sobota, 12 marca 2016

Epilog




Nazywam się Arien Danvers. Podobno.

Mam 20 lat. Podobno.

Wyobraź sobie, że czujesz się niesamowicie lekko a jednocześnie masz wrażenie, że przygniata cię niesamowity ciężar. Pod powiekami krążą tysiące obrazów, których sensu nie jesteś w stanie pojąć. Próbujesz chwycić któryś z nich, ale nie ważne jak bardzo się starasz wymykają ci się. Uszy drażnią Ci uporczywe pikające dźwięki. Twoja świadomość ślizga się na pograniczu jawy i snu. W końcu otwierasz oczy, budzisz się w sterylnej szpitalnej izolatce otoczona rozmaitą aparaturą i nie pamiętasz absolutnie nic.
Tak było ze mną, kiedy kilka miesięcy temu wybudziłam się ze śpiączki.
Miałam wypadek samochodowy. Podobno.
Mówię podobno, bo nie wiem, w co mam wierzyć a wszystko, co jest rzekomo prawdą wiem od Owena Danversa, człowieka podającego się za mojego ojca.

Czy się boję? Byłam zła, zdezorientowana, ale paradoksalnie czułam spokój, na swój sposób odurzający. Jakby przed wypadkiem zdarzyło się, co nie dawało mi spokoju przez długi czas.
Czasami ma wrażenie, że wariuję. Wokół mnie dzieje się wiele dziwnych rzeczy i na domiar złego mam wrażenie jakbym ja była ich przyczyną. Kiedyś robiąc sobie obiad odcedzałam makaron i przez nieuwagę polałam sobie palce wrzątkiem. Niby nic, ale normalnie powinnam mieć na nich bąble czy jakikolwiek inny świat tymczasem moja skóra była tylko lekko zaczerwieniona a i tak po chwili odzyskała normalny kolor.
Innym razem, krótko po wyjściu ze szpitala, starałam się doprowadzić do porządku kwiaty w mieszkaniu mojego domniemanego ojca. Większość z nich była, że tak to ujmę, na granicy śmierć. Pousychane badyle sterczały smętnie w doniczkach i było mi ich naprawdę szkoda, bo wcześniej musiały być naprawdę piękne, ale dałam sobie spokój z ich ratowaniem. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy następnego dnia rano zobaczyłam zawiązki liści i pączki kwiatów. Kiedyś wybrałam się na spacer do parku, gdzie mała dziewczynka wspięła się na drzewo. W którymś momencie straciła równowagę i zaczęła lecieć w kierunku ziemi. Mogłabym przysiąść, że dosłownie przez ułamek sekundy, zawisła kilka centymetrów nad trawą, co w jakimś stopniu zamortyzowało upadek i obeszło się bez poważniejszych obrażeń.

Przez prawie rok mieszkaliśmy w Los Angeles, gdzie mój ojciec, jako lekarz medycyny sądowej współpracował z lokalnymi władzami. Jednak coś nie dawało mi spokoju, jakby również to, czym się zajmował zawodowo było kłamstwem.
W tym mieście miałam swoje miejsca, kilku znajomych. Próbowałam różnych sposobów, które mogłyby jakoś pobudzić moją pamięć, ale nic to nie dało. Czułam się dziwnie, jakbym nigdzie nie pasowała, ale chyba każdy z amnezją tak ma. Minęło prawie sześć miesięcy odkąd zamieszkaliśmy w Mystic Falls i wtedy coś zaczęło się zmieniać. Niby nic, ale jednak. Czasami jest tak jakbym czuła delikatne, ledwo wyczuwalne muśnięcie piórka. Znienacka przypominam sobie nie jakieś wydarzenia czy osoby, ale szczegóły, z których staram się coś sklecić. Czasami jest to coś nic nieznaczącego dla zdrowej osoby jak zapach, wspomnienie odbitych promieni na zmarszczonej tafli wody, widok na drewniane budynki rodem ze średniowiecza czy załamane spojrzenie czekoladowo brązowych oczu. Innym razem jest to echo uczucia towarzyszącemu pierwszemu pocałunkowi. Nie wiem, jaką osobą byłam przed wypadkiem, ale dzięki temu, co się stało nauczyłam się doceniać takie drobnostki, pozornie nieważne i ulotne rzeczy, na które w codziennym życiu zwyczajnie nie zwraca się uwagi
Osobistą formą terapii stało się dla mnie przelewanie tego wszystkiego na papier, tak, że korkową tablicę wiszącą nad biurkiem pokrywają dziesiątki ołówkowych szkiców. Nawet teraz, gdy im się przyglądam nie opuszcza mnie wrażenie, że wkrótce wszystko się ułoży.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. To Emma Carstairs, moja przyjaciółka z LA, pyta jak tam sprawy sercowe. Właśnie, jeśli chodzi o to… kilka dni po przeprowadzce poszłam na spacer i zapuściłam się na teren sąsiedniej posiadłości, gdzie poznałam Natea Salvatore, bruneta o wiecznie zmierzwionych włosach i o dziwnie znajomym spojrzeniu brązowych oczu. Gdy mnie pierwszy raz zobaczył wyglądał jakby ujrzał ducha, ale szybko się otrząsnął. Zaczęliśmy rozmawiać, później były spacery, wspólne wypady do kina czy za miasto. Na samą myśl o nim czuje przyjemne mrowienie. Jeszcze nie jestem pewna, co do niego czuję, ale nie jest mi obojętny. Poczekam jak to się wszystko rozwinie.
Kolejny sms, tym razem od ojca. Prosi, żebym przeszła się do Salvatorów, bo zostawił tam notes z kontaktami a jest mu pilnie potrzebny. Normalnie, gdy mnie o coś prosi staram się jakoś z tego wykręcić, ale nie tym razem. Tak, więc dobrze mi znanym skrótem idę w kierunku starego domu, zbudowanego z cegły i drewna. W półmroku przemierzam las dzielący mnie od celu aż staję na skąpanej w ciepłym świetle werandzie i bez pukania wchodzę do środka. Na stoliku, nieopodal drzwi leży wspomniany przedmiot. Słyszę dobiegające z biblioteki głosy i idę w tamtym kierunku, ale coś powstrzymuje mnie przed dołączeniem do rozmawiających.

- Nie wiem ile jeszcze jestem w stanie znieść- po głosie poznałam, że to Nate.- Choć ja ją znam tak dobrze ona mnie nie pamięta, jestem dla niej kompletnie obcym człowiekiem.
- Powinniśmy być wdzięczni, że żyje a z czasem sobie wszystko przypomni- znowu dopadło mnie to uczucie. Skądś znałam ten głos, ale nie wiedziałam skąd. Wychyliłam się tylko na tyle zza framugi, żeby zobaczyć blond chłopaka ubranego w królewski strój, kojarzący mi się z filmami kostiumowymi. Za nim stało coś, co odruchowo wzięłam za lustro, po chwili zorientowałam się, że po pierwsze jego powierzchnia faluje a po drugie zamiast odbijać to, co znajdowało się w pokoju widać w nim wzgórze, na którego zboczach rozciągało się malownicze miasteczko.
- Wiem, Ghob przecież mnie ostrzegał, że magia ma swoją cenę. Uratował jej życie, ale straciła pamięć… nie myślałem, że dojdzie do czegoś takiego. Ona wciąż to ma, wiesz?- Dodał po chwili milczenia.- Zrzekła się części swoich mocy, ale wciąż ma władzę nad żywiołami, nie taką silną jak przedtem, ale jednak. I nie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawy- ból malujący się na twarzy Nathaniela był tak ogromny, że miałam ochotę podbiec do niego i mocno przytulić.- Pamiętam te chwile, kiedy siedziałem przy niej czekając aż się obudzi i potem jak razem z jej ojcem stwierdziliśmy, że może powinna być leczona w zwyczajnym ziemskim szpitalu, że może tam jej w jakiś sposób pomogą.- Mówił o tej nieznajomej dziewczynie w taki sposób, że poczułam ukłucie zazdrości.-  Dalej byłem przy niej a potem odzyskała przytomność. O utracie pamięci dowiedziałem się od Owena, bo akurat wtedy musiałem wrócić na chwilę do Mystic. To był wstrząs, ale postanowiłem się wycofać, dać jej czas na oswojenie się z sytuacją.- Zazdrość, którą czułam jeszcze chwilę temu zaczął zastępować niepokój i strach przed tym, co może za chwilę powiedzieć.

- Jedyne, co możemy zrobić to czekać- blondyn położył dłoń na ramieniu chłopaka w przyjacielskim geście.- Wszystko będzie dobrze. A wiesz skąd to wiem? Bo Arien jest niesamowicie uparta i prędzej czy później znajdzie sposób, żeby odzyskać pamięć.- Mówiąc to zrobił krok w kierunku niezwykłej tafli jakby przekraczał próg drzwi, a gdy znalazł się po drugiej stronie miraż zniknął.

Nie bardzo wiedziałam, co myśleć o tym, że w trakcie ich rozmowy padło moje imię. Gdyby jeszcze było popularne mogłabym uznać, że mówią o kimś innym… nie ruszyłam się ani o milimetr wiec nie mogłam zrobić nawet najmniejszego hałasu, ale Nathaniel w pewnym momencie dziwnie się spiął, jakby zorientował się, że ktoś go obserwuje i spojrzał w moją stronę. Nagły paraliż minął i z prędkością błyskawicy wypadłam z budynku słysząc jak woła mnie po imieniu. Biegnąc pomiędzy drzewami drogę oświetlał mi tylko księżyc. Nie bardzo wiedziałam gdzie biegłam, zmierzałam tam gdzie niosły mnie nogi aż dotarłam do wodospadów, którym Mystic Falls zawdzięcza swoją nazwę. O czym oni mówili? Że niby władam żywiołami? Przecież to bzdura, takie rzeczy zwyczajnie się nie dzieją. Starałam się wmówić sobie, że to nieprawda, ale wszystkie te dziwne zdarzenia wokół mnie… bezwiednie podniosłam rękę w kierunku mgiełki unoszącej się nad wodospadem a po chwili zaczął się z nich formować nadmorski krajobraz z klifem łukowato opadającym ku wodzie, wspomnienie miejsca gdzie wiem, że nie mogłam być jednak przeczucie mówiło mi coś innego.
-To nie może być prawda.
 Gdzieś kilkanaście metrów w dole grupka nastolatków bawiła się w trakcie plenerowej imprezy. Skupiłam się nieco bardziej niż moment wcześniej i płonące wśród nich ogniska wystrzeliły do góry szalejącym płomieniem wywołując chwilowy popłoch.

- Nie, nie, nie to się nie dzieje naprawdę- w tym momencie czułam prawdopodobnie taki sam strach i dezorientację, co ludzie poniżej. Doznałam czegoś dziwnego. Uczucia jakby każda najmniejsza cząstka mnie drgała, jakby miała się rozpaść. W tej chwili bałam się samej siebie. Z trudem łapałam oddech i czułam, że jeśli czegoś nie zrobię panika pochłonie mnie całkowicie a kiedy ktoś zaszedł mnie od tyłu myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Mogłabym przysiąść, że mój krzyk spłoszył wszystkie zwierzęta w promieniu kilku mil.
- Uspokój się kobieto!- Nate próbował mnie unieruchomić bo zaczęłam go okładać na oślep ale w końcu udało mu się mnie przytrzymać za nadgarstki.- Wszystko Ci wyjaśnię tylko się uspokój. Proszę.- Dodał takim głosem, że mimowolnie spojrzałam mu w oczy.
- Puść mnie- nadal próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie jak w imadle i ani drgnął.
- Wiem, że się boisz, ale…

- Nie, właśnie nic nie wiesz! Nie masz pojęcia jak to jest niczego nie pamiętać a potem dowiedzieć się, czegoś takiego jak ja przed chwilą. Na Boga Nate, takie rzeczy dzieją się tylko w książkach!- Zbił mnie z tropu, kiedy zaśmiał się cicho.
– Mniej więcej tak sobie ciebie zapamiętałem.- Powiedział, po czym zrobił coś, co zupełnie mnie zbiło z tropu. Uściskał mnie tak mocno jakby od tego zależało jego życie. –Jako nieco szaloną dziewczynę, której nie sposób nie kochać. Jedno musisz wiedzieć cokolwiek robiliśmy, czyniliśmy to z myślą o tobie.
- Niektórzy twierdzą, że niewiedza bywa błogosławieństwem, ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiliście. Kimkolwiek ci „Wy” jesteście.- Powiedziałam to wypranym z wszelkich emocji głosem. To i fakt, że jeszcze przed chwilą szamotałam się jak szalona a teraz stałam sztywna niczym słup soli sprawiło, że puścił mnie i przyglądał mi się przez chwilę spod przymrużonych powiek.
- Wiem i chciałem Ci wszystko powiedzieć, ale Owen bał się, że tak osobliwe fakty mogą ci tylko zaszkodzić.- Zawiesił na chwilę głos czekając na moją reakcję, ale byłam cicho. Westchnął z rezygnacją i zaczął grzebać w kieszeni kurtki, z której wyjął niewielki aksamitny woreczek i wcisnął mi go do ręki.

- W takiej sytuacji próba przekupstwa to raczej kiepski pomysł- powiedziałam sięgając do sakiewki po tajemniczą zawartość, którą okazał się piękny naszyjnik. Jego centralną część stanowił kamień mieniący się błękitem i bielą, w kształcie nieregularnej kropli, otoczonej srebrną plątaniną kwiatów.
- Ty tego nie pamiętasz, ale on należy do Ciebie. Magnus ma na jego temat pewną teorię.
- Magnus? Magnus Bane?- Chciałam upewnić się czy chodzi mu o mężczyznę, który lubował się we wszystkim, co ekscentryczne i niespotykane a którego poznałam dzięki Emmie. Kiedy potwierdził moje przypuszczenia krótkim skinieniem poczułam ukłucie żalu, bo okazało się, że okłamywało mnie więcej osób niż mogłam przypuszczać?
- Według niego niektóre materie mogą przechowywać wspomnienia. Są jak magiczne pendrivy czy płyty.- Z zakłopotaniem przeczesał włosy.-  Ghob uzdrawiając Cię pozbawił Cię wspomnień, ale jeśli Bane ma racje to nieświadomie zmagazynowałaś w nim- tu wskazał na trzymany przeze mnie przedmiot- krótkie urywki swojej pamięci.
Przez chwilę obracałam łańcuszek w palcach, oglądałam z każdej strony szukając jakiejś wskazówki. Początkowo metal otaczający kamień był zimny, ale po chwili wyczuwałam pulsujące ciepło, jakbym trzymała w dłoni bijące serduszko.

Muzyka 3: Thomas Bergersen - Remember Me

- Masz jakiś pomysł jak mam sprawić żeby…- nie dokończyłam, bo nagle straciłam grunt pod nogami. Czułam się jakby wciągnął mnie niewidzialny wir szarpiący moim ubraniem. Niewielka część mojej jaźni była świadoma tego, co się dzieje jakby poza mną. Nagle się ochłodziło a Nate złapał mnie zanim upadłam, prosząc przerażonym głosem, żebym się ocknęła, żebym znowu go nie zostawiała. Po czym ze mną w ramionach usiadł pod najbliższym drzewem. Miałam wrażenie jakbym stanowiła dwa odrębne byty. Podczas gdy moje ciało spoczywało spokojnie w ramionach chłopaka dusza przemierzała opary, z których raz po raz wyłaniały się wspomnienia niczym chaotycznie porozrzucane urywki filmu. Ludzie, którzy stają na granicy śmierci twierdzą, że całe życie przelatuje im przed oczami. W moim przypadku było podobnie.

Nagle wszystko sobie przypomniałam. Śmierć przybranych rodziców, podróż statkiem i poznanie Carneya, gdy prawie zginęłam, pobyt na Avalon i w kryjówce Arterian. Przypomniałam sobie też coś, czego świadoma byłam, że to nie było prawdziwe wydarzenie tylko sen. Otaczał mnie las a daleko przede mną rozciągało się miasto, obok stał chłopak i choć nie widziałam jego twarzy wiedziałam, że to Nate. Nadmiar emocji był przytłaczający, chciałam cię uwolnić od bólu, który mi sprawiały, ale było tak jakbym pływała w stawie, którego powierzchnię pokrywa lód. Wir obrazów wciągnął mnie ponownie. Na nowo przeżywałam ucieczkę z podniebnego miasta do Caer Derwen, gdzie pobyt był ciągiem poszukiwań odpowiedzi na dręczące wszystkich pytania a gdy już je znalazłam zostałam porwana. Dni wypełnione niekończącymi się godzinami tortur zakończyło odbicie mnie z rąk wroga przez niewielką grupę, w skład, której wchodził miedzy innymi nie, kto inny jak Nathaniel. Później miałam wrażenie, jakby ktoś przyspieszył odtwarzanie tego dziwnego filmu. Wszystko zwolniło, gdy dotarłam do momentu, kiedy utworzyłam sieć magicznych portali. Doszło wtedy do ostatecznej walki z Nathirą a moje moce osiągnęły pełnię, przez co wycieńczona wcześniejszym wysiłkiem zapadłam w śpiączkę, z której co prawda obudziłam się- dzięki zaklęciu Ghoba- ale już z amnezją. Każde z tych wspomnień było ważne, bo składało się na to, kim jestem, ale do części z nich ciągnęło mnie, jeśli można tak to ująć, w szczególny sposób. Dotyczyły one jednej osoby, która zarówno teraz jak i wtedy była dla mnie kimś wyjątkowym. Przez ułamek sekundy nie działo się nic aż miałam wrażenie jakby uderzyła we mnie fala i gwałtownie zaczerpnęłam powietrza siadając wyprostowana. Pierwsze, co zrobiłam to rzuciłam się na chłopaka i zaczęłam okładać go pięściami. Przez chwilę siedział tak oniemiały i pozwalał abym go biła, ale gdy otrząsnął się z szoku wywołanego moją reakcją złapał mnie i obrócił mnie tak, że po chwili leżałam na plecach.

- Ty draniu, hultaju, gnido jedna parszywa- wykrzykiwałam nie tylko pod jego adresem. Robiłam to bardziej z bezsilności, niż złości na tych, którzy okłamywali mnie przez ostatnie miesiące. Bo nie było żadnego wypadku samochodowego a cała ta historia była tylko po to aby w jakiś chory sposób usprawiedliwić moją amnezję, aby mnie chronić. Przytrzymywał mnie tak, nie reagując w żaden sposób, aż się uspokoiłam i wstrząsał mną tylko bezgłośny szloch.- Dlaczego?
- A czy coś by to zmieniło gdym dał ci go wcześniej- wskazał na naszyjnik, który wciąż kurczowo ściskałam.
- Może tak a może nie. W tej kwestii pozostaje nam tylko gdybanie- westchnęłam spuszczając wzrok.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Arien?- Spytał chwytając mnie pod brodę i zmuszając tym samym, żebym na niego spojrzała. Kilkadziesiąt minut temu, gdy przyglądałam mu się z ukrycia, był wrakiem człowieka a teraz miałam wrażenie, jakby patrzył na mnie ktoś zupełnie inny. Ktoś niesamowicie szczęśliwy, który był tak uradowany, że miałam wrażenie jakby z tego wszystkiego unosił się kilka centymetrów nad ziemią.
- Uważaj, bo jeszcze Ci nie do końca wybaczyłam- kąciki ust lekko mi zadrżały, co zadało kłam wypowiedzianym przed momentem słowom, więc stwierdziłam, że mogę ulec kolejnej pokusie i lekko pocałowałam go w policzek, na co ten objął mnie mocno jakby już nigdy miał mnie nie wypuścić z uścisku- Nate? Czy ona działa, to znaczy sieć i przejścia?
- Oczywiście, że tak. Przecież jesteś niesamowicie zdolna i nie robisz niczego byle jak- stwierdził puszczając mi oczko.- Ostatnio na przykład na prośbę Sottile, które tak swoją drogą razem z Gail zagroziły, że jeśli nie „pomogę” Ci odzyskać pamięci to zjawią się tu i same się tym zajmą, udałem się do Narni. Aslan to naprawdę dziwny gość, choć właściwie powinienem powiedzieć lew…
- Kazała ci się spotkać ze zwierzęciem?!
- Nie wypadało mi odmówić przyszłej królowie Silmeardy… Nie bądź taka zdziwiona, to, że Carney się jej oświadczy było do przewidzenia.
- Wygląda na to, że ominęło mnie więcej niż przypuszczałam- westchnęłam wstając powoli i otrzepując się z resztek leśnego runa.- Dobra, dosyć tego dobrego czas brać się do roboty- powiedziałam podpierając się pod boki i patrząc w kierunku, z którego przyszliśmy.
- I pewnie bardzo Ci się spieszy?- W jego głosie zabrzmiała dobrze mi znana nuta, więc obróciłam się w jego kierunku.
- Nate proszę Cię, tylko nie to!- Zobaczyłam jak biegnie w moją stronę a chwilę później zarzucił mnie sobie na ramię, jakbym nie ważyła niewiele więcej niż piórko. Zaśmiewając się oboje pognaliśmy w bliżej nieznanym kierunku, pewni, że tym razem naprawdę wszystko się ułoży. Bo każdy koniec to też nowy początek.

Koniec

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Wszystko kiedyś musi dobiec końca. Nie inaczej jest z tym opowiadaniem. Na koniec wypadałoby się jakoś ładnie pożegnać, ale jakoś trudno mi znaleźć odpowiednie słowa.
Mówcie sobie co chcecie ale jestem dumna z tego co udało mi się tutaj stworzyć. Co innego pisać fanfic a co innego samemu stworzyć coś od początku do końca, czasami tylko czerpiąc z różnych legend czy np. kultury cetlów.
Przede wszystkim chciałam podziękować wszystkim, którzy poświecili choćby chwilę żeby tu zajrzeć a w szczególności Alyssie i Kimili, które pod każdym rozdziałem zostawiały po sobie ślad.

@Alyssa- z całą pewnością ta historia mogła być dłuższa i miała pewnie ku temu potencjał. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wiele wątków mogłam poprowadzić inaczej, historia postaci mogła być bardziej rozwinięta, ale wychodzę z założenia, ze pisanie czegoś na siłę nie koniecznie może wyjść na dobre. 

@Kam ila- Allanona możesz na mnie nasyłać zawsze i wszędzie, nie mam nic przeciwko ;)

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 20 "Nowy początek"



          Od pokonania królowej minął już prawie miesiąc i za kilka dni miała zrobić coś, czego nadal nie była pewna, mimo że razem z Ghobem rozważyli wszystkie za i przeciw, upewniając się, że nie stanie się nic złego. Według niego było jedno poważne przeciwwskazanie, ale uznał, że to jej decyzja i reszta będzie musiała się z nią pogodzić. Postanowili na razie nic nie mówić pozostałym, bo to, co miała zamiar zrobić za kilkadziesiąt minut i tak wprowadzi aż za nadto zamieszania.
- Jednego tylko nie jestem w stanie zrozumieć, nie powinnaś była w stanie tego wszystkiego dokonać nie osiągnąwszy pełnej dojrzałości swych mocy, gdy jeszcze nie stałaś się z nią jednością.- Gdy spytała, co to znaczy zamilkł jakby sam do końca nie znał odpowiedzi.

Zastanawiała się jak to będzie powrócić do dawnego życia, gdy nie była świadoma swoich mocy, gdy wszystko było takie normalne. Zdecydowanie będzie inaczej, ale nie tak samo jak kilka miesięcy wcześniej, ale wiedziała, że da sobie radę, bo choć straciła przybranych rodziców i biologiczną mamę to poznała wielu wspaniałych ludzi, którzy byli dla niej nieocenionym wsparciem. Podniosła się do pozycji siedzącej i spuściła nogi przez brzeg ogromnego łoża w przydzielonej jej komnacie. Próbowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie i spor totem usiadła. Choć minęło kilka tygodni nadal dochodziła do siebie po wymyślnych torturach.
Przez chwilę przyglądała się Nathanielowi, który towarzyszył jej niemal na każdym kroku, jakby bał zostawić się ją samą, choć na chwilę, a teraz w zabawnej pozycji drzemał na wiele za małym dla niego szezlongu. Podeszła po cichu do okna, z którego roztaczał się piękny widok na Caer Derwen. Miasto w ciągu ostatnich tygodni zmieniło się nie do poznania. Razem z Arterianami nowo przybyli ludzie pracowali nad przywróceniem miastu dawnej światłości i efekty pracy były zadziwiające. Na ile mogła na tyle starała się pomóc np. przyspieszając wzrost drzew przeznaczonych do budowy domów. Odnowione elewacje z pruskiego muru, wszechobecne kwiaty i dzieci wesoło bawiące się na ulicach upewniały Arien, że cały ten wysiłek był tego wart. Mała dziewczynka z wystruganym z drewna mieczem pomachała do niej radośnie, na co ta odwzajemniła jej się tym samym.

- Jak się czujesz?- Poczuła jak obejmują tak dobrze znane jej ramiona i mocno się w nie wtuliła.
- Fizycznie jest chyba lepiej, choć ostatnio często mam zawroty głowy. Wszystko dobrze się skończyło, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś się stanie.
- Przecież królowa nie żyje, więc naprawdę nie wiem…
- Owszem widzieliśmy jak znika w strumieniu, ale prawda jest taka, że nie możemy mieć pewności czy faktycznie zginęła, bo nie znaleziono ciała.
- Hej spokojnie- obrócił dziewczynę w swoją stronę i ujął jej twarz w dłonie.- Rozumiem, o co ci chodzi, ale nie możesz się tak zadręczać, bo inaczej zwariujesz.
- Przepraszam- powiedziała opierając się czołem o jego klatkę piersiową.
- Nie masz, za co.- stwierdził ponownie ją obejmując.
- Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że mogłabym kogoś jeszcze stracić. Za łatwo się przywiązuję do ludzi a później przez to cierpię a utraty pewnej konkretnej osoby bym chyba nie przeżyła.- Podniosła wzrok i zarzuciła mu ramiona na szyję.- Kocham cię Nathanielu Salvatore.- Uśmiechnęła się niepewnie, na co ten pocałował ją najpierw delikatnie a gdy rozchyliła usta odpowiedział jej długim i ognistym pocałunkiem.
- Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz- poprosił, gdy zdołał się do niej oderwać.
-Obiecuję.

*

Carney podszedł do drzwi, gdy rozległo się ciche pukanie i wpuścił do środka Arien ubraną w prostą białą szatę przepasaną błękitną szarfą, odświętny strój strażniczek.
- Ty jeszcze nie na zebraniu Rady Starszych?- spytał zaczepnym tonem.- Przyszłej władczyni Silmeardy nie wypada się spóźniać.
- To nie jest śmieszne- niemal wysyczała.- Przepraszam, nie chciałam- powiedziała, gdy zobaczyła jego zaskoczoną minę.- Możemy porozmawiać?
- Jasne- wzruszył ramionami i pokazał, żeby usiadła.
- Pamiętasz noc przed moim porwaniem? Siedzieliśmy przy ognisku a kiedy przyłapałeś mnie na tym, że ci się przypatruję spytałeś, o czym myślę. Mówiłeś o tym, co trzeba będzie zrobić, gdy już wygramy. Twoja wizja, pomysły to wszystko było takie… piękne. Wtedy pomyślałam, że byłbyś dobrym królem. Czekaj nie przerywaj mi- poprosiła, gdy już miał się odezwać.- „Gdy zapłoną ognie Bela zniewolony przyjaciel stanie się wrogiem a wojownik pozbawi życia zdrajczynię i jako prawowity dziedzic zasiądzie na tronie”. Hagen nas zdradził, bo Nathira nałożyła na niego Geis, magiczną przysięgę, której złamanie grozi śmiercią.- Zamilkła przypominając sobie zmasakrowane ciało mężczyzny, które znaleźli kilka dni temu.-  Co do drugiej części to jeszcze się nie wydarzyła, ale czasami losu trzeba dopomóc, nakierować go na właściwe tory. Ktoś mi kiedyś powiedział, że wszystko ma swoje znaczenie. Wiesz, co oznacza twoje imię?

- Wojownik.
- Dokładnie.- Zadowolona pokiwała głową.- Ostatnio miałam sporo czasu i nikt nie pytał, co takiego robię, gdy znikam godzinami w archiwach, więc mogłam w spokoju przestudiować drzewa genealogiczne najstarszych rodów.  Większość z nich wygasła, niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy ze swojego pochodzenia, ale są ludzie, którzy pamiętają i mogą poświadczyć prawdę. Zdajesz sobie sprawę, co chcę powiedzieć?
- A więc to prawda- pokręcił głową mówiąc bardziej do siebie niż do Arien.- Ta cała legenda krążąca w mojej rodzinie od pokoleń, mówiąca o tym, że pewnego dnia jeden z nas zostanie królem…
- W każdej legendzie jest ziarno prawdy- złapała go krzepiąco za dłoń.
- Owszem raniłem naszą ex- królową sztyletem, ale sama masz wątpliwości, co do jej śmierci po za tym nie wiem czy dam radę…

- Właśnie, dlatego wiem, że sobie poradzisz. Na pewno nadajesz się do tego bardziej niż ja. Jeśli nawet czasem coś będzie nie tak, to Sottile będzie cię wspierać i od czasu do czasu przywróci cię do pionu- stwierdziła żartobliwe rozluźniając nieco atmosferę.
- Co teraz zrobimy?
- No cóż, pozostało tylko wytłumaczyć wszystko kilku starym prykom ze Starszyzny.
- Brzmi groźnie.
- Mam wrażenie, że to czego dokonaliśmy do tej pory to przy tym to pryszcz- wywróciła teatralnie oczami i razem ruszyli na obrady Rady Starszych.

*

Reakcje ludzi były dokładnie takie jak się spodziewali. Najpierw zapadła cisza, po której zaczęli się przekrzykiwać jeden przez drugiego, ale w końcu ucichli. O ile ciszą można nazwać niekończące się przemowy kilku mężczyzn. Późno w nocy zdali sobie sprawę, że nic nie wskórają. Arien przez te kilka godzin nie odezwała się ani razu a na koniec wstała tylko i powiedziała:
- Mnie także nie pytano o zdanie, gdy postanowiliście zrobić ze mnie królową, więc nie miejcie pretensji o coś, co sami zrobiliście- po czym wyszła dostojnym krokiem zostawiając wszystkich w osłupieniu. Carney roześmiał się w duchu i niepewnie zaczął swoją przemowę o przyszłości Silmeardy.

*

Wczorajsza koronacja Carneya miała miejsce w niewielkim kościółku, nieopodal zamku. Jednak, gdy nowo koronowany władca wyszedł na zewnątrz zebrany tłum oszalał. Ludzie byli wszędzie- na ulicach, w oknach a co odważniejsi siedzieli na dachach i głośno wiwatowali. Nate pomyślał, że dla nich tak naprawdę nieważne jest, kto przejął władzę grunt, że nie była to Nathira.
- Co jeśli to wszystko długo nie potrwa i znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wszystko zepsuć?- Spytał kiedyś Arien.
- Kiedyś tak na pewno się stanie, ale nie od razu. My tych czasów zapewne nie doczekamy, ale gdy znów nadejdzie czas niepokoju wtedy pojawią się nowi bohaterowie, którzy nie pozwolą żeby dokonała się powtórka z historii.- Powiedziała to pewnym, choć nieco zachrypniętym głosem.
Martwił się o nią, bo choć twierdziła, że czuje się dobrze to teraz, gdy zmierzali na polanę gdzie zebrali się mieszkańcy Caer Derwen, trzymając ją za rękę czuł, jaka jest rozpalona. Lekarz, który ją zbadał stwierdził, że nie ma się, czym martwić a jej ewentualna choroba jest efektem wycieńczenia organizmu i wszystko wkrótce wróci do normy.

Kontem oka zauważył jak dotyka diademu wyglądającego jakby go upleciono ze złotych, kwitnących pnączy gdzieniegdzie wysadzanych różnokolorowymi kamieniami a tuż nad czołem umieszczono złoty półksiężyc.
Mocniej ścisnął ją za rękę, na co uśmiechnęła się niepewnie. Chwilę później tłum się przed nimi rozstąpił i weszli na polanę gdzie naprędce zbudowano kamienny łuk. Arien zatrzymała się zaskoczona, gdy zobaczyła Mae- Panią Jeziora i Gawaina, który na Avalon nauczył ją walczyć i udzielił jej wielu cennych rad.
- Wiedziałem, że dasz radę- powiedział mężczyzna a ona szybko uścisnęła całą dwójkę i czuła jak łzy szczęścia spływają jej po policzkach.

Nieco dalej dostrzegła Magnusa, Damona i Emmę, którzy pomogli jej przy odzyskaniu miecza. Tak bardzo chciała do nich podejść, porozmawiać, ale wiedziała, że na to czas będzie później. Czuła jak łzy radości znaczą jej policzki mokrymi śladami, kiedy zmierzała w kierunku gdzie stał kamienny łuk.
Z wahaniem puściła rękę Nathaniela i żeby ukryć drżenie dłoni ukryła je w fałdach szafirowej, haftowanej w skomplikowane złote wzory sukni. Takiej samej, jaką nosiła jej biologiczna matka, mistrzyni bractwa Strażniczek.
- Przywilej wędrowania między światami był zarezerwowany do tej pory dla nielicznych.- Zaczęła odwracając się do zgromadzonego tłumu.- Ale to się zmieni. Wszyscy powinni mieć możliwość poznawania miejsc, o których do tej pory tylko śnili. Jednak wiele osób chciałoby taką możliwość wykorzystać w niecnych celach, dlatego też tylko ci o czystych intencjach dostąpią tego przywileju inni odbiją się od niewidzialnej bariery- spojrzała na Damona wspominając jego słowa o tym, że wampir może wejść tylko tam gdzie go zaproszono. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie dostrzegając cień ironii w tym, co powiedziała.

-Wobec tego ja Arien, Strażniczka i Zaklinaczka, zrzekając się swych mocy tworzę sieć portali, dzięki którym każdy będzie mógł się przenieść w dowolne miejsce- szybko, nie dając nikomu czasu na reakcję uklękła u podstawy łuku. Czuła jak magia przepływa przez nią łącząc się z dziesiątkami wybudowanymi w tajemnicy przejść na terenie całej Silmeardy. Czuła zaskoczenie, podziw, fascynację i wiele innych emocji obserwujących ją ludzi. Otworzyła oczy i zobaczyła, że jej dłonie wyglądają jakby do ziemi spływała z nich srebrzysta ciecz oplatająca łukowatą budowlę, która lśniła niesamowitym blaskiem. W końcu, gdy poczuła mdłości i jakby ktoś wyrywał jej drobne kawałki skóry przestała, bo dalsze przesyłanie energii ziemi mogło zakończyć się nawet jej śmiercią. Wstała powoli, ale i tak zakręciło się w jej głowie. Jeszcze nigdy nie czuła się tak osłabiona. Dotknęła czołem chłodnego kamienia, co przyniosło nieco ulgi. Wszelkie dźwięki wydawane przez wiwatujących ludzi dobiegały jakby z oddali. Czuła jak ktoś ją obejmuje, to był Nate. Nie zdawała sobie, że drży dopóki nie zaczął jej rozcierać.
- Czemu tu jest tak zimno?- Spytała Carneya, który właśnie do nich podszedł. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w złotą koronę, symbol jego pozycji i władzy. Zmartwiony chłopak zmarszczył czoło i powiedział kilka słów do zgromadzonych, których nie zrozumiała.

- Zabierzcie ją do zamku, ledwo się trzyma na nogach. Dobrze się spisałaś droga przyjaciółko- kiedy uśmiechał się do niej poczuła, że coś jest nie tak jak powinno. Odruchowo jej wzrok powędrował ku niepozornej przygarbionej postaci.
Zabrałaś mi wszystko wiec i ja zabiorę ci tego, którego najbardziej kochasz.
Zdezorientowana spojrzała na Carneya, z którym jako jedynym porozumiewała się czasami w ten sposób, ale ten mentalny szept nie należał do niego.
Och myślę, że dobrze wiesz, kim jestem.
Ta krótka myśl była zabarwiona szyderczym śmiechem, ale wiedziała, do kogo należy. Jako jedyna wątpiła w jej śmierć i miała rację. Zalewie trzy, może cztery metry od niej stała Nathira, która zrobiła nieznaczny ruch palcami, z których zaczęły sączyć się krwistoczerwone opary. Ułamek sekundy później stanął przed nią potwór ze snu, w którym pierwszy raz zobaczyła Nathaniela. Ta sama bezoka istota z rzędem setek igieł w miejscu ust. Z jej ramion wyrastały rogi a spod niewielkich kawałków skóry wyzierały nagie mięśnie. Potwór stał obok kobiety jak przerażająca parodia strażnika. 

Podniosłość chwili minęła, jeszcze wyczuwalna przed chwilą radość ulotniła się a ludzie zaczęli uciekać w popłochu. Wśród chaosu jakaś niewidzialna siła prawie zwaliła Arien z nóg a Natea odrzuciła do tyłu tak mocno, że uderzył o drzewo i na chwilę stracił przytomność. Już miała do niego biec, gdy zobaczyła zbliżające się do niego Gail i Mae.
- Obyś zgniła w piekle- słabość zniknęła ustępując miejsca nieopisanej wściekłości i furii. Za szałem czaiło się coś niebezpiecznego, ale nie dbała o to. Czułą jak drżenie się nasila i zamknęła oczy żeby błyskawicznie zebrać myśli a kiedy je otworzyła zaszła w niej taka zmiana, że nawet ci nieliczni, którzy pozostali u jej boku ledwo byli w stanie ją rozpoznać. Ciepły zielony kolor jej oczu nabrał takiego blasku, że wyglądała jakby w jej wnętrzu płonęło słońce. Kasztanowe włosy zmieniły się w języki ognia, suknia wyglądała jakby utkano ją z mgły poprzetykanej gdzieniegdzie listkami głogu. Z ramion spływała jej srebrzysto niebieska peleryna, której krawędzie przy najmniejszym nawet ruchu zdawały się rozpływać. Delikatnie przykucnęła, po czym wybiła się w powietrze i zawisła jakby grawitacja nie miała nad nią żadnej władzy.

-Już. Nigdy. Więcej. Nikogo. Nie. Skrzywdzisz.- Dotknęła swojego naszyjnika, z którego wystrzeliły setki różno kolorowych promieni oplatających demona niczym magiczna sieć, która zaczęła wżerać się w jego skórę. Zaczął się rozpuszczać jak lód pod wpływem ciepła aż nie zostało nic prócz kałuży o nieprzyjemnie drażniącym zapachu.. Carney w tym samym czasie podbiegł do Nathiry przebijając jej serce sztyletem. Nie broniła się, co było dla niego zaskoczeniem, zupełnie jakby spodziewała się takiego końca. Z goryczą pomyślał, że fragment przepowiedni mówiący „wojownik pozbawi życia zdrajczynię i jako prawowity dziedzic zasiądzie na tronie” właśnie się dopełnił.
Dopiero po chwili zorientował się, ze wokół zapadła nienaturalna cisza. Odwrócił się i zobaczył, że obok leżącej w bezruchu Arien, która powróciła do swojej dawnej postaci, kuca Ghob i kreśli na jej ciele jakieś runy.
- Arien!- Już przytomny Nate w mgnieniu oka znalazł się przy dziewczynie kładąc sobie jej głowę na kolanach.- Zrób coś!- krzyknął na Ghoba uwijającego się jak w ukropie.
- Staram się, ale jak na ironię moc naszej przyjaciółki właśnie osiągnęła pełnię, co w normalnych warunkach bywa niebezpieczne mimo lat szkoleń i przygotowań a tak… nie wiem, co mam robić… lecznicze ani żadne inne znaki nie działają- na ostatnich słowach głos mu się załamał, co uzmysłowiło chłopakowi beznadzieję sytuacji.

- Nate?- spytała słabo i spróbowała się podnieść, ale powstrzymał ją.- Nie kłóćcie się, proszę- zaczęła drapać się po miejscach gdzie Pan Ziemi nakreślił runy.
-Wszystko będzie dobrze.
- Nie, nie będzie, - złapała chłopca za rękę, którą odgarniał jej z czoła kasztanowe kosmyki.- Nie tym razem. Obiecasz mi coś? Nie zapomnij o mnie dobrze?- Coraz cichszy głos załamał się na ostatnim zdaniu.
- Jak mam o tobie zapomnieć skoro zawsze będziemy razem?- Tak bardzo chciał podnieść ją na duchu, uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, choć rozpalona jeszcze kilka minut temu skóra teraz była w dotyku lodowata a z buzi odpłynął wszelki kolor.
- Dałabym wszystko, żeby tak było. Bez względu na to, co się stanie, gdzie będziesz ja zawsze znajdę do ciebie drogę.
- Nie- w to jedno słowo sprzeciwu włożył wszystkie kotłujące się w nim uczucia.- Nie możesz, obiecałaś przecież, że mnie nie opuścisz- uświadomił sobie, że płacze dopiero, gdy dotknęła trzęsącymi się palcami łez spływających mu po twarzy.
- Głuptasie, przecież obiecałam, że wrócę- uśmiechnęła się do niego dokładnie tak jak lubił.- Kocham Cię Nate- powiedziała tak, żeby tylko on ją usłyszał, po czym znowu straciła przytomność.
- Arien? Arien?!- Spanikowany zaczął potrząsać jej ramionami.

- Uspokój się! Ona żyje, widzisz- Carney złapał go za rękę, którą przyłożył do nadgarstka dziewczyny gdzie ledwo można było wyczuć puls.
- Musi być coś, co można jeszcze zrobić- z nadzieją spojrzał po tych, którzy zostali. Po przyjaciołach i nieznajomych, osobach które sprawiły, że Arien stała się osobą którą pokochał.
- Jest jeden sposób- odezwała się Mae, Pani Jeziora, o której opowiadała mu Arien. Kobieta patrzyła wyczekująco na Ghoba.
- Wiem, że mówię to na każdym kroku, ale magia ma swoją cenę.- Przypatrywał się uważnie Nathanielowi szukając w wyrazie jego twarzy jakichkolwiek śladów wahania, ale nic takiego nie znalazł.- Jej organizm przez to, co zrobiła jest bardzo osłabiony i naprawdę nie wiem, czy to, co zrobię zadziała..
- Rób, co musisz tylko proszę nie pozwól, żeby umarł- przerwał mu chłopak.
- Ostrzegam, że może nie być taka jak przedtem, więc pytam jeszcze raz czy jesteś pewien?- Tym razem tylko energicznie pokiwał głową pozwalając, aby mężczyzna przystąpił do działania.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czasami nic nie jest takie jak się wydaje.
W przyszłą  sobotę zapraszam na epilog.

Do następnego,

Artis

sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 19 "Zatoka snów"



             Stałam na leśnej polanie otoczonej drzewami, z których gałęzi zwisały pnącza pokryte drobnymi czerwonymi kwiatkami. Soczyście zielona trawa łaskotała moje bose stopy, kiedy szłam w stronę płaskiego jak stół kamienia, znajdującego się w cieniu, aby na nim usiąść.  Przez splecone gałęzie przebijały się słoneczne promienie sprawiając, że porozrzucane wokół drobne kamienie lśniły. Podniosłam jeden z nich i okazało się, że z takiego samego został zrobiony mój naszyjnik. Z zamkniętymi oczami wzięłam głęboki wdech napawając się słodką wonią rozsiewaną przez otaczającą ją roślinność. Po drugiej stronie potoku spokojnie pasła się sarna, która nagle zadarła głowę i niespokojnie zastrzygła uszami, po czym zniknęła wśród drzew.
Poczułam jak obejmują mnie silne ramiona.

- Gdzie my jesteśmy?- Spytałam Nate’a, który usiadł obok a mnie ogarnęło dziwne uczucie niepokoju.
-W bezpiecznym miejscu, z dala od wszelkich trosk.- Powiedział trąc mnie nosem w zagłębienie szyi.
- Bądź przez chwilę poważny.  Muszę spotkać się z resztą, jeszcze tyloma sprawami trzeba się zająć- Próbowałam się skupić, co było trudne, bo właśnie zsunął mi odrobinę suknie i całował nagie ramię.
- Wszystko będzie dobrze. Powiedz, gdzie właściwie ma się odbyć bitwa? Co ze strategią? A może macie w zanadrzu jakąś tajną broń?- Poczucie, że coś jest zdecydowanie nie tak jak powinno sięgnęło zenitu. I nie chodzi o to, że przecież Nate dobrze wiedział, że o ile to możliwe, Arterianie chcą uniknąć rozlewu krwi. Ostatnie zdanie z tym „macie”, jakby nie był po naszej stronie.
- Co się dzieje?- Próbowałam wyrwać z uścisku, który jeszcze przed chwilą był czuły a teraz stał się niemal bolesny.
- Powiedz wszystko, co wiesz- jego głos sprawił, że miałam ochotę wiać gdzie pieprz rośnie i wtedy jego twarz wykrzywił upiorny wyraz a oczy zaszły jednolitą czernią.
- Nie!

Ocknęła się gwałtownie, lecz nie z krzykiem. Czuła się jak jedna z tych osób będąca na skraju śmierci, ale jednak powracających do życia i w pierwszej chwili łakomie chwytających powietrze. Przez kilka dni przetrzymywano ją w ciemne celi, więc miękkie światło rzucane na kamienne ściany stanowiło mocny kontrast. Była całkowicie unieruchomiona tak, że nie mogła nawet poruszyć głową, ale zdołała wybadać palcami, że leży na czymś zrobionym ze źle oheblowanego drewna.  W polu widzenia pojawiła się niewyraźna twarz okolona czarnymi włosami podtrzymywanymi przez złotą koronę. Zamrugała, ale wszystko nadal było spowite lekką mgłą.

- Tym razem udało Ci się, ale w pewnym momencie nie wytrzymasz i wszystko mi wyśpiewasz.- Nathira przyglądała się Arien ze złośliwą satysfakcją.- Kamień piekielny. Zabawne jest to, że jako zwykły kamień jest naprawdę piękny.- Zamachała płóciennym woreczkiem przed twarzą dziewczyny.- Ale jeśli się go sproszkuje i podda działaniu odpowiednich zaklęć może dać więcej niż tortury.- Mówiąc to wzięła w palce odrobinę opalizującego na czarno proszku i zaczęła znaczyć nim jej ramiona tak, że miała wrażenie jakby obłożono je ogniem.- Osobiście lubię też wykorzystywać go do wywoływania halucynacji- wyszeptała Arien do ucha. Ostatnie, co zobaczyła, zanim ponownie straciła przytomność, to ptak o soczyście zielonych skrzydłach.


*

Znowu była w mrocznej celi. Sen, który byłby, choć chwilowym wytchnieniem od cierpienia uparcie nie nadchodził. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, gdy wszedł ten, którego do niedawna miała za przyjaciela.
- Chciałeś chronić Orube, swoją córeczkę prawda? Dlatego to zrobiłeś?- Spytała Hagena, który przyklęknął przed nią, przez co nie musiała podnosić wzroku, żeby go zobaczyć.- Taki był… jest powód?
- To był mój cel, ale powody były inne. Wiele lat temu patrzyłem jak moja siostra rozpacza.- Arien czuła się jakby zaraz miała stracić przytomność, ale dostrzegła malujący się na twarzy mężczyzny ból.- To było jeszcze zanim dołączyliśmy do Arterian. Handlowaliśmy wełną i właśnie wracaliśmy z dłuższej podróży. Już z daleka zobaczyliśmy unoszący się nad naszą wioską dym. Królowa była przekonana, że nasza małą ojczyzna skrywa rebeliantów i postanowiła zrównać ją z ziemią. Wszystkich mieszkańców zamknęła w drewnianej stodole i kazała spalić, jako chory rodzaj ostrzeżenia. Ledwo powstrzymałem Irvette przed skoczeniem w ogień, która po tym zdarzeniu poprzysięgła obalić Nathirę choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi. Dlatego podchodzi do ciebie z taką rezerwą, bo boi się, iż zniszczysz jej owoce jej wieloletniej pracy. Straciła męża i syna, to jak cierpiała po ich utracie… nie chciałem przechodzić przez to samo.- Przez chwilę przyglądał jej się niemo błagając o przebaczenie.- Pewnie nigdy mi nie wybaczysz, ale musisz wiedzieć, że żałuję i nie wszystko stało się za moją zgodą. - Powiedział podciągając mankiet koszuli aż po zgięcie łokcia gdzie widniała wytatuowana potrójna spirala.- Chciałbym Ci powiedzieć więcej, ale nie mogę, nie wiem, jak ale spróbuję wszystko naprawić. Gdy będzie już po wszystkim przeproś wszystkich odemnie


*

Arterianie wbrew szerzonej przez samozwańczą królową propagandzie nie byli żadnymi krwi potworami. I choć zdawali sobie sprawę, że bezkrwawa detronizacja jest niemożliwa za wszelką cenę chcieli uniknąć bitw, w trakcie, której mogły zginąć setki o ile nie tysiące niewinnych. Pomimo to od kilku tygodni przygotowywali się odpowiednio. Podczas gdy Carney i Sottile pomagali Gail przy udoskonalaniu wytworzonej przez niej broń Irvette i Nathaniel rozpracowywali plany tuneli bod zamkiem, gdzie jak sądzili była przetrzymywana Arien. Na rogu stołu przysiadł ptaszek o zabarwionych na zielono, wokół którego powietrze zawirowało różnymi odcieniami zieloni tak, że po chwili stał przed nim Ghob.  Chłopak miał już powiedzieć coś w stylu, że to całkiem przydatna umiejętność, gdy zobaczył minę pana ziemi.
- Jest gorzej niż myślałem- powiedział siadając na krześle.
- Naprawdę? Porwali ją, więc oświeć mnie proszę, co może być gorszego.- Spytała nieco bardziej zjadliwym tonem niż zwykle Irvette.
- Torturują ją przy użyciu Lapis Infernalis, Kamienia Piekielnego.

*

Delikatny błękit połyskujący srebrnymi refleksami. Niepozorny kawałek skały o wielu właściwościach magicznych. Damon i Stefan Salvtore, jego wujowie -dzięki pierścieniom, w których został osadzony Lapis Lazuli- w przeciwieństwie do innych wampirów, mogli bez przeszkód poruszać się za dnia a teraz był wykorzystywany przeciwko Arien.
- Chyba wolałam jak się wściekałeś- Gail usiadła obok niego.- Wtedy było wiadomo, co się z tobą dzieje. Teraz jesteś niesamowicie spokojny i jeśli mam być z tobą szczera zaczynasz mnie przerażać.
- Sam siebie przerażam- powoli obracał w palcach jakiś przedmiot.- ludzie zastanawiają się nad różnym sprawami. Wyobrażają sobie jak będą wyglądać ważne chwile w ich życiu i te mniej przyjemne, ale czegoś takiego, co się dzieje teraz z Arien naprawdę nie byłem w stanie…- szczękę zacisnął tak mocno, że Gail miała wrażenie jakby miała zaraz popękać.- Nie spodziewałam się, że to powiem, ale lepiej by było, żeby wróciła do nas ciężko ranna, bo to, co może się stać z jej umysłem jest chyba jeszcze gorsze.

- Masz rację, ale jak to wszystko się skończy nic nie będzie takie jak dawniej- powiedziała z nieobecnym wzrokiem.- To tylko trzy dni i Carney w końcu coś wykombinował- oznajmiła wstając i ciągnąc go za sobą.

*

- Nie możemy zostawić wszystkiego na ostatnią chwilę!- Nate nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
- To nie była łatwa decyzja, ale uwierz mi to najbezpieczniejsze wyjście.- Carney starł się sprawiać wrażenie opanowanego, choć było wręcz przeciwnie.- Arien jest przetrzymywana w północnej części lochów- chłopak wskazał odpowiednie miejsce na naszkicowanych wcześniej planach.- Jakieś sto metrów od nieużywanego wejścia.
- Które jest, co prawda zakratowane ale i z tym sobie poradzimy, prawda Gail?- spytała Sottile dziewczyny, którą intensywnie coś mieszała.- Co ty właściwie robisz?
- Coś, co nam pomoże- pokazała jej język- i jest skuteczniejsze od dynamitu a co równie ważne robi mniej hałasu.

- Dalej nie rozumiem, dlaczego nie możemy wyruszyć teraz. Nie mamy nawet pewności, że się uda a gdybyśmy wyruszyli zaraz i coś poszłoby nie tak można by spróbować jeszcze raz!
- Wcale nie- Glob położył mu rękę na ramieniu starając się dodać mu otuchy.- Wtedy zorientowaliby się w naszych planach i nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby ją zabić.
- Więc chcecie ją odbić w ostatniej chwili a na dodatek Arien ma odprawić jeszcze ten dziwny rytuał- zgromadzeni pokiwali potwierdzająco głową.- W takim razie wytłumaczcie mi proszę jak ma jej się to udać skoro będzie osłabiona po tym, co jej w TEJ chwili robią?- Ostatnie słowa zawisły w powietrzu a dotąd wręcz wyczuwalna pewność gdzieś się ulotniła.- Tak myślałem.- Wstał i wyszedł na zewnątrz, gdzie księżyc spowijał świat delikatnym blaskiem.
- Nate! Poczekaj- Sottile dogoniła go, ale była lekko zziajana.- Wiem, że może trudno ci w to uwierzyć, ale wszystko będzie dobrze- próbowała go objąć, ale się cofnął.

- Nie wydaje mi się, żebyś zachowywała się tak spokojnie gdyby chodziło o Carneya.- Chłopak poczuł mglisty cień satysfakcji, gdy zobaczył malujące się na twarzy dziewczyny zaskoczenie, ale jednocześnie poczuł wyrzuty sumienia.- Przepraszam, nie chciałem Cię urazić.
- Owszem chciałeś, chciałeś, aby ktoś poczuł, choć namiastkę tego, co teraz odczuwasz, ale nie mam ci tego za złe. Jak sam powiedziałeś pewnie zachowywałabym się podobnie. Tylko nie zdawałam sobie sprawy, że moje uczucia do niego są aż tak oczywiste- dziewczyna poprawiła zielony kosmyk uparcie opadający jej na twarz.- Obiecasz mi coś?
- To zależy, o co chcesz mnie prosić.

- Nie zrób nic głupiego. Ona jest silna i uparta, więc na pewno wytrzyma. To całe czekanie nie jest dla nikogo z nas łatwe. Arien dla każdego znaczy coś innego. Dla Arterian jest na dzieją na wolność, dla mnie i paru innych jest przyjaciółką a dla ciebie kimś, z kim chciałbyś spędzić resztę życia.- Sottile przerwała i przez chwilę przyglądała się Nathanielowi w milczeniu.- Osobiście lubię myśleć, że moje dobre myśli w jakiś sposób dodają jej sił, więc może spróbuj przesłać jej trochę pozytywnych wibracji.
- Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz trochę jak wariatka?- Spytał, na co ta tylko przewróciła oczami.- Myślę, że mogę coś z tym to zrobić.
- I takie nastawienie mi się podoba- objęła go z myślą, że człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić sobie jak wiele może znieść dopóki nie dotknie go najgorsze.

*

Arien wstała powoli, słabymi palcami przytrzymując się kamieni. Lewe oko miała lekko opuchnięte, niepamiętała nawet, dlaczego. Być może zwyczajnie upadła a co bardziej prawdopodobne było to dzieło królowej Nathiry, która nie była w stanie uwierzyć, że nie wie nic o planach Arterian. Prawda była taka, że kiedy Hagen porwał ją takowe dopiero tworzyły się. Jedyne, czego byli pewni to tego, że muszą udać się do Zatoki Snów, gdzie miała na nowo ustabilizować zasłonę oddzielającą światy.
Zaciągnęła się zapachami zwiastującymi nadejście lata a dźwięki budzącego się dnia tym razem nie przyniosły ulgi, lecz niepokój. Wieczorem, gdy na wzgórzach ludzie zapalą święte ogniska Beltane, rozstrzygnie się los znanego jej świata.

Nie wie, kiedy ale w którymś momencie zasypia i budzi ją charakterystyczny dźwięk przekręcania klucza na ile to możliwe z poziomu podłogi w niewielkim zakratowanym okienku w drzwiach dostrzega Hagena. Powoli przestawała rozróżniać, co jest jawą a co snem, ale miała wrażenie, że smutno się uśmiecha a potem lekko uchyla drzwi, co wydaje się już całkiem bez sensu. Zwinęła się w kłębek starając się odciąć od hałasu sączącego się z korytarza. Kilka sekund później, może minut, godzin poczuła, że lata.
- Proszę wytrzymaj- ledwo słyszalna prośba, przepełniona desperacją. Znała go, choć nie potrafiła powiedzieć skąd. Wkońcu otworzyła oczy.
- Nate?- W jej głosie dało się wyczuć niepewność.- Wiedziałam, że przyjdziesz- powiedziała dotykając jego policzka.- Wszystko będzie dobrze prawda?- W odpowiedzi pokiwał głową a w jego zielonych oczach dostrzegła wyraz niezmierzonej ulgi.

*

- Jeszcze raz, jak mnie odbiliście?- Spytała Arien sącząc z bukłaka napar leczniczych ziół. Od kilku godzin zmierzali w kierunku Zatoki Snów. Choć umysł się jej przejaśniał nadal czuła się słabo wiec ze względów bezpieczeństwa jechała z Nathanielem na jednym koniu.
- Wykorzystaliśmy plany podziemi zamku, ale dokładnie wiedzieliśmy gdzie Cię szukać, bo wśród zamkowej służby Arterianie mają szpiega. Dla bezpieczeństwa była nas tylko piątka, znaleźliśmy wejście do lochów i byliśmy trochę… zaskoczeni. Przygotowywaliśmy się na walkę, ale prócz strażników na końcu korytarza nie było nikogo, kompletna pustka a na dodatek okazało się, że drzwi twojej celi są otwarte.
- To Hagen- wyrwało jej się.
- Czyli tak jak myślałem, to nie był przypadek.
- To by znaczyło, że królowa chciała żeby się wam udało. Tylko, dlaczego, musi mieć jakiś cel- poczuła jak chłopak się napina.- Jest coś jeszcze, prawda? Dowiedzieliście się czegoś?- Jej towarzysz milczał. -Nate.- Starała się, żeby jej głos zabrzmiał stanowczo.

- Królewski archiwista odkrył pewne dokumenty, w których jest mowa o zakazanych magicznych praktykach.- Czuła, że się waha.- Jest tam opisana pewna historia. Kilka tysięcy lat temu sabat kapłanek zebrał się w noc Bełtane, aby uczcić nadejście lata. Jedna z nich, posiadająca najwyższą moc, miała odprawić ceremonię oddający cześć czterem żywiołom. Ta, którą uważała za swoją najbliższa przyjaciółkę zazdrosna o jej władzę przebiła jej serce rytualnym sztyletem posiadając jednocześnie jej moc.
- Myślisz, że to samo chce zrobić ze mną?
- Chciałbym móc Ci powiedzieć nie, ale wiesz, że byłoby to kłamstwo. Nie bój się, masz mnie a ja nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda- spojrzała na niego przez ramię tak, że pocałował ją delikatnie.
- Na przyjemności czas będzie później teraz musimy się zająć czymś innym- zaśmiała się, kiedy Nate wydał jęk zawodu.
- Wykończysz mnie kobieto. No, ale jak to mówią najpierw obowiązki dopiero potem zabawa.
- Co z resztą? Gdzie są, co robią?

- Gail została w Cera Der wen, stwierdziła i choć ją lubię to musze się z nią zgodzić, że z jej „umiejętnościami” walki prędzej by nam zaszkodziła niż pomogła. Carney, Irvette i Sottile dowodzą ludźmi mającymi chronić dojście do groty a Ghob… któż to wie, z nim nigdy nic nie jest pewne.

Dalsza droga upłynęła im w ciszy przerywanej, krótkimi wymianami zdań z kilkoma towarzyszącymi im osobami. Po drodze mijali nieliczne wioski, których niczego nieświadomi mieszkańcy szykowali się do obchodów Beltane. Jednak, gdy ich mijali ci pospiesznie schodzili im z drogi. Mało brakowało a stratowaliby małą dziewczynkę, która przyglądała im się zaciekawiona i podeszła bliżej. Gdy jechali przez puszczę dobiegły ich niewyraźne odgłosy bitwy. Nate zaklął pod nosem i o ile to możliwe jeszcze bardziej przyspieszył. Gdy wypadli nad otwartą przestrzeń wrzosowiska zaparło im dech w piersiach. Na lewo od nich setki ludzi walczyło przeciwko sobie w straszliwej bitwie. Szczęk oręża rozdzierał nadmorskie powietrze a Arien krajało się serce na widok Arterian powoli spychanych przez wroga ku urwisku. W pewnym momencie ich rumak stracił grunt pod nogami i oboje boleśnie spadli z jego grzbietu przetaczając się kilka metrów dalej. Zerwała się z ziemi w tej samej chwili, co jej towarzysz, kątem oka zauważając wbitą w bok konia strzałę. Ślizgając się po wilgotnych kamieniach zaczęli zbiegać w kierunku plaży i wtedy Arien odwróciła się w kierunku, z którego przyszli. Opadła na kolana i zagłębiła palce w żyznej ziemi szepcząc zaklęcie, którego nauczyła się na Avalon. Obserwowała jak od jej dłoni rozchodzą się tysiące linii, które oplatały i unieruchamiały zarówno tych, których nazywa przyjaciółmi jak i wrogami. Broń każdego z nich rozpada się w pył, nikt z nich nie zasługiwał na śmierć.

Arien, co ty wyprawiasz?! Usłyszała mentalny protest Carneya.
Ciebie też miło widzieć, to znaczy słyszeć. Posłała mu krótką odpowiedź i poczuła jak się śmieje, gdy Nate poderwał ją z ziemi. Rozbryzgując wodę dobiegli do zacumowanej na płyciźnie łódki. Chłopak, czym prędzej chwycił za wiosła, ale Arien miała inny pomysł. Wychyliła się trochę za burtę i zanurzyła w wodzie obie dłonie a już po chwili wytworzyły się prądy, które bez problemu przeprowadziły ich pod wapiennym łukiem przywodzącym na myśl okno. Kiedy wpłynęli do kamiennego tunelu wszystko ucichło jakby ktoś zamknął za nimi drzwi odcinając od zewnętrznego świata. Dopiero, kiedy dobili do wydrążonych w wapieniu schodków odważyła się rozejrzeć. Woda wyglądała jakby ktoś ją podświetlał od spodu a nad nimi zwisały setki ostrych stalaktytów.
- Gotowa?- Spojrzała na Natea, który pomógł wyjść jej na brzeg. Starał się uśmiechnąć pocieszająco, ale wyszedł z tego dziwny grymas. Nie, nie była gotowa, ale w tej chwili nie miało to znaczenia.
Ich kroki niosły się echem po kamiennym korytarzu aż weszli do nisko sklepionej jaskini, przez którą przepływał niewielki strumień. Arien zamarła, ale nie, dlatego, że była pod wrażeniem piękna tego miejsca. W centralnym punkcie znajdował się krystalicznie przejrzysty kamień, dookoła którego zasiadało pięć istot, w tym ta, której nigdy nie spotkała, ale z oczywistych powodów jedna była dla niej szczególnie ważna.

- Tylko nie rób nic głupiego- w głosie Natea dało się wyczuć nutkę niepokoju. A więc ty też ją rozpoznałeś. Pomyślała. Jej matka, podobnie jak reszta, miała zamknięte oczy jakby spała, splecione, smukłe dłonie spoczywały na kolanach. Rude pukle były częściowo skryte pod kapturem szafirowej szaty o złotych wykończeniach.
- Powinnaś posłuchać chłopaka- z cienia wyłoniła się królowa Nathira, za którą niepewnie stąpał Hagen. Przed kobietą w powietrzu unosiła się prosty, szklany przedmiot wypełniony połyskliwą zieloną substancją. Z cynicznym uśmiechem zrobiła nieznaczny ruch ręką i w krąg światła, utworzony z umieszczonych w kamiennych niszach świec, wkroczyły cztery osoby. Trzy kobiety i jeden mężczyzna. W tej chwili poczuła niepewność i pierwsze oznaki paniki. Od Nathaniela wiedziała, że Arterianie, podczas gdy była uwięziona w lochach zamku nie próżnowali i poczynili niezbędne przygotowania do rytuału, który miała odprawić. Odnaleźli cztery osoby, z których każda miała pieczę nad jednym z żywiołów a które miały utworzyć ochronny krąg, podczas gdy ona miała odprawić rytuał scalający zasłonę między światami.

Dopiero, gdy rozpoznała wśród nich Raven, dziewczynę, którą poznała podczas swojego pobytu na Avalon a która władała powietrzem dostrzegła jeszcze dwie rzeczy. Zorientowała się, że ściany jaskini pokrywa świetlista sieć pęknięć, z których wydobywają się bezcielesne duchy ulatujące ku znajdującemu się wysoko nad ich głowami otworze w sklepieniu. Jednak nie wszystkie. Zjawy, podobne do tych, które zaatakowały ją i jej przyjaciół kilka tygodni wcześniej w Dolinie Przeklętych, zaciskały bezcielesne dłonie na szyjach swoich zakładników. 
- Chyba nie muszę mówić, co się stanie jeśli…
- Zabijesz wszystkich, na których mi kiedykolwiek zależało?- Nie bardzo zastanawiając się, co robi przerwała królowej i poczuła jak Nate ściska jej ostrzegawczo dłoń. Ku własnemu zaskoczeniu dostrzegła w spojrzeniu kobiety błysk uznania.
- Jednak nie jesteś aż taka głupia, za jaką, za jaką Cię miałam. Sądzę, że jednak się dogadamy.- Uśmiechnęła się, gdy Arien zrobiła krok do tyłu.

- Mogę zrobić wiele rzeczy, ale to nie jest jedna z nich- odpowiedziała cofając się powoli w kierunku cicho szemrzącego strumienia i zatrzymała się dopiero, gdy poczuła jak wilgotna mgiełka osiada na skraju jej peleryny.- Ostatnio miałam wiele czasu na przemyślenia.- Poczuła nikłe ukucie nadziei, gdy Nathira władczo zadarła podbródek.-Kilka spraw nie dawało mi spokoju. Jesteśmy rodziną, ale poza tym nigdzie nie ma śladów twojej przeszłości. Co takiego się wydarzyło, że wymazałaś wszelkie ślady po niej? A może do niczego nie doszło?  Niektórzy wstydzą się tego, kim byli, swojego pochodzenia i wielu innych rzeczy. Dla niektórych motorem działań staje się chęć zemsty na tych, którzy nie poświęcali nam wystarczającej uwagi, traktowali jak marny pył a wszelkie próby wykazania się zbywali drwiącym śmiechem.- Nathaniel obserwował jak maską samozadowolenia królowej powoli zaczyna się kruszyć, jak gdzieś pod powierzchnią gotuje się złość gotowa w końcu znaleźć swoje ujście. Po krótkiej pauzie Arien kontynuowała, tym razem nieco ciszej.- Ludzi dobrych doceniamy, ale to tych złych, ze względu na wyrządzone krzywdy, pamiętamy dłużej. Każdy się czegoś boi a ty boisz się zapomnienia. Tłamsisz innych i sprawia ci to przyjemność, bo wiesz, że nic nie mogą zrobić. Jesteś tchórzem.- Kobieta z rykiem wściekłości podniosła dłonie, z których wyłaniał się czarny dym lecący w kierunku Arien, która w ostatniej chwili odparowała atak.

Zza znajdującego się za nią strumienia wystrzeliły setki wodnych bicz, które oplotły śmiercionośną chmurę i sprawiły, że wybuchła milionami odłamków. Nathira straciła równowagę i zatoczywszy się do tyłu wpadła do ujścia strumienia znikającego w skale. Dziewczyna w ostatniej chwili ze zdziwieniem zauważyła wbity tuż pod obojczykiem kobiety sztylet. Obróciła się i ku swojemu zaskoczeniu w wejściu do jaskini zobaczyła opuszczającego rękę Carneya.
- Wszystko porządku żywiołowa panienko?- Drżącym od emocji głosem spytał Nate. Arein ledwo go usłyszała, miała wrażenie, że jest otoczona niewidzialną bańką pochłaniająco każdy dźwięk. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że zjawy przytrzymujące czwórkę osób władających żywiołami zniknęły w tej samej chwili, co królowa a teraz ustawiają się dookoła bezbarwnego kamienia. Wiedziała, że ma zadanie do wykonania, ale w tej chwili czuła, że musi podejść do rudowłosej kobiety.
- Mamo?- Spytała słabym głosem niepewna, czego ma oczekiwać. Przez chwilę jej powieki drżały aż powoli otworzyła oczy o dziwnie wyblakłym zielonym kolorze.
- Córeczko- uśmiechnęła się a po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy.- Tak wiele mam ci do powiedzenia, jest tyle rzeczy, które powinnam ci wytłumaczyć- powiedziała gładząc Arien po policzku.

- Na wszystko będzie czas…
- Nie, nie będzie. Kocham Cię.- Ledwo skończyła ona i reszta osób będących elementami magicznego tworu, dzięki którego królowa była w stanie władać magia zaczęła migotać.- Spraw, żebym była z Ciebie dumna- wszystko nagle przyspieszyło i po chwili piątka postaci rozpadła się w skrzący pył, który utworzył szalejący z niesamowitą prędkością wir wznoszący się ku sklepieniu jaskini i znikający w promieniach słońca.
Wiodąca instynktem podniosła z ziemi Klepsydrę Zaklinaczy, z którą podeszła do przejrzystej skały. Przez chwilę gładziła ją wyczuwając pulsujące ciepło aż natrafiła na niewielką szczelinę. W tej jednej chwili wiedziała, co ma zrobić. Zaczęła szeptać słowa w mowie, którą niewielu potrafiło się posługiwać. Słowa o sile, poświęceniu, wierze i tym, że nigdy nie należy się poddawać, bo zawsze jest nadzieja. Na piasku nakreśliła czteroramienną gwiazdę, w której centrum znajdowała się ona a na ramionach pozostałe osoby władające żywiołami. Ponownie podeszła do kamienia i sięgnęła po przewieszony przez plecy miecz i wsunęła go do idealnie pasującego otworu. Gdy w końcu broń napotkała opór głowica zaczęła otwierać się jak kwitnący kwiat tworząc podstawę, na której Arien umieściła klepsydrę. Najpierw poczuli wiatr, później szalejący ogień, ożywczy chłód wody i zapach żyznej ziemi. Wszyscy wpatrywali się w powstały twór aż zaczął zniknąć, jakby coś go wchłaniało aż nie zostało już nic. Czego nie widać tego nie można zniszczyć. Przemknęło jej przez myśl.
Nate patrzył zaniepokojony na Arien obserwującą znikające ze ścian szczeliny. Gdy ostatnia stała się niewidoczna odwróciła się w jego stronę i bez słowa rzuciła mu się na szyję i zaczeła płakać.

- To już koniec Nate, to już koniec.