w tajemnicy, bo facet zachowuje się przeważnie nieobliczalnie i gotów byłby pozbyć się nas, gdyby to było mu na rękę. Co zresztą się stało z moim rodzicielem, wystarczyło, że znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i już było po nim- ostatnie słowa wypowiedział z niespodziewaną u niego goryczą. Usiadła obok i objęła go zdrową ręką.
- Musisz mi kiedyś o niej opowiedzieć, to znaczy o swojej mamie- powiedziała nieśmiało, na co ten uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Pod warunkiem, że już nigdy nie znikniesz na tak długo- zgodził się na jej prośbę.
- Nie wydaje mi się, żeby kilka godzin to była znowu aż taka długa rozłąka- mówi ostrożnie
- Godzin? Dziewczyno ciebie nie było prawie dwa miesiące.
- Nie to niemożliwe- ktoś położył jej dłoń na ramieniu aż przeszył ją prąd.

- Akurat ty powinnaś wiedzieć, że nie ma rzeczy niemożliwych. Przed destabilizacją zasłony świat we wszystkich światach biegł w miarę równo, teraz to się zmieniło.- z cienia wyszedł wysoki, blond włosy mężczyzna.- Na swój osobisty użytek, to zjawisko, którego padłaś ofiarą nazywam zagięciem czasu.- skłonił się przed nimi lekko z zawadiacką mina.
- Poznajcie Ghoba, mojego ojca- przedstawiła ich sobie Sottile, na co Pan Ziemi objął ją a dziewczyna zażenowana spuściła wzrok.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz + Komentujesz = Motywujesz

*Zach występował w pierwszym sezonie TVD

Ghob ostatni raz został wspomniany w 12 rozdziale wiec jak chcecie sobie odświeżyć pamięć proponuję tam zajrzeć.


Ja również lubię Damona, w każdym razie tą jego wersję z początków TVD bo później trochę za bardzo go ugrzecznili. Choć i takiego cieszę się, że twórcy nie trzymali się wiernie książki bo takiego chłamu dawno nie czytałam.

@Alyssa- Magnusa lubi każdy ;) Rozumiem, że czytałaś książki Pani Clare? Tak z ciekawości spytam, oglądałaś może serial który niedawno zaczęli kręcić na podstawie jej książek?

@Kam ila- no właśnie ja nic nie biorę, takie rzeczy potrafię wymyśleć na trzeźwo :D
Skoro już Ci różne rzeczy polecam (i wnioskując z twoich słów lubisz fantastykę) to skoro nie „znasz” Magnusa i Emmy to z czystym sumieniem mogę polecić Ci książki Cassandry Clare: serie Dary Anioła oraz drugą serię osadzoną w tym samym świecie Piekielne Maszyny. Mi osobiście bardziej podoba się ta druga, gdzie akcja rozgrywa się w wiktoriańskiej Anglii. Jako ciekawostkę zdradzę Ci, że Ashley ma takie samo nazwisko jak jeden z bohaterów.


sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział 15 "Obcy świat"




          Arien zdążyła przyzwyczaić się do sposobu w jaki przebiegało przejście przez portal.  Było tak jakby przekraczała próg drzwi, przy czym jej naszyjnik przez ułamek sekundy rozgrzewał się do czerwoności. Zupełnie nie tak jak w tej chwili. Teraz spadała obracając się bezwładnie we wszystkich możliwych kierunkach. Otaczała ją ciemność, z której raz po raz wyłaniały się fragmenty obrazów. Roześmiana dziewczyna, ośnieżony szczyt góry, mężczyzna o kocich oczach i skrzących się kolorowo włosach. Jakby tego było mało zbliżały się do niej różnego rodzaju demony, które gdy znalazły się za blisko ulatniały się z sykiem. Wszystko przez jej dosyć niepozorny łańcuszek, z którego wyrastały tysiące cieniutki złotych i srebrnych nitek oplatających jej ciało tworząc jakby ochronną sieć.

W którymś momencie powietrze się zmieniło i Arien poczuła chłodny wiaterek aż do momentu, gdy siła upadku wycisnęła jej z płuc każdą cząsteczkę powietrza. Najmniej zamroczona część jej umysłu zarejestrowała miękkość trawy, na której leżała i dziwny, lekko cierpki zapach. Niebo usiane gwiazdami zasłaniały jej gałęzie drzew dopiero pokrywające się liśćmi. Łapczywie łykała powietrze, kiedy w ostatniej chwili zobaczyła ciemny kształt spadający szybko w jej kierunku i w ostatniej chwili przetoczyła się na bok. Tam gdzie przed chwilą leżała w powietrze wzbijała się ponownie wrona, która z wyciągniętymi i szeroko rozpostartymi szponami leciała w jej stronę. Udało jej sie przeturlać w lewo, ale ptaszysko zahaczyło ostrym dziobem o materiał rękawa rozdzierając go na połowie długości. Ptak nie poddawał się i ponownie przypuścił atak na Arien, ale tym razem była przygotowana i robiąc nieznaczny ruch ręką wywoła strumień wiatru, który odrzucił natrętne zwierze na drzewo po przeciwnej stronie polany.

Otępiała przetarła dłonią oczy i powoli podniosła się do pozycji półleżącej i pisnęła wystraszona. Tam gdzie spodziewała się ujrzeć martwe zwierze zobaczyła opierającego się o drzewo ciemnowłosego mężczyznę wyciągającego sobie z przedramienia patyk. Ze zdziwieniem zobaczyła jak niewielka rana natychmiast się zrasta. Gdy ją zauważył Arien ruszył w jej kierunku z nadnaturalną prędkością. Odruchowo wzniosła wokół siebie ognistą barierę. Z cienia wyłoniła się postać, która biła jej brawo. Zasłona rozmywała wszystko na, zewnątrz ale dostrzegała przez nią lekko azjatyckie rysy okolone czarnymi włosami poprztykanymi kolorowanymi pasmami.
- Dziecko żywiołów, ognista dziewczyna, ta, której przyjście na świat przepowiedziano setki lat temu.- Odrobinę uniósł rękę, z której posypały się błękitne iskry osiadające na tlących się dookoła płomieniach sprawiając, że zaczęły dogasać.- Miło mi cię poznać Arien- przywitał się a ona zobaczyła w jego dziwnych, złotozielonych oczach z kocimi źrenicami radosne ogniki. Z opóźnieniem coś sobie uświadomiła.

- Skąd wiesz jak mam na imię?- spytała zaniepokojona.
- No właśnie Magnusie, skąd My to wiemy?- ciemnowłosy mężczyzna podszedł do nich bliżej.
- Damonie, sam masz wielu znajomych w rozmaitych kręgach i kiedy trzeba udzielają ci potrzebnych informacji. Dobrowolnie bądź też nie- uśmiechnął się do niego znacząco.- jeden z moich jest bardzo szczególny dla tej młodej damy - oznajmił spokojnie. Arien miała wrażenie, że ludzie, których spotkała w ciągu ostatnich kilku tygodni mówią jakimś szyfrem albo czerpią chorą satysfakcję z tego, że ona nie rozumie nic z tego, co starają się jej przekazać.
- A nie mógłbyś trochę precyzyjniej?- Spytała starając się doprowadzić do porządku podartą sukienkę.
- Wyjaśnił mi też kilka kwestii związanych z bieżącymi wydarzeniami i jaką odgrywasz w nich rolę- ciągnął dalej a ona nie może oprzeć się wrażeniu, że się z nią drażni.
- Słuchajcie wiem gdzie to jest! Nie macie pojęcia…- na polanę wbiegła blond włosa dziewczyna, której skórę pokrywają liczne runy. Uwagę Arien przykuła jej broń, wyglądem przypominająca nóż, ale za stanowczo za duża jak na ten przyrząd poza tym była zrobiona z materiału przypominającego szkło.

- Cześć!- wita się.- A byliście pewni, że Owenowi coś musiało się pomieszać…
- Emmo zamknij się z łaski swojej- przerwał jej Damon.
- Tak ja wspomniałem, znam wielu ludzi i zdarzają się wśród nich takie dziwne egzemplarze jak tych dwoje. Ale tym, o kim mówiłem a którego Emma nazwała po imieniu..No cóż, jesteśmy tutaj dzięki twojemu ojcu.

*

Siedziała po turecku na łóżku, owinięta puchatym ręcznikiem z włosami wciąż mokrymi po prysznicu. W palcach obracała sztylet, który dostała od Gwaina. Właściwie to nie tyle, co dostała a przekazał jej go. Znała na pamięć każdy szczegół, każdą rysę, szlif błękitnych kamieni. Mimo to przeoczyła jeden detal. U podstawy rękojeści, prawie całkiem zatarte widniały dwie litery- O.D. Owen Danvers. Jej ojciec. Ten biologiczny. Nie znała go, był dla niej nikim. Nie miała najmniejszych podstaw żeby wierzyć poznanej przed kilkoma godzinami trójce a jednak czuła, że mówią prawdę. Uśmiechnęła się w duchu. Powinna być przyzwyczajona, że ludzie, którzy stają na jej drodze nie są do końca zwyczajni, ale tak nie było. Magnus Bane był czarownikiem od wieków współpracujących z takimi jak Emma, która z kolei była Nocną Łowczynią. Jedną z rasy, której przeznaczeniem jest zabijanie demonów przedostających się do świata ludzi. Pozostawał jeszcze Damon Salvatore, wampir.

Zamknęła oczy próbując skupić się na tym, czego się od nich dowiedziała. Kilka lat temu niewiele brakowało a doszłoby do zagłady ludzkości w wyniku inwazji demonów na niepotykaną do tej pory skalę. Wszystko przez skrzywioną psychikę jednego z Nocnych Łowców. Na szczęście uratowano sytuację i zapanował różnie rozumiany spokój. Do czasu. Kilka tygodni temu coś zaczęło się zmieniać.
Wtedy też Owen skontaktował się z Magnusem i przekazał mu gromadzone przez lata zapiski, bo jak twierdził był jedną z nielicznych osób, którym mógł ufać. Miał tylko jedno zastrzeżenie. Miały trafić do jego córki, która wkrótce miała zawitać w obcym dla siebie świecie. Później ślad po nim zaginał, choć Damon utrzymywał, że żyje, ale skąd o tym wie tego nie chciał zdradzić. W owych notatkach była coś, co w tym momencie było dla niej najważniejsze. Wzmianka o ziemskim odpowiedniku najpotężniejszego czakramu mocy. Była to góra Shasta, leżąca w paśmie gór Kaskadowych. Wyjrzała przez okno gdzie w oddali można dostrzec jej ośnieżony szczyt.

- Lepiej żebyś założyła to, choć w takim wydaniu wyglądasz naprawdę ponętnie- wzdrygnęła się na słowa Damon, który pojawił się bezszelestnie w pomieszczeniu podające jej byle ja złożone ubrania.
- Nikt Cię nie nauczył, żeby nie straszyć ludzi? Wiesz, co nie odpowiadaj.- wzięła odzież, którą jej przyniósł i poszła do łazienki. Pasowały idealnie jakby były uszyte specjalnie dla niej. W granatowej bluzce z krótkim rękawem i prostych, czarnych spodniach czuła się obco.
- Nie możesz czegoś z tym zrobić?- spytał wampir, gdy wróciła do pokoju. 
- Wszystko ma swojej ograniczenia- Arien przyjrzała się licznym skaleczeniom i otarciom na nagich ramionach.- Mogę uleczyć innych, ale nie siebie, nie mogę robić nic dla własnych korzyści. Poza tym mam ważniejsze sprawy na głowie.- dodała podnosząc wzrok na mężczyznę. Było w nim coś znajomego, jakby już kiedyś się spotkali, choć to niemożliwe. Założyła skurzaną kurtkę i wyszła na zewnątrz. Emma siedziała za kierownicą samochodu a Magnus opierał się nonszalancko o drzwi od strony pasażera.
-Gotowa?

-Nie, ale czy to ma jakieś znaczenie?- wsiadła do środka. Nie chciała zwlekać, im szybciej to zrobi tym szybciej wróci do swojego świata. Do przyjaciół i Nate’a. Na samo wspomnienie jego imienia puls jej przyspieszył. Zmęczona odpłynęła w ramiona morfeusza aż ktoś nią lekko potrząsnął.
-Jesteśmy na miejscu- oznajmiła Emma przypatrując się jej z przedniego siedzenia. Arien przeciągnęła się zaspana i wysiadła z samochodu. Obie podeszły do dwójki mężczyzn.
- No to, co? Robimy, co mamy zrobić i zmywamy się- Damon niecierpliwie tupał nogą.
Spojrzała na wznoszącą się przed nimi górę. W Silmeardzie działała instynktownie, nie była do końca przygotowana i dlatego miecz „wyślizgnął” jej się. Owen, jej ojciec kilka lat temu wszedł w posiadanie starożytnego dokument, w którym było wskazówki, co do podobnych sytuacji. Przywiązanie do siebie magicznego przedmiotu na stałe było niemożliwe, ale istniał rytuał zatrzymujący go na określony czas przy danej osobie pod warunkiem, że władała ona jednym z żywiołów. Arien odśpiewując inkantację spisaną na kartce narysował na ziemi trójkąt, gdy skończyła nie przerywając śpiewu stanęła w jego centralnym punkcie a pozostali zajęli miejsca na jego bokach. 

Tak jak w tamtej jaskini nakłuła sobie palec, z którego zaczęła kapać krew znacząc trawę czerwonymi plamkami, reszta zrobiła to samo. Ziemia pod nimi zafalowała otoczyło ich oślepiające światło a kiedy ustąpiło znajdowali się w innym miejscu. Stali na okrągłej platformie, której brzegi pokrywały znaki takie jak te pokrywające przedramię Arien i ciało Emmy. W dole pod nimi ziała przepaść bez dna. Ale nie to było najdziwniejsze. Na ścianach jaskini pojawiały się różne obrazy przedstawiające określone sceny, ale też postacie. Po chwili znikały ustępując miejsca nowym. Uwagę Arien przykuł wizerunek rudowłosej kobiety siedzącej na kamiennym tronie, tej samej, która przyśniła jej się w nocy po śmierci jej przybranych rodziców**. Za nią stał mężczyzna wsparty jedną ręką o oparcie. Miał kanciaste rysy, lekko garbaty nos a krótko ścięte kasztanowe włosy opadały mu na czoło. W jego ciemnoniebieskich oczach jawiły się wesołe iskierki a postawą sprawiła wrażenie jakby chciał chronić siedzącą przed nim kobietę.

- Nic dziwnego, że akurat na nich zwróciłaś uwagę- stwierdza Magnus stając obok.
- Śniłam kiedyś o niej- wyszeptała.
- Nie to nie to- Damon jak zwykle pojawił się bezszelestnie, do czego zdążyła się już przyzwyczaić.- Jemu chodziło o to, że to twoi rodzice.- Arien popatrzyła na niego zaskoczona.
- Nie chcę wam przerywać cokolwiek tam robicie, ale chyba powinniście tutaj podejść- odwracając się zobaczyli Emmę wpatrującą się ze zmarszczonym czołem w falujący środek platformy falować, która rozstąpiła się i wyłonił się z niej miecz. Na chwile zawisł w powietrzu, po czym poleciał w kierunku Arien, która zwinnym ruchem chwyciła go w dłoń. Miała wrażenie jakby dłoń jej zamarzła od wydzielanego przez przedmiot zimna, ale wszystko w tej samej chwili wróciło do normy.
- Ostrzegałam, żebyś nie wchodziła mi w drogę- ktoś powiedział jej do ucha, ale kiedy się odwróciła nikogo tam nie było. Wszędzie by rozpoznała ten głos, choć słyszała go tylko raz. Królowa Nathira. Odwraca się i zamiera. Powtarza się scenariusz z Doliny przeklętych, znów spotyka te same zjawy. Jedna z nich skręca Damonowi kark a ten pada bezwładnie na ziemię. Inna rękoma obejmuje głowę Magnusa patrzącego w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Trzecia ściskała półprzezroczystymi placami Emmę za gardło, która ledwo dostrzegalnie kręciła głową jakby chciała powiedzieć żeby nie godziła się na nic, co każą jej zrobić. Nie ma takiego zamiaru.

 Zjawy, duchy istnieją tylko w ludzkiej podświadomości. Są ucieleśnieniem najgłębiej skrywanych lęków i ich przezwyciężenie jest jedyną skuteczną bronią przeciwko nim. Jednak zrobienie tego w chwili zagrożenia, zwłaszcza nie mając świadomości o ich prawdziwej naturze może być niewykonalne. Są nazywane także córami ciemności w związku, z czym światło pozbawia ich chwilowo postaci, która w danym momencie przybrały.

Kolejny pomocny fragment z zapisków ojca. Arien bierze głęboki wdech. Czego boi się najbardziej? Samotności, tego, że straci bliskich jej ludzi. Na czoło występują jej kropelki potu. W końcu jej ciało zaczęło się jarzyć jak różnokolorowa pochodnia aż w końcu wybuchła blaskiem, który pochłania ich wrogów. Wszystko wyszło tak jak powinno.
- Bez obrazy, ale poszło ci stanowczo zbyt gładko- Z chwilą, gdy Magnus skończył to mówić podest, na którym stali zaczął się kruszyć a jego kawałki spadały w przepaść
- Ja się na coś takiego nie pisałem- Damon wysyczał wściekły podnosząc się z ziemi.
-Co się martwisz, przecież i tak nie da się Ciebie zabić- Emmie wyrwał się nerwowy chichot jedynie Magnus zachował względny spokój i wpatrywał się gdzieś za Arien. Gdy się odwróciła zobaczyła migoczący portal. Zdziwiona zmarszczyła brwi, bo nie było to jej dzieło, ale dostrzegła kątem oka, jak czarownik porusza bezgłośnie ustami i robi dłońmi skomplikowane gesty.
- Musicie uciekać- powiedziała przez zaciśnięte gardło odwracając wzrok ku swoim towarzyszom. Damon mówi coś o tym, że oszalała, ale uciszył go Magnus i ciągnąc za sobą oboje zniknęliby po chwili by pojawić się po drugiej stronie.

- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?- pyta Emma z niepokojem patrząc na strzelające do góry płomienie.
- Mam różne zdolności i znajomości- powiedziała zadziwiająco pewnym głosem uśmiechając się pokrzepiająco do blondynki, która objęła ją jeszcze na pożegnanie i podobnie jak jej kompani biorąc rozbieg zniknęła jej z pola widzenia. Ostatnie, co zapamiętała, gdy zamknęła oczy to niesamowite gorąco i żar liżących jej ciało płomieni. Ból był nie do zniesienia. Chciała krzyczeć, ale skwar ustąpił miejsca przyjemnemu chłodowi. Uchyliła powieki i zobaczyła znajomy pokój w podniebnej kryjówce Arterian. Upadła na kolana i kryjąc twarz rozpłakała się dając upust wszystkim kotłującym się w jej sercu uczuciom.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

** jeśli nie pamiętacie tego fragmentu to możecie znaleźć go w rozdziale 2

Kilka informacji:
- co do fragmentu z wroną to ci, którzy czytali Pamiętniki wampirów wiedzą, że Damon mógł zmieniać się właśnie we wronę.
- Magnus i Emma to postacie wykreowane przez Cassandrę Clare, która napisała serie „Dary Anioła” i „Piekielne Maszyny”. Jednak książki z udziałem Emmy zostaną dopiero opublikowane.


niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 14 "Zjawy"




Gdy dotknęłam skały czułam przenikliwe zimno, przenikające każdą cząstkę mojego ciała. Z chwilą gdy zanurzyłam się w tej dziwnej, płynnej materii było jeszcze gorzej. Miałam wrażenie jakby wbijano mi tysiące lodowych  igieł. Nieprzyjemne uczucie minęło. W którymś momencie bezwiednie zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam je nie bardzo wiedząc, czego mam się spodziewać. Byłam w długiej na kilkanaście metrów jaskini. Jej ściany tworzyły sześciokątne bazaltowe słupy poznaczone jaśniejszymi żyłami a ja stałam po kolana w wodzie o niezwykłym, bajkowym kolorze błękitu. Obróciłam się i zobaczyłam za sobą wrota, które z tamtej strony były niewidoczne a tutaj wyglądały jak zamurowane wejście. I to by było na tyle jeśli chodzi niezwykłości tego miejsca. 

Żadnych znaków, wskazówek, czegokolwiek co mogło by mi pomóc. Przynajmniej tak myślałam do momentu gdy podeszłam do ściany znajdującej się naprzeciwko mnie. Potykając się wspięłam się po śliskich kamieniach i dostrzegłam coś co ktoś inny wziąłby za płaskorzeźbę. Gdy byłam małym dzieckiem niecierpliwie czekałam aż nadejdzie wieczór kiedy to Bree albo Cedric opowiadali mi rozmaite legendy, które  jak się okazuje miały mnie w jakiś sposób przygotować do mojego zadania. Jedna z nich mówiła o ludziach zdolnych ożywiać martwe przedmioty. Wyciągnęłam spod peleryny sztylet i nakłułam opuszek palca tak, że zaczął lekko krwawić, po czym zaczęłam obrysowywać kształt kamiennego miecza.

-Berbay odorthay arian quickem- niemalże w tej samej chwili broń nabrzmiała a chwilę później przeszła ze swojej kamiennej postaci w żelazną, która opadła bezwładnie w moje wyciągnięte dłonie. Mimo swojej wielkości był nad wyraz lekki co musiało w znaczny sposób ułatwiać posługiwanie się nim. Ostrze było w kilku miejscach nadszczerbione, głownię zrobiono z czerwonego granatu oplecionego srebrnymi paskami, miedziana rękojeść przechodziła w jelec, który wyglądał jak upleciony ze srebrzystych gałązek. Drżącymi palcami przytroczyłam go  do skurzanego paska i szybko zeskoczyłam z skalnego podestu. Rozchlapując wodę dobiegłam do wejścia i odbiłam się od niego nabijając sobie na czole guza. Coś było zdecydowanie nie tak. Przedtem płynne wejście teraz było zwarte i mimo usilnych prób nie mogłam nic zrobić. Poczułam nagły żar przy boku i zdębiałam gdy zobaczyłam jak miecz tak po prostu znika. Tylko nie to! Ręka którą wspierałam się o chłodną ścianę zaczęła się w niej zagłębiać tak że po chwili straciłam grunt pod nogami i został, wciągnięta w ciemność.

Arien upadła na kolana boleśnie je sobie obijając. I nim zdążyła się zorientować w sytuacji jakaś niewidzialna siła poderwała ją w powietrze przyszpilając do ściany Doliny Przeklętych. Z trudem oddychając zobaczyła że jej przyjaciele walczą z jakimiś zjawami. Broń  przechodziła przez ich półprzezroczyste ciała jak przez mgłę nie czyniąc im najmniejszej szkody choć one same zadawały liczne cięcia bronią przypominającą pioruny. Wiedziała, że skupieni teraz plecami do siebie jej towarzysze nie wytrzymają długo. Szarpała się z całych sił próbując uwolnić się z krępujących jej nadgarstki i stopy pędów. Starała się nie panikować. Spróbowała inaczej. Nic. Z jakiś powodów magia żywiołu ziemi nie działała. Skupiła się próbując czegoś innego. Ogniste okręgi zaczęły palić rośliny ale parzyły boleśnie jej skórę. Trwało to chwilę ale w końcu zsunęła się bezwładnie na ziemie. 

Wszystko rozmywało się jej przed oczami. Zamrugała i dostrzegła charakterystyczny poczwórny węzeł plecionki wieczności u jednego z duchów, u pozostałych były one nieco mniejsze. Ten niewinny znak, symbol zwycięstwa życia nad śmiercią poddany wpływowi odpowiednich czarów mógł związać ze sobą kilka osób tak, że jedna mogła czerpać siłę z drugiej a także dawało im nieśmiertelność. Był jednocześnie ich  jedynym słabym punktem. Zbierając resztkę sił przesłała Carneyowi ciąg obrazów i myśli mający mu pomóc. Chłopak przez chwilę stracił rezon po czym wziął zamach miecz i ugodził najbliższe mu widmo w miejscy gdzie znajdował się węzeł. Gdy to zrobił także reszta eksplodowała rozpadając się na setki lśniących kawałków które rozpłynęły się w powietrzu. W powietrzu rozległ się zapach palonego czarnego bzu. Arien podniosła się i chwiejnym krokiem szła w kierunku przyjaciół którzy dopiero teraz ją zauważyli. Była słaba i poczuła jak uginają się pod nią nogi. Nate coś krzyknął biegnąc do niej i wtedy straciła przytomność.

*

Odpoczywali ukryci w cieniu skały. Dziewczyna była nieprzytomna przez dłuższą chwilę i jeszcze zanim otworzyła oczy próbowała wymyślić jak w jakiś sensowny sposób morze wytłumaczyć, że straciła miecz. Prawda wydawała się tak nieprawdopodobna że aż śmieszna. „Miałam go przy sobie i wszystko byłoby dobrze gdyby nie rozpłynął się w powietrzu”. Na samą myśl o ich reakcji wyrwał się jej nerwowy chichot.
- I tak wiem, że już nie śpisz.- spojrzała na Sottile siedzącą obok niej.- Nie masz się czego bać, Hagen wyciągnął Irvette na małe polowanie i szukają teraz czegoś na kolację- uśmiechnęła do niej się pokrzepiająco.- Kobieta się wściekła bo mogłaś zginać, wszyscy mogliśmy.
- Jeśli już nie czegoś tylko kogoś- odpowiedziała na pierwszą część nie bardzo wierząc w kolejne słowa jakoby przywódczyni Arterian martwiła się o nią.- Poza tym możesz mi powiedzieć skąd się wzięły tutaj te… duchy?- spytała.

- Żebym to ja wiedziała. Tylko, że to nie zwykłe duchy.
- Niestety na nasze nieszczęście one tylko chwilowo martwe, choć akurat to słowo w ich przypadku dziwnie brzmi. Wysłaliście ich do zaświatów ale jeśli królowa je wezwie powrócą.- oznajmiła podnosząc się do pozycji siedzącej i krzywiąc się z bólu.
- Pytanie skąd wiedziały, że tu będziemy. Zupełnie jakby wśród nas był zdrajca. Poza tym sądząc po tym co hm, pokazałaś Carneyowi wiesz więcej niż ja- wzruszyła tylko ramionami.
- Całe życie przygotowywałam się do tego momentu nawet o tym nie wiedząc.- dowiedziała cicho i przypomniała sobie niezliczone wieczory gdy jako mała dziewczynka czytała tajemnicze księgi podsuwane jej przez przybranych rodziców.
-Skoro już o mnie mowa- chłopak leżał do tej pory spokojnie, nie zdradzając się najmniejszym ruchem że ich słyszy.- Mnie ciekawi coś innego. Strasznie długo ci zeszło, czemu się tak guzdrałaś?- spytał podbierając się ramionami, tak że był teraz  w pozycji półleżącej.

- Kilka minut to naprawdę niedługo- stwierdziła z nutą zniecierpliwienia w głosie.
- Minut? Ty byłaś tam jakieś dwie godziny?!- na jego twarzy malowało się podejrzliwość pomieszana z gniewem.
- Nie to niemożliwe…- pokręciła zaprzeczająco głową.- Ja tylko weszłam tam, zrobiłam co powinnam i kiedy próbowałam wrócić nie mogłam. Przejście jakby zamarzło a miecz zniknął- ostatnie zdanie podkreśliła pstrykając palcami.
- Tak po prostu?- spytała z lekka  drwiącym tonem Sottile.
- Może nie tak po prostu ale owszem.- przyznała Arien uśmiechając się do Natea, który przyniósł drzewo do ogniska.
- Mam swoją teorię na ten temat- oznajmił siadając obok Arien.- Nie jestem ekspertem jeśli chodzi o magię ale i ja wiem, że jest nieprzewidywalna. Może trudność z powrotem do nas była jakąś formą ochrony. Co do miecza to zniknął pewne dlatego, żeby nie wpaść w ręce zjaw- zwrócił się do siedzącej obok dziewczyny.
- Brzmi wariacko ale ma sens- przyznał Carney.
- Co nie zmienia faktu, że nie mamy pojęcia gdzie szukać miecza- dodała Sotille.
- To akurat nie będzie problem- oświadczyła na co ci zareagowali zaskoczeniem.- Wspominałaś, że czakry- przedmioty mogą się przemieszczać. Otworzę portal i wtedy...

- Ale skąd będziesz wiedzieć gdzie się przenieść?- spytał z troską Nathaniel.
- Do tego zmierzam- spojrzała na niego z rozbawieniem.- Każdy czarodziejski przedmiot ma swoją aurę, jeśli zostaje przeniesiony do innego miejsca to pomiędzy tymi punktami wytwarza się trwale łącząca je wstęga, coś jakby ścieżka, i ja się pod nią podczepię żeby trafić tam gdzie trzeba- skończyła mając świadomość, że to co powiedziała brzmi jak majaki szaleńca.- Pojęcia nie mam czy się uda ale muszę zaryzykować- dodała spuszczając wzrok.
-Będzie dobrze, musi- Nate ujął je trzęsące się dłonie  w swoje ręce ostrożnie dotykając poparzonych miejsc. Dostrzegła w jego spojrzeniu wiarę w nią ale było w nim coś jeszcze, czego nie umiała nazwać.
- Mam nadzieję- chciała się uśmiechnąć ale kąciki ust tylko zadrgały nerwowo.

*

Opowiedziała wszystko Hagenowi i Irvette kiedy wrócili i ku jej zaskoczeniu więcej wątpliwości miał ten pierwszy. Starała się odpowiedzieć na każde jego pytanie choć pytał w sumie w kółko o to samo tylko innymi słowami i był przeciwny jej samotnej wyprawie. W końcu coraz bardziej poirytowana jego zachowaniem siostra powiedziała mu coś na ucho i już więcej się nie odezwał. Uzgodnili że nie wróci z nimi do podniebnego miasta i rozstaną się tutaj. Podczas gdy się pakowali Arien usiadła na ziemi nucąc ludową piosenkę żeby się skupić. Już to robiła ale i tak się bała. Oddała by wszystko, żeby jej życie było takie jak dawniej ale z drugiej strony nie poznałaby tych ludzi, którzy stali się jej mniej lub bardziej bliscy. Niemo wypowiedziała starożytną formułę, bo podobno wtedy zaklęcie staje się silniejsze. Gdy skończyła pojawił się przed nią dobrze jej już znany portal.
- Robi wrażenie- stwierdziła Irvette- Gotowa?

-Bardziej nie będę- wstała otrzepując się z paprochów. Żegnając się ze wszystkimi usłyszała życzenia powiedzenia i zapewnienia że uda się jej. Hagen, Sotille, Carney i Irvette ruszyli przodem ale Nate został z nią jeszcze chwilę.
-Obiecasz mi coś?- spytała go a ten pokiwał głową.- Uważaj na siebie- poprosiła na co ten się roześmiał przypominając sobie sytuację gdy prosił ją o to samo. Wciąż odwrócona w jego stronę zrobiła krok w tył znikając w świetlistej poświacie szepcząc cicho „będę tęsknić”.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


Czytasz? Skomentuj!

@Kam ila- Gawain albo się pokaże albo nie. Tak jak Ci już kiedyś  mówiłam, jeśli chodzi o spoilery to trafiłaś pod zły adres :P
@Alyssa- jakby to dziwne nie było (bo przecież to ja stworzyłam postać Arien) to zgadzam się z tobą. Nie wszyscy rodzice zasługują na to, żeby tak ich nazywać.







sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 13 "Dolina przeklętych"



          Szli już od kilku godzin i powoli wszyscy zaczynali opadać z sił. Środek  nocy nie był raczej najlepszą  porą na tego typu wyprawy ale czas naglił. Drogę oświetlała im księżycowa poświata  i unoszące się dookoła maleńkie świetliki. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowali się nie rozpalać pochodni żeby nie zdradzać swojego położenia, co właściwie nie miało większego znaczenia zważywszy na fakt iż co jakiś czas ktoś potykał się zahaczając o chociażby wystający korzeń drzewa i robił przy tym trochę hałasu. Arien mogła by przysiądź, że oprócz żywicznego zapachu lasu w powietrzu można wyczuć coś jeszcze. Napięcie, strach a także niecierpliwe podekscytowanie.

- Jaki on jest?- spytała przerywając milczenie.
- Kto?- zareagowała pytaniem na pytanie wyrwana z zamyślenia Sottile.
-Jakbyś naprawdę nie wiedziała o kogo mi chodzi-teatralnie przewróciła oczami.- No wiesz, taki jeden. Jest twoim ojcem, pośród niektórych znany jako Ghob.
- O nie go Ci chodzi?- spojrzała na nią takim wzrokiem jakby miała jej za złe, poruszyła właśnie ten a nie inny temat.- Pod swoją magiczną postacią wygląda w sumie dosyć dziwnie, jak na mój gust oczywiście. Niski, pękaty, ze skórą koloru ziemi. Zamiast włosów ma cienkie witki a jego oczy jarzą się zielonym ogniem. Ale kiedy przybiera postać człowieka, w sumie nie różni się niczym od innych mężczyzn. Ma włosy takie jak ja, jest wysoki i szczupły, bo jak mówi „musi jakoś sobie rzycie urozmaicić a bycie niskim jest nudne”, z takimi samymi zielonymi oczami jak moje.
- Właściwie to chodziło mi o jego charakter ale w sumie taki opis na początek też może być- stwierdziła Arien omijając głaz, który przed nią wyrósł.

- Nie wiele można powiedzieć o osobowości człowieka, którego spotkało się kilka razy. Jak to się mówi „zwiódł na manowce” moją matkę i tak dziewięć miesięcy po upojnej letniej nocy stałam się ja.- wskazała na swoją osobę.- Poza tym mam spore wątpliwości czy można go nazwać ludzką istotą. No co taka jest prawda- zirytowała się dostrzegając ledwo widoczny w tych nieprzeniknionych ciemnościach uśmiech, który wykwitł na twarzy jej towarzyszki.
- Nie chciałam Cię zdenerwować, po prostu… Wychodzi na to, że to kolejna rzecz która nas łączy. Oboje nie znałyśmy swoich prawdziwych rodziców. Przynajmniej ty swojego ojca spotkałaś, niewiele raz ale zawsze coś- dodała z westchnieniem.
- Jak chcesz to Ci go odstąpię.-rzuciła lekko Sottile.

-Nie mów tak- powiedziała twardo.- Ty masz jego, nawet jeśli wasze spotkania można policzyć na palcach jednej dłoni wiesz, że gdzieś tam jest i czuwa nad tobą. Moi przybrani rodzice zostali zamordowani, ci prawdziwi również nie żyją.- ucięła wyraźnie starając zapanować nad coraz bardziej drżącym głosem. Przyspieszyła kroku i stanęła obok Irvette kroczącej na czele ich małej grupy. Sottile mogłaby przysiąc, że dostrzegła na policzku dziewczyny łzę w której odbiło się księżycowe światło. Poczuła na ramieniu lekki dotyk.
- Wszystko w porządku?- spytał Carney wskazując głową Arien.
- Pojęcia nie mam. Wszystkim udziela się stres ale ona ma najgorzej. A do tego jeszcze dochodzi mój denerwujący zwyczaj mówienia co mi ślina na język przyniesie zanim pomyślę- powiedziała po czym streściła mu ich rozmowę.
- Wiesz, z jej rodzicami sprawa nie jest tak  prosta jak mogłoby się wydawać. Do tej pory nie wiadomo co się stało z jej tatą bo przecież jako zaklinacz nigdy tu nie był a matka zniknęła po tym jak podrzuciła ją swojej siostrze- oznajmił.- Natomiast ty faktycznie powinnaś nad sobą popracować- dodał żartobliwie.

-Czasami mam wrażenie, że jedyne co zawdzięczam ojcu to trudny charakter- stwierdziła z rezygnacją.
-Nie zapominasz o czymś?- spytał śmiejąc się na widok jej zdezorientowanej miny.- A twoje zielone kosmyki?- ujął w palce kilka pukli włosów na co ta uderzyła go w ramię.
- Żarty żartami ale przydało by się znaleźć jakieś miejsce na nocleg- stwierdziła Sotille kiedy Carney próbował ją połaskotać na co ta zręcznie mu się wywinęła.

*

          Jakiś czas później rozbili obóz. Natrafili na spotykany tylko w tej części Silmeardy gatunek drzew, który człowiekowi widzącemu je po raz pierwszy przypominały wierzbę płaczącą zamiast liści okrytą długimi igłami.  Kilka z nich rosło na planie półkola, na tyle blisko siebie, że tworzyło coś na kształt namiotu, kryjącego ich przed cudzym wzrokiem. Mimo to postanowiono na wszelki wypadek postawić wartę, którą jako pierwsza wbrew ogólnemu sprzeciwowi postanowiła objąć Arien. Ledwo usiadła na ziemi stwierdziła, że oszaleje siedząc bezczynnie, nawet jeśli robienie czegokolwiek miało sprowadzać się do wydeptywania ścieżki w śniegu, który zaczął właśnie padać.
- Przestań bo Ci się w głowie zakręci. Robi się coraz zimniej, choć ogrzejesz się przy ognisku- z rozbawieniem poprosił Nate wyłaniając się z szałasu.

- Daj mi spokój- zatrzymała się na ułamek sekundy mierząc go gniewny wzrokiem.- Dajcie mi wszyscy święty spokój- powtórzyła wyraźnie mając ochotę to wykrzyczeć.
- Nie powinnaś czasami odpocząć?
- Przestań!- nakazała zatrzymując się gwałtownie.- Jeśli jeszcze raz ktoś mnie  o to spyta oszaleję! Jakoś tak się złożyło, że wszystko zależy ode mnie. Dobra może nie wszystko, ale spora część. Problem polega na tym, że moja wiedza na temat co powinnam i jak zrobić jest minimalna. Więc chyba mam prawo dać upust emocjom prawda?!- spytała piskliwym głosem.
- Jeśli Ci to jakoś pomoże to możesz mnie uderzyć- oznajmił niepewny reakcji Arien ale ta ku jego uldze wydała zduszony chichot.– Jesteś pewna że niczego nie potrzebujesz? Może mógłbym Ci jednak jakoś pomóc?

- W sumie… trochę zgłodniałam- oznajmiła spoglądając na niego niepewnym wzrokiem.- I nie będę cię bić- dodała po chwili.
- Bardzo mnie to cieszy- uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Przez ostatnie kilkanaście minut wyżywałam się w inny sposób- dodała prawie szeptem.
- No faktycznie, ta ścieżka będzie jeszcze widoczna przez dłuuugi czas.
-Nie o to mi chodziło. Jak myślisz czemu pada śnieg?
-Bo jest zima? Tak właściwie to bym się zdziwił gdyby było inaczej- gdy to powiedział białe płatki zaczęły mocniej padać.
- Pojęcia nie masz jak bardzo denerwujący potrafisz być.-  Stwierdziła z nutą irytacji w głosie- Zima zacznie się za jakiś miesiąc a to wszystko prze ze mnie.- dorzuciła już nieco spokojniej- Nie wiem o co dokładnie chodzi ale gdy byłam na Avalon Mae wspominała o tym, że władczynie żywiołów zanim osiągną pełnię swoich mocy przechodzą przemianę i w tym czasie mogą dziać się dziwne rzeczy. Nie specjalnie wychodzi mi panowanie nad emocjami i najwyraźniej takim efektem ubocznym jest burza śnieżna.

-A kiedy osiągniesz to maksimum?
- To jest właśnie problem bo nikt tego nie wie. Myślałam, że może Sottile powie mi coś więcej na ten temat ale niestety ona wie tyle co i ja czyli niewiele- wzruszyła ramionami i wtedy rozległ się przytłumiony dźwięk. – Dobra, wygląda na to że teraz musimy się zająć bardziej przyziemnymi sprawami- stwierdziła zakłopotana łapiąc się za burczący głośno brzuch po czym z wahaniem lecz mocno ujęła za rękę Natea, który gestem odgarnął zwisające witki drzewa żeby łatwiej było im wejść.
- Jak tak dalej pójdzie to chyba nici z kolacji- stwierdził chłopak obserwując rozgrywającą się przed nimi scenkę. Sottile groziła Carneyowi łyżką bo ten najwyraźniej za bardzo zainteresował się zawartością parującego kociołka, natomiast Hagen próbował zgasić palące się skarpetki, które wcześniej próbował wysuszyć przy ogniu. Irvette jak zwykle obserwowała wszystko ze znudzoną miną ale kiedy zobaczyła Arien i Nate na jej twarzy wymalowało się coś na kształt ulgi a kiedy ich mijała wymamrotało coś o tym, że nie mogli się zjawić w lepszym momencie i teraz ona przejmie wartę bo już ma dosyć tego cyrku. Zdziwieni przez chwilę wpatrywali się w miejscu gdzie zniknęła żeby po chwili wybuchnąć śmiechem.

Pokrzepieni ciepłym posiłkiem wszyscy położyli się spać pod czujnym okiem przywódczyni Arterian. Arien miała wrażenie, że spała kilka chwil kiedy Hagen obudził ich bladym świtem. Mimo to pierwszy raz od wielu dni czuła się wypoczęta. Jej wzrok bezwiednie powędrował w kierunku Nathaniela, który jeszcze zaspany potrząsając głową próbował przegonić resztki snu. Pomyślała, że z włosami w nieładzie, sterczącymi na wszystkie możliwe strony wygląda uroczo.
- Czemu mi się tak przyglądasz? Jestem brudny?- spytał próbując wytrzeć z twarzy brud, którego tam nie było. Arien w odpowiedzi pokręciła przecząco głową mając nadzieję, że nie zauważył rumieńca oblewającego jej policzki.

Po uprzątnięciu miejsca noclegu i doprowadzeniu go do stanu jaki zastali wcześniej ruszyli w dalszą drogę. Podróż umilały im swoimi trelami budzące świat ze snu ptaki ale sami milczeli choć czasami ktoś starał się nawiązać rozmowę która i tak nie trwała długo. Późnym popołudniem dotarli do Doliny Przeklętych. Zbocza doliny pokrywały kamienie obrośnięte mchem a wysoko nad ich głowami, szum lasu przypominał jęki duchów. Jakiś czas później naszyjnik Arien zaczął jarzyć się delikatnym blaskiem nasilającym się wraz z zagłębianiem się w nieprzyjazny teren. Gdy byli już prawie na miejscu przez korony drzew przedzierały się nieliczne promienie zachodzącego słońca, które odbijając się od śniegu nadawały otoczeniu nieco tajemniczy wymiar.  Kiedy wyszli zza zakrętu niemal stanęli jak wryci. Przed nim wznosiła się stromo w górę kamienna ściana pokryta gęsto osobliwymi pnączami o nieregularnych liściach i fioletowych kwiatkach, których płatki skręcały się tworząc sprężynki. Łańcuszek dziewczyny mimo, że ukryty pod ubraniem lśnił jak małe słońce co uznała za znak że dotarli tam gdzie powinni.

- To jest jakiś chory żart- Carney odgarnął bluszcz a kiedy okazało się, że nie ma za nim jakiegoś tajemniczego przejścia uderzył otwartymi rękoma w kamień zdzierając sobie boleśnie skórę. Arien podeszła powoli do przeszkody chcąc jej dotknąć ale jej dłoń zamiast natrafić na opór zanurzyła się jak w wodzie. Irvette wyszarpnęła ją gwałtownie.
- Czyś ty oszalała?
-Przecież nic mi się nie stało!
- Ale mogło! Nie rozumiesz, że nie możemy sobie pozwolić żeby…

- Wygląda na to że nikt z nas tam nie wejdzie, poza nią- stwierdziła Sottile po tym jak sama spróbowała, z marnym skutkiem, przeniknąć przez skałę.
- Nie mamy pewności- w głos kobiety zakradła się nutka niepewności.
- Co ona zrobiła, że tak jej nie ufasz? Czym sobie na to zasłużyła?- spytał Nate
- Raz, zaufaj jej chociaż raz- poprosił Carney. Choć ledwo wyczuwalna ale w jego głosie dało się wyczuć rozkazującą nutę.
Arien posłała przyjaciołom wdzięczny uśmiech a kiedy Irvette skinęła głową wystarczyło, że zrobiła krok do przodu i zniknęła im z oczu za falującą powierzchnią którą momentalnie powróciła do swojej pierwotnej postaci.
- Teraz możemy tylko czekać- stwierdziła przywódczyni Arterian.

*

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział jaki jest każdy widzi. Z początku jestem zadowolona ale później coś zaczęło się sypać. Co do treści to może nic się nie dzieje ale miałam do wyboru dać wam do przeczytania dłuższy rozdział albo trochę go okroić a resztę zamieścić za tydzień żeby uniknąć ewentualnej przerwy.


Do usłyszenia za tydzień,
Artis.

sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 12 "Rewelacji kilka"



(…)
- Wszędzie was szukałem- zziajany Carney oparł się o pień drzewa- Musicie iść ze mną. Przybył tu ktoś kto może nam wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze czemu królowa zdołała się tutaj zmaterializować , skoro nie włada magią i po drugie…- przerwał na chwilę budując  napięcie.- Prawdopodobnie wie gdzie znajdziemy miecz.
Arien nie czekała aż chłopak powie coś jeszcze. Ostatnie słowa nie zdążyły dobrze rozpłynąć  się w powietrzu a ona już rzuciła się biegiem w bliżej nieokreślonym kierunku.

- Jest teraz u Gail- zawołał za nią na co ta zatrzymała się gwałtownie i przez moment sprawiała wrażenie zdezorientowanej rozglądając się we wszystkie strony po czym podeszła z powrotem do nich i chwyciła za rękę obu ciągnąc za sobą. Nathaniel posłusznie maszerował za nią śmiejąc się w duchu tak naprawdę nie wiedząc dlaczego. W jej towarzystwie zwyczajnie nie potrafił inaczej, zawsze gdy znajdowała się w pobliżu wprawiała go w dobry nastrój. Ocknął gdy ta szarpnęła go trochę mocniej i zorientował się że się zatrzymał. Zakłopotany posłał Arien przepraszający uśmiech na co ta tylko szybciej pospieszyła w kierunku znajomego miejsca. Gdy dotarła do celu zatrzymała się tak gwałtownie że chłopak prawie mało na nią nie wpadł. Zerknął jej przez ramię co nie było trudne bo była trochę od niego niższa.

Za stołem siedziała opatulona kocem Gail obok której przysiadłą z jak zwykle zaciętą mina Irvette, Carney oparł się o ścianę nonszalancko zakładając ręce na piersi a Hagen stał z boku obserwując zebranych z typowym dla siebie rozbawieniem. Tyłem do Natea i Arien stała dziewczyna ubrana w brązową, podróżną suknię której brzegi były wykończone jaśniejszą tasiemką. Właśnie tłumaczyła im coś żywo przy tym gestykulując ale kiedy zobaczyła, że patrzą gdzieś za nią odwróciła się w stronę nowoprzybyłych. Była mniej więcej wzrostu Arien. Z jej postawy biła pewność siebie ale i coś co wzbudzało zaufanie. Oliwkową cerę znaczyły gdzieniegdzie piegi. Ostre rysy twarzy łagodziły wymykające się z kucyka ciemnoblond włosów niesforne kosmyki, które jak zauważyła dopiero po sekundzie były zielone.

- Zróbcie coś dla mnie i przestańcie tak stać w drzwiach jak dwa słupy soli bo to trochę stresujące- usta dziewczyny wygięły się w łagodnym uśmiechu tworząc w policzkach dołeczki.
Gdyby powiedziała to przywódczyni Arterian Arien pewnie skuliłaby się w sobie tak jak zwykle w jej obecności. Z tego co zdążyła zauważyć nie była jedyną osobą reagującą w ten sposób. Z jakiegoś powodu, którego sama sobie nie umiała wytłumaczyć ta niepozorna kobieta wzbudzała w niej lęk  co było dziwne zważywszy na to, że łączył je wspólny cel.
Jednak nieznajoma swoją obecnością rozładowywała napięcie jakie tworzyła Irvette.. Nathaniel lekko wepchnął ją do środka po czym oboje podeszli do stołu.
- Nie wiem jak ty to robisz, ale gdzie bym Cię nie spotkała zawsze pojawiasz się w towarzystwie ładnych dziewczyn- zwróciła się do Natea z filuternym uśmiechem na co ten zawstydzony spuścił wzrok a Arien zorientowawszy się, że to o nią chodzi poczuła jak jej policzki oblewa rumieniec. W duchu dziękowała za półmrok panujący w pomieszczeniu, który miała nadzieję trochę zamaskował zdradziecki pąs.
- W każdym razie dobrze że jesteście- stwierdził Hagen.
- Właśnie tłumaczyłam im jak ważne jest, żebyśmy wyruszyli jak najszybciej- blond włosa zaczęła pospiesznie przerzucać wszechobecne papierzyska po czym przestała jakby przypomniała sobie że miała zrobić najpierw coś innego.- Wiecie coś o czakramach mocy?- spytała choć jej głos zdradzał, że nie wierzy aby ktoś wiedział o co jej chodzi.
- Jest to taki…, nazwijmy to systemem energetycznym. Opiera się na siedmiu czakrach: podstawy, przyjemności, osobowości, miłości, kreatywności, transcendencji i absolutu. Utrzymują świat w równowadze i emitują energię. - powiedziała nieśmiało Arien.
- Nareszcie ktoś kto zna się na rzeczy!- nieznajoma radośnie klasnęła w dłonie.- Żeby były bardzie stabilne zazwyczaj przywiązuje się jej do jakiś miejsc rzadziej przedmiotów- powiedziała zwracając się do pozostałych

- Na Avalon każda czakra odpowiada jednemu z siedmiu menhirów ustawionych na planie kręgu co miało być dodatkowym zabezpieczeniem przed rozerwaniem ale na niewiele to się zdało.-  dodała kasztanowłosa czując się trochę pewniej.
- Między innymi  dlatego tutaj jestem. Kradzież klepsydry zdestabilizowała zasłonę i uwierzcie mi jest gorzej niż można by przypuszczać. Kurcze nie wiem jak wam to dobrze wytłumaczyć.- Oparła się ciężko zaciskając ręce na blacie stołu.-  Chodzi o to, że Silmearda jest pierwotnym światem, pierwszym jaki powstał. Wszystko co się dzieje tutaj wpływa na inne a to dlatego- przerwała przenosząc wzrok na Arien.-  że łącznikiem pomiędzy bytami są żywioły. Czakry są w pewnym sensie ich częścią mającą tak jak powiedziałaś utrzymywać wszystko w stanie równowagi, każdy świat ma swoje ale pieczęć jest tylko jedna i dlatego trzeba ją odtworzyć.- powiodła wzrokiem po swoich towarzyszach- Czakra podstawy Silmeardy jest zespolona z Xelarem, legendarnym mieczem Zethara.  Który znajduje się tutaj- postukała palcem jakieś miejsce na mapie.

-  Dolina przeklętych- odczytał nazwę Hagen.
- Niezbyt przyjazna nazwa- stwierdził Nate zaglądając Arien przez ramię tak, że czuła na karku jego oddech.
- Mnie zastanawia tylko jedno- oznajmiła dziewczyna a kiedy spotkała wzrok nieznajomej dziewczyny mówiła dalej.- Nikt z nas nie wiedział o tym, że istnieje coś takiego jak pierwotny świat, tym bardziej że w nim żyjemy. Nie wspominając, że jesteś pierwszą osobą która  wie gdzie jest zaginiony od setek lat miecz powiązany jak się ukazuje z najsilniejszą czakrą. Możesz mi to wytłumaczyć w jakiś wiarygodny sposób?- poprosiła z nutą niedowierzania w głosie.
- Zapomniałam się przedstawić- posłała jej zakłopotany uśmiech.- Nazywam się Sottile. Skąd to wiem? Wszystko powiedział mi ojciec, który jest równie wiekowy co twojej moce.- o ile do tej pory Arien czuła lekkie zakłopotanie usłyszanymi informacjami tak teraz niemal mogła sobie wyobrazić malujący się na jej twarzy ogromny znak zapytania.- Jestem córką Ghoba, pana Ziemi.

*

Gail stwierdziła, że nasuwające jej się porównanie do tego jak wygląda wszechświat jest w sumie dosyć zabawne zważywszy na miejsce w którym przyszło jej mieszkać. W świetle ostatnich rewelacji Silmearda, jako pierwotny świat,  przypominała jej pień drzewa a reszta: Narnia, Ziemia, Alagaesia i wiele innych były jak wyrastające z niego gałęzie. Gdy jakiś szkodnik czy choroba zainfekuje ten potężny acz delikatny organizm główny konar choć słabszy ale przetrwa jednak nie wszystkie odgałęzienia mogą mieć tyle szczęścia.
Gdy Sottile wyjawiła im kolejną sensację Irvette podjęła decyzję, że wyruszą już wieczorem, zwłaszcza iż Dolina przeklętych znajdowała się półtora dnia drogi od puszczy Wschodnich Rubieży. Okazało się że brak jako takiej pieczęci powodował niecodzienne zdarzenie. Każda czakra była przywiązana do jakiegoś obiektu a przez zaistniałe anomalie mógł się on dowolnie przemieszczać pomiędzy światami by po bliżej nieokreślonym czasie powrócić na swojej miejsce. W skład tej błyskawicznej ekspedycji mieli wchodzić wszyscy obecni przy owej rozmowie. Poza nią. Nigdy nie była jakoś specjalnie dobra w bezpośrednich starciach, choć na opanowanie najprostszych zasad samoobrony poświęciła wiele godzin treningu. To zwyczajnie nie była jej bajka ale była szczęśliwa, że może przydać się w inny sposób. Obracała w palcach granatową bryłkę o nieregularnych kształtach, po czym mocno rzuciła nią w ścianę przez co rozpadła się na pół a ze środka zaczął wydobywać się szary dym.

- Matko co tak cuchnie- przez opary przebił się Nate odganiając się od nieprzyjemnego zapachu.- Tylko mi nie mów, że to jakiś dziwny efekt uboczny  twojej choroby.- dodał zaczepnym tonem na co Gail nie zareagowała tylko  podniosła roztrzaskaną skorupę
- W zamierzeniu maiło wyjść coś na kształt dynamitu, który oprócz oczywistego zniszczenia  miał paraliżować wroga.- oznajmiła pokazując mu resztki niedoszłej broni
- Paraliżować?- spytał jakby pierwszy raz usłyszał to słowo.
- Dokładnie. Człowiek padł by na ziemię nie mogąc nic na to poradzić i byłby zupełnie nieszkodliwy przez dłuższą chwilę- wzruszyła ramionami niezadowolona ze swojego wynalazku.

- Zawsze możemy zasmrodzić ich na śmierć- Nathaniel starał podnieść się ja na duchu.- Choć z drugiej strony przydałyby się jakieś maski przeciwgazowe żebyśmy się nie potruli.- dodał po chwili.
- Dobrze, że wszystkich dbasz- Gail uśmiechnęła się lekko.
-Bezpieczeństwo przede wszystkim- oświadczył robiąc ręką gest jakby chciał objąć każdego mieszkańca podniebnego miasta.
- O czym rozmawiacie?- spytała Arien, która pojawiła się znikąd.
- Ja… Gail pokazywała mi kilka swoich wynalazków- chłopak miał nadziej, że jego głos zabrzmiał pewniej niż sam się czuł.
- Mam coś dla każdego z was- Pani Złota rączka podjęła wątek po czym z szafki w kredensie wyciągnęła coś zapakowanego w przybrudzone płótno i dumna z siebie podała zawiniątko Arien. Gdy dziewczyna rozwinęła materiał zobaczyła kuszę, która była nieco inna niż te z którymi spotkała się do tej pory.- Pozwoliłam sobie ją trochę ulepszyć- Gail wskazała na coś przypominającego bębenek.- Tutaj można zamocować zapas bełtów*. Wszystko się sprowadza do tego, żeby strzelać szybciej. W momencie gdy oddasz strzał cięciwa automatycznie wróci na swoje miejsce a na puste miejsce wsunie się kolejny pocisk.

-Sprytnie- orzekł Nate z uznaniem.
-I to jeszcze jak.- poparła go Arien uśmiechając się do Gail.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę gdy usłyszeli jak Irvette woła ich, żeby się pospieszyli. Gail wyszła na zewnątrz żeby przekazać jej kilka informacji odnośnie broni którą dla nich przygotowała. Arien przerzuciła sobie przez ramię torbę i miała wyjść za przyjaciółką ale poczuła ciepły uścisk na dłoni. Popatrzyła w oczy Nate i zaskoczona dostrzegła w nich strach.
-Tak?- spytała.
-Obiecaj mi jedno. Bez względu na wszystko, nieważne co się stanie, będziesz na siebie uważać.- poprosił z niespotykaną u niego stanowczością.


* * * * * * * *

Czytasz? Skomentuj!
Witam was w Nowym Roku! Mam nadzieję, że doszliście do siebie po sylwestrze ;)
Co do drugiego opowiadania to mam mały „kryzys”, doszła do tzw dziury czyli miejsca gdzie nie bardzo wie się co ma dziać się dalej. Wszelkie pomysły mile widziane a nuż widelec mnie jakoś natchną?


*nie wiem czy dobrze odmieniłam bełt- „nabój” do kuszy przypominający strzałkę.