sobota, 31 października 2015

Rozdział 4 "Witamy na Avalon"



-Nareszcie się obudziłaś- z cienia wyszła kobieta, ubrana w prostą lnianą suknię, przepasaną skórzanym paskiem. Jednak wzrok dziewczyny przykuł naszyjnik z motywem półksiężyca.

- Gdzie ja jestem?- miała wrażenie, że jej gardło płonie a wypowiedzenie każdego słowa sprawiało niesamowity ból.

- Witamy na Avalon- odpowiedziała z uśmiechem i podała jej kubek z parującą zawartością. Nigdy się nie spotkały, nie wiedziały o sobie zupełnie nic. Może inaczej, to Arien nie wiedziała nic o tej tajemniczej pani. Powinna czuć może nie tyle strach co niepokój, tymczasem jakaś jej część mimowolnie jej ufała. Wiele lat temu, jako mała dziewczynka, w czasie długich zimowych wieczorów wsłuchiwała się w legendy, które opowiadała jej matka. A teraz ta kobieta twierdzi iż znajdowała się w miejscu, które uważała za istniejące jedynie w legendach.- Nie patrz tak na mnie, to wszystko co tutaj widzisz jest… prawdziwe. Powiem więcej, jest tak samo rzeczywiste jak wszystko inne co do tej pory poznałaś.- Uśmiechnęła się znacząco, bacznie jej się przyglądając.

- Jasne, a ja jestem panią Jeziora- odparła z przekąsem, upijając przy tym nieco zawartości naczynia.

- Na imię mi Mae, ale tutaj zwracają się do mnie tym właśnie tytułem.- na te słowa dziewczyna zakrztusiła się wypitym napojem.

- No chyba sobie żarty stroisz?! Chociaż… nie już wiem! Jednak nie dałam rady uwolnić się z łańcuchów, te dziwne stwory… coś mi zrobiły i tak naprawdę jestem martwa a to są zaświaty- brzmienie głosu Arien zdradzało, że jest bliska paniki.

- Żyjesz i tak będzie jeszcze przez wiele długich lat, przynajmniej z tego co mi wiadomo.- Usłyszała w odpowiedzi, zaraz po tym jak kobieta opanowała atak śmiechu wywołany jej słowami.- Nasza wyspa, Avalon ma wiele nazw, wyspa mgieł, ziemia kobiet czy także wyspa jabłek… ale zdecydowanie nie jest światem umarłych choć tak jest kojarzona najczęściej. Ludzie wierzyli, że nie ma tu wstępu nikt poza legendarnymi bohaterami a że ci przybywali tu głównie po to, żeby uleczyć śmiertelne rany i nigdy już nie wracali…

-… zaczęto twierdzić, że to kraina zmarłych. Tylko dlatego? Bo żony miały już nie zobaczyć swoich mężów?- dopytywała się pełnym powątpiewania głosem.- Rozumiem, że czasami każdy stara się nie dopuścić do świadomości wiadomości o utracie kogoś bliskiego ale to jest…- urwała nie wiedząc co ma właściwie powiedzieć, to wszystko było co najmniej dziwne.

- Tak rodzą się mity, legendy i różnego rodzaju wierzenia. Tak jak powiedziałaś, czasami łatwiej jest uwierzyć nie w rzeczywistość a w coś nadprzyrodzonego.- wyraz ciemnych oczu kobiety był nad wyraz spokojny.-Jak mówi mądre porzekadło, każda historia, choćby wydawała się zupełnie nieprawdopodobna ma w sobie ziarno prawdy.- stwierdziła, po czym z drewnianej skrzyni wyciągnęła płaszcz podróżny i podała go Arien.- Wiem, że jesteś obolała ale musimy porozmawiać o wielu sprawach a czasu jest coraz mniej.

Nieznajoma szybko wyszła na zewnątrz nie czekając na reakcję swojego gościa. Dziewczyna wygramoliła się spod sterty pościeli i czym prędzej zarzuciwszy na ramiona okrycie wybiegła z chaty. Gdy znalazła się na zewnątrz owiało ją chłodne powietrze wiejące od strony spokojnych wód jeziora, nad brzegiem którego można było zauważyć kilkoro postaci zawzięcie o czymś dyskutujących. Miała ochotę podejść do nich i dowiedzieć się co wywołało to poruszenie ale Mae właśnie zniknęła jej z oczu, więc przyspieszyła i szybkim krokiem ruszyła kamienną ścieżką prowadzącą na szczyt wzgórza.

- Jak się tu znalazłam?- spytała zrównując się z kobietą, która jak na swój podeszły wiek poruszała się nadzwyczaj prędko.

- Kilka dni temu znalazłyśmy Cię nieprzytomną na brzegu. Byłaś wyziębiona a twój puls był ledwo wyczuwalny. Choć nie miałaś żadnych widocznych obrażeń nie byłam pewna czy z tego wyjdziesz.- nie zatrzymując się zerknęła przez ramię na dziewczynę.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.- drążyła dalej Arien.

- Dostać się na Avalon… to nie jest takie łatwe.- westchnęła głęboko.- Nie można od tak po prostu przypłynąć tu jak na pierwszą lepszą wyspę. Wszyscy Ci, którym się udało.. nie byli do końca świadomi tego, że chcą tu być.- przerwała na chwilę gdy zobaczyła zdezorientowaną minę dziewczyny.- To iż się tu znaleźli wynikało z dwóch kwestii. Po pierwsze: znajdowali się w niebezpieczeństwie, może nawet coś zagrażało ich życiu. Po drugie: musieli być godni.- Mae skrzywiła się najwyraźniej świadoma tego jak naiwnie zabrzmiało ostatnie zdanie.

- To by trochę wyjaśniało.- stwierdziła przypominając sobie strach jaki czuła kiedy w morskich głębinach otoczyły ją bezcielesne zjawy.

- Co właściwie wiesz o swoich rodzicach? O swoich prawdziwych rodzicach?- spytała nagle kobieta po chwili milczenia

- O ojcu właściwie nic, z resztą o matce też niewiele poza faktem, że była siostrą Bree i z jakiegoś nieznanego powodu musiała oddać mnie jej pod opiekę nigdy z nami się potem nie kontaktując… Ale co to właściwie ma do rzeczy?

- Więcej niż mogłabyś się spodziewać ale o tym za chwilę.- Ucięła bo właśnie dotarły na szczyt wzniesienia, które wieńczyło siedem, wysokich menhirów* tworzących kamienny krąg. Nie byłoby w tym fakcie nic nadzwyczajnego gdyby nie to iż ze szczytu każdego głazu wyłaniały się świetliste promienie, które łączyły się pośrodku okręgu tworząc wielobarwną kulę o falującej powierzchni, od której bił taki blask, że nie mogła się oprzeć i zasłoniła dłonią oczy. Teraz widziała wszystko wyraźniej, dostrzegała więcej szczegółów. Przez moment miała wrażenie, że jej się przewidziało ale obraz pojawił się ponownie. Pod powierzchnią kuli pojawiały się i znikały na przemian ludzie oraz światy nie przypominające tego w którym się wychowała. Gdzieś w zakamarkach jej pamięci rozbłysło odległe wspomnienie.

- Pieczęć światów.- wyszeptała cicho.
- Zgadza się.- Mae przytaknęła jednocześnie przysiadając na ziemi. Z niepokojem spojrzała na Arien po czym rozpoczęła swoją opowieść.- Jak wiesz istnieje wiele historii opowiadających o tym miejscu, każda z nich ma w sobie ziarno prawdy choć większość jest daleka od tego co wydarzyło się naprawdę. Ludzie zawsze wierzyli, że oprócz tego skrawka ziemi na której przyszło im żyć istnieją jeszcze inne, nieodkryte miejsca. Jednak u mało której osoby wiara ta odnosiła się nie tyle co do innych ziem co światów. Jak w przeważającej większości bywa najważniejsze odkrycia zostają dokonane przez przypadek. Nie inaczej było i tym razem. Pewne rodzeństwo schroniło się przed deszczem w jaskini gdzie odkryli świetlisty portal prowadzący do Alagaësi**. Gdy przeszli na drugą stronę przejście zniknęło. Nie tracili jednak wiary, że jeśli poczekają wystarczająco długo będą mogli wrócić do domu. Minęło kilka dni i nic się nie zmieniło. Zethar, bo tak było chłopcu na imię, był z natury niespokojny i niemalże wariował gdy nie miał na coś wpływu. Krążył nerwowo w pobliżu miejsca gdzie rozbili prowizoryczny obóz, podśpiewując pod nosem piosenki w pradawnej mowie. Na swe nieszczęście a właściwie szczęście nie wiedział, że wypowiadane słowa mają ukrytą moc. Zrezygnowany usiadł pod skałą ukrywając twarz w dłoniach. Jego siostra, Una, chciała go jakoś pocieszyć, przekonać że wszystko jakoś się ułoży ale sama powoli zaczynała w to wątpić. Siedzieli w ciszy gdy coś zaczęło się dziać. Najpierw na wyciągnięcie ręki pojawiło się niewielkie wirujące światełko, które robiło się coraz większe aby w końcu wybuchnąć oślepiającym blaskiem. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do wszechobecnej jasności zobaczyli kamienny portal, który wypełniały wielokolorowe promienie. Powoli niedowierzanie ustępowało miejsca czystej dziecięcej radości. Szybko zerwali się z miejsca i z nadzieją ruszyli ku przejściu, jak mieli nadzieję do ich świata. Niestety, powiedzmy że zaistniał pewien problem. Una bez problemu przeszła na drugą stronę jednak jej brat napotkał na niewidzialną barierę, która mimo iż z całej siły uderzał w nią pięściami nie chciała ustąpić, co nie oznaczało iż miał zamiar dać za wygraną. Kiedy jednak zdał sobie sprawę, że nic nie wskóra osunął się na kolana z przyciśniętymi do niewidzialnej tafli dłońmi wpatrując się w twarz siostry, po której strumieniami płynęły łzy. Sytuacja wydawała się tym gorsza gdyż nie mogli usłyszeć co mówi to drugie. Właśnie wtedy ujawnił się kolejny dar. Telepatycznie obiecali sobie że jeszcze się spotkają i zawsze będą o sobie pamiętać. Una ze strachu nie wróciła do domu lecz udała się do stolicy Silmeardy, do Irl. Natomiast wycieńczonego Zethara znalazł leśny lud. Każde z nich spotkało na swej drodze osoby, które udzieliły im schronienia ale przede wszystkim wyjaśniły co się naprawdę stało. W krótkim czasie okazało się że takich jak oni jest więcej. I w każdym przypadku powielany był ten sam schemat. Tylko chłopiec był w stanie stworzyć portal ale już nie mógł przez niego przejść, w przeciwieństwie do swoich rówieśnic. Wiele lat poświęcono na badania dlaczego tak się dzieje ale nic nie udało się wyjaśnić. Magowie którzy podjęli się odszukania pozostałych dzieci do dziś nazywamy starszyzną. W każdym ze światów postanowiono zebrać ich w jednym miejscu tak aby mogły doskonalić swoje zdolności. Każde z tych, zgromadzeń z czasem cieszyło się coraz większym szacunkiem i jak to już bywa ludzie mają w zwyczaju nadawać wszystkiemu nazwy więc..

- … mężczyzn nazywano Zaklinaczami a kobiety Strażniczkami. Tworzyli powiedzmy, że pewien rodzaj bractwa. To o nich mówisz prawda?- spytała Arien.
- Zgadza się.- potwierdza z westchnieniem kobieta.- Ponieważ do tej pory zasłona oddzielająca światy pozostawała stabilna zbytnio nie przejmowano się jakie mogą być skutki gdy sytuacja ulegnie zmianie. Ale że nic nie trwa wiecznie… Wiele lat temu ilkoro ze starszyzny zdało sobie sprawę, że jeśli odpowiednio wykorzystają sytuację może im to przynieść niesamowite bogactwa i władzę. Ale w konsekwencje rytuału jaki odprawili były opłakane. Zasłona została trwale uszkodzona i właśnie wtedy stworzono to miejsce. Każdy z menhirów symbolizuje jeden z siedmiu czakramów energii, ale właściwą pieczęcią był magiczny przedmiot znany jako klepsydra zaklinaczy. Jednak jak widzisz nie ma jej tutaj. Wstyd mi to przyznać ale jedna z kapłanek zdradziła nas i oddała go w niepowołane ręce.- Urwała na chwilę i spojrzała na środek kręgu.- Powiedz… czy zastanawiałaś się kim tak naprawdę byli twoi biologiczni rodzice?
- Oczywiście ale to chyba normalne u sierot. Poza tym nie bardzo wiem o co mi chodzi i jaki mam z tym wszystkim związek.- była przekonana, że zaraz usłyszy coś o czym by wolała nie wiedzieć. Najchętniej uciekła by z tego dziwnego miejsca i schowała się gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Przyglądała się kobiecie, na której twarzy pogodny wyraz ustępował coraz większemu napięciu.
- Myślę, że w gdzieś głęboko wiesz co mam na myśli. Oni byli… jednymi z ostatnich przedstawicieli bractwa.- wydusiła z siebie.
- Nie, nie, nie, to nie może być prawda- czuła jakby na gardle zaciskała się jej niewidzialna obręcz utrudniająca mówienie.- Bo przecież chyba coś znaczyli, prawda? Mogli mnie chronić!- to wszystko nie mieściło się jej w głowie. Zawsze przeczuwała, że Bree miała powody ukrywać ich tożsamość ale to przechodziło ludzkie pojęcie. W głowie aż jej się kotłowało od nadmiaru emocji, miała wrażenie jakby zaraz miała eksplodować. Wtedy Znowu to poczuła. Było tak jakby drżała każda cząstka jej ciała a powietrze wokół zaczęło gęstnieć. Z ziemi z niesamowitą prędkością wystrzeliły pnącza tworząc coś na kształt baldachimu chroniącego je przed gwałtowną ulewą która właśnie się zebrała. Otoczył jej ognisty krąg, którego nie był w stanie zagasić wszechobecna woda. Delikatny dotąd zefirek zmienił się w szalejący wiatr. Mae objęła twarz dziewczyny rękoma i kojący głosem wyszeptała:

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie masz się czym martwić.- Jestem jakiś dziwadłem i nie ma się tym przyjmować? Pomyślała spanikowana.- Wiem że to wszystko może wydawać się trudne, sama na początku nie akceptowałam tego kim jestem ale uwierz mi że ja i moi pobratymcy zrobimy wszystko żeby ci pomóc.- Umilkła na chwilę i nim Arien zdążyła zareagować sięgnęła do jej prawej dłoni gwałtownie podciągając rękaw. Mimo że widziała je gdy znaleźli ją w złym stanie na brzegu jeziora i tym razem czarne znaki, jarzące się teraz magicznym blaskiem wzbudziły w niej zachwyt i niepokój zarazem.- Zaklinaczka i Strażniczka, ta która sprawuje pieczę nad czterema elementami.- przetłumaczyła słowa języka uważanego za wymarły.- Widzisz... oprócz tego wygląda na to, że jesteś Panią żywiołów.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

*Menhir- – w kulturze celtyckiej nieociosany lub częściowo obrobiony głaz (najczęściej zaostrzony od góry) ustawiony pionowo na grobie zmarłego), pełniący rolę pomnika. Więcej to poczytania <<tutaj>>
** Alagaësia- fikcyjna kraina, w której toczy się akcja Cyklu Dziedzictwo, autorstwa Christophera Paoliniego.

CZYTASZ? SKOMENTUJ!

Witam was po dłuższej przerwie. Jestem niezbitym dowodem na to, że choć można mieć coś napisane w całości, od prologu do epilogu, to nawet znalezienie czasu na wstawienie rozdziału może okazać się trudne. Tak to już w życiu bywa, ale dobrze jest.

@Kam ila- fantasy to taki gatunek, że czasami trudno się w nim napisać, o tym iż pisząc opowiadanie  w tym gatunku łatwo można samemu się zaplątać.
„w to, ze poziom zaniżysz to nigdy nie uwierzę.” Ej no, bez takich! Znaczy bardzo się cieszę skoro Ci się podoba ale przez takie wychwalanie mimowolnie gdzieś tam poprzeczkę sobie wyżej stawiam więc jak mi coś nie wyjdzie to będzie twoja wina :P No dobra, może trochę też moja ;)





sobota, 10 października 2015

Rozdział 3 "Sen"


 [narracja pierwszo osobowa- Arien]

Gdzie ja na ognie piekielne jestem?!Czerń otaczała mnie z każdej strony. Brak jakiegokolwiek, choćby najmniejszego źródła światła sprawiał, że miałam wrażenie jakby zamknięto mnie w pomieszczeniu bez okien. Gdziekolwiek byłam dałabym dużo, aby się stąd wydostać. Niemiłosierny skwar powodował, że ubranie przywarło do mnie niczym druga skóra. Stąpając niepewnie, z wyciągniętymi przed siebie dłońmi w poszukiwaniu oparcia, postanowiłam zmierzyć się z otaczającą ciemnością. Przy każdym kroku zapadałam się po kostki w zimnej, nieprzyjemnie oślizgłej mazi. Czułam na skórze kojąco znajomy chłód naszyjnika, co dodawało mi nieco otuchy. Nie wiem ile czasu minęło, może po kilku godzinach, dniach a może nawet tygodniach zobaczyłam światło słabo pulsujące w oddali. Nagle wszystko zaczęło wirować i przyspieszać, w rezultacie znalazłam się na wyciągnięcie ręki od źródła jasności.

Przede mną wznosił się majestatyczny kromlech. Krąg zbudowany z pionowo ustawionych kamieni rozświetlały unoszące się w powietrzu świece. W środku trwało lustro. Pięknie rzeźbiona w roślinne motywy rama dopełniała całości. Z wahaniem podeszłam do niego. To nie mogłam być ja. A jednak …Ubrana w suknię wyglądającą jakby utkano ją z płynnego srebra ledwo się rozpoznawałam. Rękawy delikatnie rozszerzały się ku dołowi przechodząc od jasnego srebra do głębokiego błękitu. Włosy miękkimi kaskadami spływały mi na nagie ramiona. Oczy były przepełnione wiekową mądrością i nadnaturalną siłą. Gdy dotknęłam zwierciadła jego powierzchnia lekko zafalowała.
Wtedy porwał mnie nurt obrazów. Z niesamowitą prędkością przemierzałam krainy nie z tego świata.
Szklane budynki sięgające nieba, wśród których dziwnymi pojazdami poruszali się ludzie. W ciemnym zaułku czworo nastolatków, których ciała pokrywały czarne znaki, zabijało właśnie odrażającego demona. Rudowłosa dziewczyna cofnęła się zakrywając dłonią usta.

Znów pochwycił mnie nurt obrazów. Tym razem znalazłam się przed domem otoczonym gęstym lasem. Zmrużyłam oczy tak, aby zobaczyć coś przez okno. W środku grupka osób zaciekle się o coś spierała. Dwójka mężczyzn, brunet o czarnych oczach i ciemnowłosy blondyn sprawiali wrażenie jakby mieli sobie zaraz skoczyć do gardeł. W niemal dzikim szale obnażyli zęby, przez panujący półmrok dostrzegłam wysuwające się z dziąseł kły. Jakaś dziewczyna stanęła między nimi, aby nie doszło do bójki. Inna, której skóra była nieco ciemniejsza przyglądała się wszystkiemu ze spokojem.
Poczułam lekkie szarpnięcie. Stałam wewnątrz czegoś przypominającego wygasły wulkan, w środku, którego wznosiło się coś na kształt kamiennego miasta. Obok mnie z pośpiechem przebiegali przedstawiciele różnych ras: elfy o spiczasto zakończonych uszach, krasnoludy i ludzie. Wszyscy zebrali się pod gwiaździstym szafirem. Stanęłam na palcach, aby dostrzec coś więcej. Młody chłopak, może nawet mój rówieśnik, o jasnej czuprynie, starał się przemówić do rozgorączkowanego tłumu.

Kolejny świat. Po sali tronowej z niepokojem przechadzał się młody mężczyzna. U jego boku kroczył majestatyczny lew. Chłopak obrócił się w kierunku drzwi, które otworzyły się gwałtownie. Ku jego uciesze zobaczył swoich przyjaciół, legendarnych władców krainy.
Uczucie spadania i znowu byłam gdzie indziej. Skryta w cieniu przyglądałam się tulącej się do siebie czule parze. W dziewczynie rozpoznałam młodszą wersję kobiety, która przyśniła mi się kilka dni temu.
Błysk światła i znów byłam w kamiennym kręgu. Czułam jak serce bije mi nienaturalnie szybko a oddech mam przyspieszony. Poczułam delikatne szczypanie na wewnętrznej stronie prawej ręki. Wciągnęłam głośno powietrze.  Od zgięcia łokcia po nadgarstek ciągnęły się czarne symbole otoczone plątaniną małych liści. Co to jest?

„ Myślisz, że z tego wyjdzie?”

Dookoła mnie rozległy się tajemnicze głosy.

 „ Mam taką nadzieję, już najwyższy czas”. Kolejne szarpnięcie. Znów ogarnęła mnie ciemność.


[narrator wszechwiedzący]

Arien zaczęła się przebudzać. Powoli otworzyła piekące oczy. Narastający ból w tylnej części czaszki przyprawia ją o zawroty głowy. Nie miała pojęcia gdzie się znalazła. Puchate skóry otulały jej zmęczone ciało. Pomału podniosła się do pozycji siedzącej i z ciekawością rozejrzała po pomieszczeniu. Po przeciwległej stronie na kamiennym palenisku wesoło trzaskał ogień, z którego dym leniwie wznosił się ku otworowi w dachu.. Pod jedną ze ścian stał prosty, drewniany regał. Jego półki uginały się pod ciężarem słoików i różnej wielkości kolorowych butelek. Spod niskiego sklepienia zwisały pęki nieznanych jej roślin. W powietrzu dało wyczuć się słodki zapach jabłek.

- Nareszcie się obudziłaś.- Z cienia wyszła kobieta, ubrana w prostą lnianą suknię, przepasaną skurzanym paskiem. Jednak wzrok dziewczyny przykuł naszyjnik w kształcie półksiężyca.
- Gdzie ja jestem?
- Witamy na Avalon- odpowiedziała z uśmiechem.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział z tych krótkich i nie dość, że niewiele wyjaśniających to jeszcze bardziej mieszających. Ale spokojnie w kolejnej części rozjaśnię sytuację i wyjaśnię parę kwestii.
Jakby ktoś miał ochotę dowiedzieć się co to jest Avalon albo kromlech to radzę zajrzeć do „ABC opowiadania”



niedziela, 4 października 2015

Rozdział 2 "Podróż"



Arien od kilku dni zmierzała w kierunku wskazanym przez matkę. Jej celem była stara, opuszczona dziesiątki lat temu pustelnia, gdzie- przynajmniej miała taką nadzieję- mogłaby znaleźć chwilowe schronienie i być może odpowiedź na pytanie, dlaczego ściga ją królewska straż. Z tego, co opowiadali jej rodzice wiedziała, że nielicznych z nich królowa obdarowała specyficznym darem. Owi wybrańcy, tworzący elitarną jednostkę, otrzymywali niewielką cząstkę magii, dzięki której mogli wyczuć, kto jest istotą magiczną. Podobno korzystając z tejże mocy wyśledzili wiele osób o czarodziejskich zdolnościach i zdusili w zalążku wiele buntów. Postanowiła, więc ze względów bezpieczeństwa unikać głównych traktów. Właściwie jej wędrówka sprowadzała się do przedzierania się przez poszycie lasu, które w tych rejonach składało się głownie z kolczastych roślin. Kilkakrotnie zmieniała kierunek wędrówki, mimo to momentami miała wrażenie jakby ktoś ją śledził i obserwował. Co wydawało się kompletnym bezsensem, bo zamiast ją śledzić mogli ją pojmać i już dawno powinna być zakuta w kajdany w jednym z wielu owianych wątpliwą sławą więzień. Chyba, że mieli nadzieję iż doprowadzi ich do Arterian, owianych złą sławą buntowników, swoistego ruchu oporu.

Wędrówka mająca trwać trzy dni wydłużyła się do pięciu, a brak snu i nieliczne przerwy na odpoczynek coraz bardziej dawały się jej we znaki. Wyczerpana przycupnęła na omszałym głazie i wygładziła zniszczoną sukienkę, po czym zebrała trochę suchych gałęzi i rozpaliła je za pomocą krzesiwa. Do glinianego kubka wrzuciła odrobinę dziko rosnących warzyw, które znalazła niedaleko. Ostrożnie ustawiła naczynie na prowizorycznym palenisku i wyciągnęła dłonie w kierunku ognia, aby je ogrzać. Chwilę później poczuła delikatne uderzenie, zerknęła w bok gdzie jeszcze toczył się orzech. Puk! Znowu obrywa, tym razem żołędziem. Poirytowana wstała i uzbrojona w grubą gałąź zaczęła rozglądać się za sprawcą zamieszania. Wśród drzew rozległ się cichy szelest i moment później w zasięgu wzroku dostrzegła swoją rudą pupilkę. Pochyliła się na tyle, aby podnieść wiewiórkę.

- Nigdy więcej tak mnie nie strasz!- Z udawaną złością pogroziła zwierzątku, które zabawnie przekrzywiło główkę.- Wygląda na to, że zostałyśmy same- dodała ze smutkiem. Usiadła na ziemi podciągnęła kolana i ukołysana cichym szlochem odpłynęła w objęcia morfeusza, czując przy boku kojąco ciepło zwierzątka.

Gęsta mgła rozwiała się ukazując monumentalne ruiny. Dziewczyna z wahaniem ruszyła w ich kierunku. Przyłożyła rękę to zniszczonych kamieni wyczuwając każdą najmniejszą niedoskonałość. Pod palcami wyczuła coś jeszcze… Ze zdumieniem stwierdziła, że mury emanują pulsującym ciepłem. Odchyliła zasłonę bluszczu i weszła na dziedziniec. W centrum znajdował się kamienny tron, na którym siedziała kobieta o płomiennych włosach częściowo skrytych pod kapturem. Odziana w szafirową suknie wykończoną złotym haftem roztaczała wokół siebie naturalny majestat. Miała wrażenie jakby jej ciemne oczy przewiercały ją na wylot.
- Czekałam na Ciebie- oznajmiła melodyjnym głosem.
- Dlaczego? Kim jesteś?
- Jam jest jedną z ostatnich. Jam jest tą, której przeznaczeniem jest Cię ostrzec.
- Ostrzec? Przed czym?
- Czas tyrani dobiega końca- kontynuowała jakby nie usłyszała pytania Arien.- Lecz to od ciebie będzie zależeć czy wybraniec zasiądzie na tronie. Będziesz musiała pokonać wiele trudności, podjąć decyzje, które wpłyną na losy nas wszystkich. Posiadasz moc, której jeszcze nie rozumiesz a w której poznaniu pomogą Ci kapłanki.
- Jakie kapłanki?
- Na odpowiedzi przyjdzie jeszcze czas.-Miała wrażenie jakby przez twarz nieznajomej przemknął cień uśmiechu.- Jesteś  dokładnie taka jak to sobie wyobrażałam.- podniosła dłoń na wysokość twarzy dziewczyny ale szybko  ją cofnęła. Arien nie mogła oprzeć się wrażeniu, że chciał pogładzić ją po policzku.- Musisz wsiąść na statek płynący na wyspę Sinon.
- Dobrze…, ale co mam zrobić, gdy tam dotrę?- Zapytała niepewnie.
- O ile będzie Ci dane dobić do brzegu- odpowiedziała z miną niezdradzającą żadnych emocji.- I jeszcze jedno, musisz odszukać klepsydrę zaklinaczy- jej słowom towarzyszył błysk światła, z którego uformował się wspomniany przedmiot. W przeciwieństwie do jemu podobnych jej wnętrza nie wypełniał piasek a coś, co przywodziło na myśl płynne światło mieniące się różnymi odcieniami zieleni. Zauroczona dziewczyna zapragnęła jej dotknąć, gdy była tego bliska w kierunku dłoni wystrzeliły małe świetliste węże.- Nie jesteś gotowa, jeszcze nie.- Po tych słowach kobieta zaczęła dosłownie rozpływać się w powietrzu
- Poczekaj!-  chciała złapać kobietę ale jej dłonie przeszły jak przez mgłę.
- Spotkamy się ponownie w Zatoce Snów.
Tajemnicza dama zniknęła nie pozostawiając po sobie śladu.

Delikatny podmuch wiatru obudził Arien z niespokojnego snu o pięknej kobiecie, która kazała jej odszukać jakąś magiczny klepsydrę. Zaspana przetarła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że nie znajduje się w tym samym miejscu, co przedtem. Zamiast skał, wśród których zatrzymała się, aby odsapnąć dostrzegła zrujnowaną pustelnię.

*

            Znajdowała się na pokładzie statku, którego celem była okryta tajemnicą wyspa Sinon. Na jej temat wśród ludzi krążyło wiele legend. Jedna z nich głosiła, że w jednym z licznych tuneli znajduje się portal prowadzący do innego świata.
Szczelniej otuliła się podróżnym płaszczem, który znalazła w samotni. Był to jeden z przedmiotów, jakie stamtąd zabrała. Brązowa tunika, spodnie i koszula z grubego materiału zastąpiły jej zniszczone odzienie. W milczeniu obserwowała rozbijające się o burtę fale. Tajemnice. Z każda chwilą było ich coraz więcej. Przytłaczający ciężar odpowiedzialności utrudniał jej racjonalne myślenie. Miała wrażenie jakby oddalała się od własnego ja. Do tej pory uważała się za zwykłą, niczym niewyróżniającą się dziewczynę.
„ Jeśli to czytasz to oznacza tylko jedno. Zdarzyło się coś czego obawialiśmy się od chwili gdy zawitałaś w naszym domu a nas już nie ma.

„Narodziłaś się w trudnych czasach. Po latach spokoju nastały trudne dni. ludzie pragnący władzy krok po kroku, stopniowo acz metodycznie dążyli do celu, który powoli zaczęli osiągać. Wraz z ich coraz to większymi sukcesami w Silmeardzie zaczął panować chaos.
Chcielibyśmy powiedzieć Ci więcej ale nasza rola już się skończyła. Staraliśmy się jak najlepiej przygotować Cię na nadchodzące wydarzenia choć w głębi serca liczyliśmy, że nigdy nie nadejdą. Skoro czytasz te słowa to znaczy, że stało się inaczej a nas już nie ma wśród żywych.
Wiemy, że masz żal do swoich rodziców o to, że- w twoim mniemaniu- porzucili Cię. Musisz wiedzieć jedno- wszystko co zrobili czynili z myślą o tobie. Gdyby mieli wybór z pewnością postąpiliby inaczej. Jednak ich rola w minionych wydarzeniach była większa niż możesz się tego spodziewać o czym zapewne wkrótce się przekonasz.
Kochający rodzice,
Bree i Cedric”

Słowa listu napisanego na pożółkłym papierze wryły się jej głęboko w pamięci. Podejrzewała, że gdyby ktoś obudził ją w środku nocy potrafiłaby go bezbłędnie wyrecytować. Zastanawiała się kiedy mogli go napisać. Kilka dni a może lat temu?
Naciągnęła kaptur na tyle, aby skryć zapłakane oczy. By schronić się przed coraz mocniej wiejącym wiatrem zeszła pod pokład po skrzypiących schodkach. Klucząc pomiędzy ciasno zbitymi ludźmi podeszła do nowo  poznanego mężczyzny pochylającego się nad opatuloną w ciepłe koce dziewczynką

- Czasami mam wrażenie jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie-bezsilnym gestem przeczesał ciemne loki opadające na poznaczone zmarszczkami czoło
- Zawsze trzeba mieć nadzieję. Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać, choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy.  Czasami trzeba pogodzić się z losem. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość.
- Nadzieja… od kilku miesięcy tylko ona powstrzymuje mnie przed załamaniem. Moja córka jest ciężko chora, wędrujemy po całym królestwie w poszukiwaniu leku. Więc nie mów mi, że mam pogodzić się z losem!- Jego twarz wykrzywił grymas nieludzkiego bólu.

Wiedziała, co czuję. W końcu sama niedawno straciła najbliższych, tylko że to co przeżywał Hagen były innego rodzaju cierpieniem. Patrzenie jak twoje dziecko umiera i niemoc aby pomóc, ulżyć mu w chociażby najlżejszy sposób.
Jasne włosy dziewczynki przykleiły się do jej spoconego czoła a ciałem, co chwilę wstrząsały drgawki. Skóra była pokryta licznymi, ropiejącym wrzodami. Arien usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po stojący obok posłania kubek letniej wody. Z sakiewki przyczepionej do skórzanego paska wyciągnęła garść ziół, które w połączeniu z cieczą stworzyły gęstą papkę.

-Co ty robisz?- spytał takim głosem, że Arien odniosła wrażenie jakby zastanawiał się co ma zrobić.
- Poczekaj.- poprosiła smarując drobne, owrzodzone ciałko a gdy skończyła jedną dłoń położyła na klatce piersiowej dziewczynki podczas gdy druga spoczęła na jej czole
Przez te kilka chwil miała wrażenie jakby kierowała ją jakaś niewidzialna siła. Jej ręce poruszały się jak gdyby same wiedziały co robić. Zamknęła oczy i powiedziała:
- Waíse heill!*
Początkowo nic się nie działo. Serce zaczęło jej przyspieszać, poczuła znajome drganie powietrza, któremu towarzyszył przepływ energii między nią a dzieckiem. Kiedy odważyła się ponownie na nią spojrzeć ujrzała jak rany znikają. Mężczyzna wydał cichy jęk zdumienia a kiedy jego córeczka odzyskała przytomność chwycił ją w ramiona i zaczął płakać ze szczęścia.
- Dziękuje- w jego głosie było słychać ulgę i szczęście zarazem. Dziewczyna czuła się osłabiona, odsunęła się, aby nie mącić rodzinnego szczęścia.
- Co tu się dzieje?- Znikąd pojawił się mężczyzna w czarnej pelerynie z wyhaftowaną nań włócznią oplecioną czerwonym pnączem. W tym momencie wolałaby nigdy się nie narodzić. Trafić w takiej chwili wprost w łapy jednego z członków osobistej straży królowej groziło tylko jednym. Śmierć. Prawdopodobnie to ją właśnie czekało. Przez cały rejsc udawało się jej schodzić im z drogi ale chęć pomocy innym była taka silna…

- Nic takiego panie, ta kobieta uzdrowiła moją córkę, ona jest… zielarką.- Mężczyzna próbował ratować Arien, ale wahanie w jego głosie było aż nazbyt namacalne.
- Jak śmiesz łgarzu.- uderzył go nabitą ćwiekami rękawicą.- Mów, kim jesteś!- Chwycił, Arien za przód tuniki, spod której wyślizgnął się medalion.- Ty…- Szok i niedowierzanie ustąpiły miejsca nieopanowanemu gniewowi.- Brać ją!- Rozkazał swoim towarzyszom. Ci związali ją i w stalowym uścisku wywlekli na pokład. Jeden z nich pchnął ja na tyle silnie, że upadła. W ustach czuła krew, wszystko zaczęło dookoła niej wirować i kręciło się jej w głowie.

Najmłodszy ze strażników, chłopak w jej wieku,  szedł w jej stronę z ciężkim łańcuchem. Zaczęła szamotać się próbując uwolnić się z bolesnych pęt. Jeśli skrępują ja tym żelastwem zginie idąc na dno pod jego ciężarem. Uspokój się! Usłyszała głos chłopaka, ku jej zdumieniu jego usta nie poruszyły się. To telepatia. Odpowiedział bezgłośnie na pytanie malujące się w jej oczach. A Teraz skup się, drugiej szansy nie będziesz miała. Oplótł ją łańcuchami, ale zrobił to tak, że miała trochę swobody. Powodzenia. Razem ze swoim kompanem chwycili jej bezwładne ciało i biorąc zamach wyrzucili za burtę. Z krzykiem przerażenia przebiła niespokojne fale. Lodowata woda niemal całkowicie wycisnęła jej powietrze z płuc. Walcząc o każdy oddech wyswobodziła się z krępującego jej ciało metalu. I wtedy porwał ją prąd. Wrażenie było takie jakby głębiny próbowały rozerwać ją na strzępy. Spanikowana dostrzegła wyłaniające się z odmętów bezcielesne zjawy. Jej naszyjnik rozbłysł oślepiającym światłem, co na mgnienie oka odstraszyło odrażające stwory. Chodź z nami! Potrzebujemy twojej siły! Upiorny szept niemal ranił jej uszy. Jedno pragnienie. Chcę znaleźć się w bezpiecznym miejscu! Później była tylko ciemność.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

*bądź uzdrowiona (zwrot zaczerpnięty ze starej mowy występującej w książkach: „Eragon”, „Najstarszy” i „Brisingr”).

CZYTASZ + KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ

Jestem chora, wszystko mnie boli i nie mam siły więc rozpisywać się dzisiaj nie będę. 

Do następnego,
Artis