sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 8 "W drodze"



               Mijał już kolejny dzień podróży, przybliżający dwoje wędrowców do celu. Otaczający ich krajobraz zmieniał się każdego dnia tak, że teraz jak okiem sięgnąć rozciągało się pagórkowate wrzosowisko, tylko gdzieniegdzie znaczone zdeformowanymi drzewami i nikłymi zaroślami. Konie ostrożnie stąpały po kamienistym podłożu rozpraszając nieliczne pasma mgły. Carney spojrzał na Arien, która od czasu do czasu próbowała jakoś się rozbudzić skupiając się na ćwiczeniu swojego daru, na przykład sprawiając, że tworzone wiry powietrza unosiły drobne kamienie ale i tak wyraźnie było widać, że jest zmęczona i senna.  Zresztą i on nie czuł się najlepiej. Wieczorem dotarli do zagajnika gdzie postanowili rozbić obóz.

- Dlaczego?- spytał przerywając coraz bardziej ciążącą ciszę, przyglądając się twarzy dziewczyny delikatnie oświetlonej przez migoczące ognisko.
- Co dlaczego?- zmarszczyła w niezrozumieniu czoło.
- Dlaczego tak właściwie chcesz dołączyć  do Arterian? Czemu narażasz się dobrowolnie na niebezpieczeństwo? W każdej chwili możesz zginąć a z tym co potrafisz możesz dokonać wiele dobrego.
-  Już ci mówiłam, tak jest w przepowiedni.- odpowiedziała odwracając wzrok.
- Kłamiesz, widzę to więc albo powiesz mi jak jest naprawdę albo równie dobrze mogę cię tu zostawić i radź sobie sama.
- Dobrze, skoro się upierasz!- Arien zaskoczyła swojego towarzysz nagłym wybuchem.- Chcę ją zabić, zniszczyć tą która zabiła moich rodziców. Ja muszę… muszę ich pomścić. Zginęli bo wiedzieli kim jestem i mieli mnie chronić, jestem im to winna.- przerwała na chwilę starając się uspokoić świadoma narastającej histerii w swoim glosie.- Proroctwo… wiedzieli o nim… wierzyli we mnie i w to, że dam radę… Tak będzie prościej,.. muszę się zbliżyć do królowej… tak czy inaczej… to wszystko ułatwi…- w końcu nie wytrzymała i zaczęła płakać, ostatnie słowa przypominały nieskładny bełkot przerywany raz po raz duszonym szlochem.

Carney usiadł obok i chciał ją przytulić ale powstrzymał się i złapał ją tylko za rękę i pocieszającą uścisnął, w pierwszej momencie spięła się jakby miała ochotę uciec po czym mocno się w niego wtuliła dalej szlochając. Siedzieli nie przerywając nocnej ciszy. Nie zauważył kiedy przestała płakać i gdy oderwał wzrok od wesoło trzaskających płomieni zobaczył, że śpi uczepiona mocno jego ramienia. Ostrożnie położył ją na ziemi i okrył kocem a po chwili sam ułożył się by odpłynąć w ramiona morfeusza.

*

Niezwykłe jak zwyczajna rozmowa potrafi odmienić człowieka. Carney od minionego wieczoru mógł to zobaczyć na przykład  Arien. Dziewczyna do tej pory była skryta, nawet jej przygarbiona sylwetka zdradzała, że zmaga się z jakąś tajemnicą lecz gdy próbował ją delikatnie wypytać zbywała krótkimi tak lub nie, najczęściej jednak milczała. Minionego wieczoru najwyraźniej coś w niej pękło skoro zdecydowała się jednak mu odpowiedzieć. Z każdą chwilą i  rozmową widział jak przełamuje się i zaczyna mu ufać. Prawdziwa zmiana zaszła  w niej, gdy prawie dotarli do celu i wjechali na zalesione tereny Wschodnich rubieży.  Jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech jakiego do tej pory nie widział. Przyszło mu do głowy, że w tym momencie, siedząc wyprostowana w siodle i z włosami lekko falującymi na wietrze wygląda jakby stanowiła jedność z otaczającą ich puszczą.

-Prawie jak w domu- odparła tylko i z ciekawością rozglądała się po okolicy.
Około południa dotarli do lasu na tyle gęstego, że musieli zsiąść z koni aby dalej się poruszać. Wysoko nad nimi korony drzew były tak ciasno ze sobą splecione, że nie przepuszczały najmniejszego nawet promienia słońca. Carney szukał pochodni w swoim skromnym ekwipunku gdy Arien postanowiła w inny sposób rozwiązać ten problem tak, ze po chwili drogę oświetlała im kula ognia unosząca się nad jej ręką.
- Przydatna sztuczka- stwierdził przerywając wykonywaną czynność, na co dziewczyna posłała mu delikatny  uśmiech i sprawiła, że  migoczące światło unosiło się teraz swobodnie obok nich jak niezależna istota omijająca wyłaniające się z ciemności przeszkody.
- Jak to było z tobą?- spytała wpatrując się w chłopaka z nieskrywaną ciekawością.- Jesteś zaklinaczem i jednocześnie należysz do królewskiej straży? Ja Ci wszystko o sobie opowiedziałam- dodała  gdy zobaczyła, że się waha.

-Wiem co czujesz, sam kilka lat temu straciłem swoją rodzinę co prawda w innych okolicznościach ale także z winy królowej.- zaczął po chwili niechętnie przypominając sobie wydarzenia z przeszłości.- Byłem jeszcze dzieckiem gdy na moją wioskę najechało wojsko i pozbawiło życia wszystkich poza wystarczająco małymi chłopcami, którzy po odpowiednim treningu i praniu mózgu mieli stać się nie znającą ludzkich uczuć armią. Do dziś pamiętam widok krwi spływającej z poderżniętych gardeł mojej matki i siostry.- zacisnął ręce tak mocno, że aż mu pobielały kostki.- Widziałem jak moi przyjaciele powoli zmieniają się i stają maszynami do zabijania. Wielu z nich zmarło z wycieńczenia zanim zakończył się okres morderczych treningów. Mi się udało.- stwierdził gorzko.- Kiedy skończyłem 17 lat zacząłem chorować, nikt nie wiedział dlaczego. Byłem też nerwowy bardziej niż zwykle. W czasie pełnionej nocą warty złapał mnie straszliwy ból tak, że zwinąłem się na ziemi w kłębek. Straciłem przytomność a kiedy ocknąłem się zobaczyłem  na swoim przedramieniu to- powiedział podciągając rękaw i pokazując magiczne znaki.- Dzięki historią opowiadanych przez matkę wiedziałem, że nosili je tylko zaklinacze. Miesiące, które potem nastąpiły pamiętam jak przez mgłę. Gdzieś usłyszałem, że Arterianie ukrywają się na wschodzie, więc udałem się tam czym prędzej z nadzieją, że przyjmą mnie jak swojego. Myliłem się, chcieli mnie zabić no ale czego innego mogłem  się spodziewać skoro zjawiłem się tam w pełnym uzbrojeniu charakterystycznym tylko dla strażników-stwierdził z krzywym uśmiechem- . Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Opowiedziałem im swoją historię, kim tak naprawdę jestem i wtedy podjęli decyzję. Nie mogłem z nimi zostać ale zostałem szpiegiem w szeregach wroga. 

Kilka chwil później usłyszeli trzask tak jak wtedy, gdy ktoś nieuważnie nastąpi na gałąź. Chłopak przyłożył do ust palec pokazując Arien żeby była cicho a sam wyciągnął miecz gotowy do ataku. Tym razem gdzieś nad nimi  coś zaszeleściło jakby ktoś poruszał się w powietrzu na co dziewczyna z niepokojem sięgnęła po sztylet ukryty za pasem. Gdzieś za sobą usłyszeli ten sam dźwięk łamanych gałęzi i Arien poczuła coś jakby ukąszenie komara w okolicy ramienia a kiedy na nie spojrzała zobaczyła tkwiącą tam małą strzałkę. Nagle poczuła się bardzo senna. Ostatnie co zapamiętała upadając na zimną ziemię to postać o brązowych oczach przyglądających się jej z ciekawością. 

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Czytasz? Skomentuj!

Wiecie co? Myślałam że jestem mistrzem w doszukiwaniu się spisków na każdym kroku ale czytając komentarze pod poprzednim rozdziałem dochodzę do wniosku że w tworzeniu spiskowych teorii dziejów są osoby lepsze ode mnie ;)

Do usłyszenia za tydzień,

Artis

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 7 "Gospoda Pod Rubasznym Goblinem"


Zawsze trzeba od czego zacząć. Ta myśl przyświecała Arien w momencie podjęcia decyzji, która może przyniesie przełom albo sprowadzi na nią pewną śmierć. Działanie w pojedynkę było bez sensu. Uznała więc, że musi jakoś odnaleźć Arterian, ludzi tworzących ruch oporu. Jednak jak zwykle bywa w tego typu sytuacjach jeśli się do owego ruchu oporu nie należy odnalezienie jego siedziby jest praktycznie niemożliwe. Ale zawsze trzeba od czego zacząć. Przez portal stworzony na Avalon przeniosła się na wyspę, którą widziała ze statku po czym pomaszerowała w kierunku portowego miasteczka.

Przemierzając wąskie, brudne ulice kierowała się w stronę centrum, gdzie zazwyczaj mieściły się siedziby miejscowych władz i domy bogatszych mieszkańców. Jej celem nie było żadne z nich tylko uliczka odchodząca od głownego placu gdzie można było zagościć do jednej z licznych karczm. Zawsze jedna z nich była na swój sposób elitarna, przeznaczona wyłącznie dla ludzi na usługach królowej Nathiry. Miała nadzieję znaleźć tam chłopaka, który pomógł jej na statku. Skoro to zrobił musiał mieć ku temu wyraźne powody, tym bardziej że jako członek straży mógł po czymś takim w najlepszym wypadku skończyć w jednym z owianych wątpliwą sławą więzień. Ktoś obcy mógł uznać to za słaby argument ale ona wiedziała na jego temat coś jeszcze. Niewiele ludzi poza zaklinaczami i strażniczkami umiało posługiwać się telepatią a on tak. Jakimś cudem udało mu się to ukryć przed despotyczną władczynią i miała nadzieję że potwierdzą się jej kolejne przypuszczenia.
Zapytała starszą kobietę o miejsce którego szukała a ta wskazała jej pobliską gospodę„Pod Rubasznym Goblinem”. Wiedziała, że zanim wejdzie do niskiego, drewnianego budynku nie wyróżniającego się niczym poza kolorowym szyldem musi zrobić coś, żeby wypaść bardziej wiarygodnie w swojej roli. Dziwnie się czuła z tym jak miała się za chwilę zachować tym bardziej, że chłopaka może tam w ogóle nie być a wtedy kto wie co może się stać.

Opuściła górę sukni na tyle nisko, że tylko skórzana kamizelka powstrzymywała ją przed zsunięciem a włosy spięte dotąd w niedbały kok opadały brązową kaskadą na nagie ramiona. Wzięła jeszcze głęboki wdech i raptownie otworzyła drzwi.
- Gdzie on jest?!- krzyknęła jednocześnie rozglądając się po zadymionym pomieszczeniu pełnym królewskiej straży. W rogu pomieszczeni dostrzegła znajomą blond czuprynę i ruszyła w tamtym kierunku, starając się nie reagować na budzących wstręt dotyk obcych mężczyzn. Gdy chłopak dostrzegł ją  zakrztusi się pitym trunkiem a na jego twarzy malowała  się mieszanka przerażenia, paniki i ku jej zdziwieniu ulgi.
- Jak mogłeś?- gdy znalazła się dostatecznie blisko uderzyła go w twarz a ten bardziej z zaskoczenia niż bólu złapał się za policzek.
- Za co to było?!- spytał zszokowany wśród rozbrzmiewających wokoło śmiechów i pogwizdywań.
- Za co? Już mnie nie odwiedzasz, nawet nie piszesz a wiosną mieliśmy wziąć ślub- Arien miała nadzieję, że zabrzmiała jak jedna z tych zdesperowanych kobiet, które porzucił ukochany.

- No no Carney, nie mówiłeś że znasz takie dziarskie dziewczyny- jakiś niski, przysadzisty mężczyzna objął ją ramieniem.- Może się z nami nią podzielisz?- jego śmiech bardziej przypomina rechot.
- Łapy przy sobie Ted- wysyczał przez zaciśnięte zęby blondyn, sięgając po dłoń Arien.- Wychodzimy kochanie- oznajmił narzucając jej na ramiona swoją pelerynę i prawie wywlekając na zewnątrz. Po opuszczeniu karczmy kluczyli pomiędzy budynkami przez dłuższą chwilę i w końcu zatrzymali się przed tym w którym tymczasowo mieszkał wybawiciel dziewczyny. Kiedy weszli do jego pokoju oparł się o zamknięte drzwi i wybuchł przepełnionym ulgą śmiechem.
- Jak wiesz ja jestem Carney, a tobie jak na imię?- spytał gdy się odrobinę uspokoił.
- Arien. Przepraszam za to przed chwilą ale musiałam Cię jakoś stamtąd wyciągnąć tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń
- Rozumiem, w sumie sam bym na takie rozwiązanie nie wpadł. Cieszę się, że ci się udało dzisiaj i wtedy. – oznajmia z ciepłym uśmiechem.
- Ja tym bardziej- uśmiechneła się do niego nerwowo.- Czemu mi pomogłeś?
- Wtedy na statku, gdy uzdrowiłaś te dziewczynkę nie widziałaś mnie ale ja ciebie tak. Obserwowałem cię od jakiegoś czasu bo coś w twoim zachowaniu mi nie pasowało. W każdym razie tego wieczoru zobaczyłem na twoim ramieniu znak.- przerywał i po momencie  ciągnął niepewnie- Wiesz, zawsze wychodziłem z założenia, że tacy jak my powinni trzymać się razem- mówiąc to podwinął rękaw koszuli i oczą dziewczyny ukazały się takie same znaki jak na jej przedramieniu.- Tym bardziej, że jesteśmy gatunkiem na wymarciu że tak to ujmę.
- Nigdy nie myślałam, że spotkam zaklinacza.- przeczytała znajome znaki układające się w podobną treść co u niej.  

- A ja strażniczkę tylko chyba nie mówisz mi wszystkiego- stwierdził już z poważniejszą miną.
- Ja…
- Możesz mi zaufać- oznajmił.
- Jaką mam pewność, że mnie nie wydasz.- zerkneła na niego niepewnie
- Już ci mówiłem, jest nas niewiele. Poza tym wiem gdzie ukrywają się Arterianie i mogę Cię tam zaprowadzić.
- Skąd ty…?
- Stąd- dotknął jej skroni.- Telepatia moja droga polega w naszym przypadku nie tylko na porozumiewaniu się bez słów ale także na czytaniu w myślach jeśli jakoś ich, powiedzmy że nie zamaskujesz, a twoje są wyjątkowo głośne.
Arien przez chwilę milczała. „Nie ufaj nikomu poza sobą samą” te słowa przekazał jej Gawain gdy ostatni raz go widziała. Tyle, że w zaistniałej sytuacji nie miała  dużego wyboru a Carney wzbudzał jej zaufanie. 
- Jestem Panią Żywiołów.



*


Wiatr delikatnie wprowadza w ruch gałęzie drzew, między którymi idę od jakiegoś czasu. Kilka godzin temu ocknęłam się pod jednym z nich nie mając pojęcia skąd się tu wzięłam. Mam dreszcze ale bynajmniej nie dlatego, że jest zimno. Po prostu czuję się tak jakby coś miało zaraz wyskoczyć z ciemności i mnie zaatakować. Odgłosy nocy wcale nie pomagają, zwykły szelest wydaje się być zwiastunem zagrożenia. Zaczynam się zastanawiać czy to nie początki mani prześladowczej.

W końcu las zaczyna się przerzedzać. W oddali dostrzegam setki pulsujących świateł. Gdy docieram na skraj boru dostrzegam postać stojącą nad urwiskiem. Zbliżam się i widzę więcej szczegółów. To mężczyzna, choć nie raczej chłopiec, w moim wieku, może trochę starszy. Obserwuje miasto, którego światła ujrzałam chwilę temu.  Jest wyższy ode mnie i dobrze zbudowany ale nie tak, że można by go było nazwać atletycznym. Wygląda jakby przed chwilą wstał bo jego krótkie, ciemne niemal czarne włosy sterczą na wszystkie strony. Nie widzę jego twarzy bo stoi do mnie tyłem. Moją uwagę przyciąga jego strój, nigdy nie widziałam kogoś tak ubranego. Proste granatowe spodnie, bluza, spod którego wystaje kawałek białej koszuli mocno kontrastują z moją prostą, zielona lnianą suknią. Podchodzę bliżej i staję obok niego ale z jakiś irracjonalnych przyczyn boję się spojrzeć mu w twarz.

- Coś co zostało raz naruszone potrzebuje wzmocnienia, logiczne nie uważasz?- jego niski głos wydaje się hipnotyzować. Zanim zdążę odpowiedzieć mówi dalej- Jedno będzie za słabe i wszystko może pójść na marne, dlatego potrzebuje drugiego które je zrównoważy.
- O czym ty mówisz?- pytam ostrożnie, niezadowolona że głos zadrżał mi ze strachu. Widzę tylko jak chłopak w zamyśleniu pociera czoło.
- Nie ułatwiasz mi zadania- mówi ledwo słyszalnie, jakby do siebie.- Klepsydra jest… stworzyła ją najpotężniejsza spośród tobie podobnych. Aby twoja misja zakończyła się pomyślnie musisz odnaleźć miecz jej brata i udać się tam, gdzie wszystko się zaczęło.- mówi z napięciem w głosie naciągając jednocześnie na głowę kaptur.
- Dlaczego miałabym cię posłuchać?
- Nie musisz, ale dla wszystkich byłoby lepiej gdybyś tak zrobiła- stwierdza a ja spod kaptura ledwo dostrzegam zadziorny uśmiech po czym znika nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.  Tak po prostu, był a teraz go nie ma.

Stoję tak jeszcze przez chwilę obserwując uśpione miasto dopóki w pewnym momencie gdzieś za mną rozlega się dźwięk przypominający rozdzieranie metalu. Gdy się odwracam widzę, że z krwistoczerwonych oparów wyłania się kilkumetrowa bezoka istota z rzędem setek igieł w miejscu ust. Z jej ramion wyrastają rogi a spod niewielkich kawałków skóry wyzierają nagie mięśnie. Jestem jak sparaliżowana gdy patrzę jak się do mnie zbliża. Chcę uciekać ale nie potrafię. Mogę tylko patrzeć jak demon podnosi zakończoną szponami łapę i zadaje mi śmiertelny cios.

Arien gwałtownie budzi się  ze snu. Siada i ręką odgarnia ze spoconego czoła kosmyki włosów, które się do niego przykleiły. W srebrnym świetle księżyca widzi że drżą jej ręce. Czuje wibrującą wokół siebie moc wprawiającą w ruch stojące nieopodal przedmioty. To był tylko sen, powtarza sobie próbując się uspokoić. Serce bije jej tak mocno jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Wszystko się uspokaja.
Rozluźnia się trochę kiedy słyszy dobiegające dźwięki z sąsiedniego pomieszczenia. Kilka godzin temu, po tym jak wyjawiła Carneyowi kim jest i co to oznacza wyszedł aby przygotować to co będzie im potrzebne w czasie podróży. Rano wyruszą na Wschodnie Rubieże.

*

Brunet siedzi zmęczony na parapecie opierając się o szybę której chłód nie daje ukojenia. Napięcie ramion zdradza zmęczenie tym co zrobił ale jest zadowolony, że mu sie udało tym bardziej, że wcześniejsze próby spełzły na niczym, jakby dziewczyna była poza jego zasięgiem. Zaśmiał się dostrzegając absurd tej myśli. Z niechęcią wstał i chwycił za przygotowany wcześniej plecak. Zanim opuścił mieszkanie ostatni raz spojrzał na uśpione w oddali miasto.


.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział może nie jest idealny ale z dotychczasowych lubię go chyba najbardziej.
Alyssa- dzięki za zwrócenie uwagi co do imienia różnej formy imienia Gawaina w poprzednim rozdziale. Oczywiście chodzi o jedną osobę. Już wszystko poprawiłam :)
Do następnego, Artis.

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 6 "Zrozumieć nieznane"


Arien weszła za swoimi towarzyszami do chatki, gdzie wcześniej wypoczywała. Po kilku próbach jakoś udało jej się uwolnić mężczyznę z pułapki. Co prawda pierwsze podejście nie było zbytnio udane bo pnącza zamiast poluźnić się wypuściły ostre kolce ale w ostateczności wszystko zakończyło się tak jak powinno, choć upadek z sporej wysokość nie należał do bezbolesnych. Gawain starał się nie dać nic po sobie poznać ale grymas bólu zdradził go gdy podnosił się z ziemi. Jak się okazało oprócz kilku śladów po kolcach jego plecy pokrywała zaogniona rana zadana przez Mantykorę. Podeszła do pułki skąd wzięła moździerz a spośród zwisający spod sufitu suszonych ziół wybrała te ułatwiające gojenie ran i powstrzymujące rozprzestrzenianie się jadu mitycznego stworzenia.

Chciała o coś spytać Mae ale zrezygnowała widząc, że kobieta jest zajęta  pozieleniałym na twarzy Gawainem. Prędzej czy później będzie musiała sobie radzić sama więc czemu nie zacząć już teraz?
Arien sięgnęła  po gliniany dzbanek z którego miała zamiar ulać trochę zawartości ale jej dłoń zatrzymała się w połowie. No bo czemu nie? Pomyślała. Skoro jest kim jest powinna swój dar wykorzystać dla dobra innych, czyż nie? Szybko zerknęła w stronę towarzyszy czy jej nie obserwują. Mimo wszystko, z jakiś dziwnie irracjonalnych przyczyn, nie chciała żeby oglądali to co miałą zamiar za chwilę zrobić. Nie zastanawiając się zbyt wiele wzięła się do działania. Uniosła dłonie nad nadszczerbioną miseczką i starała sobie przypomnieć co czuła gdy pierwszy raz, choć nie świadomie, przyzwała do siebie żywioły. W końcu poczuła znajome mrowienie skóry ale nic się nie działo. Najwyraźniej to nie wystarczyło. Wyobraziła więc to co kojarzyło jej się z wodą. Chłodny dotyk deszczu, szron osiadając zimą na szybach tworzący fantazyjne wzory, orzeźwienie jakie daje w letni upał, szemrzący strumień w pobliżu jej domu gdzie często przesiadywała razem ze swoimi przybranymi rodzicami. Przymknęła oczy aby powstrzymać napływające do oczu łzy. Kiedy je otworzyła zobaczyła materializujące się w powietrzu kropelki wody łączące się w nieregularną, przezroczystą bryłkę lodu, która z brzdękiem opadła naczynia

- Czy mi się wydaje, czy coś nie bardzo Ci idzie?
- Oh zamknij się.
Arien skupiła się na swoim zadaniu. Kryształ najpierw zaczął nieco drgać, później wzniósł się na kilka centymetrów po czym znowu opadł na swoje miejsce. Dziewczyna powoli uspokoiła oddech po czym zaczęła od początku. Wyczuła delikatne wibracje gdy zaczął się unosić, w pewnym momencie przestał wirować i wtedy wyobraziła sobie płomienie oplatające lód, który po chwili zaczął topnieć zbierając się na dnie naczynia. Z uśmiechem spojrzała na swoją mentorkę i zaczęła wszystko mieszać tak aby powstałą jednolita masa. Gdy był już gotowa podeszłą do Gawaina i nałożyła mieszankę na zaognioną ranę. Kiedy wszystko było już gotowe przyszła jej do głowy  jeszcze jedna myśl.
- Magia może wzmocnić działanie ziół prawd?- zapytała.
- Zgadza się, ślady nie wyglądają najlepiej i dobrze by było gdyby zaczęły działać jak najszybciej. Gdzieś tu powinnam mieć odpowiedni zaklęcia- dodała podchodząc do pułki z książkami.
-Nie trzeba, ja… chyba znam odpowiednie- wyjaśniła przypominając sobie czego uczyła jej Bree.
- Przepraszam bardzo ale ja tu nie mam nic do powiedzenia?- zaprotestował  rycerz.- ostatnim razem gdy próbowałaś na mnie tych swoich czarów marów mało się nie udusiłem a nie chcę żeby moje plecy zmieniły się gródek!

- Myślałby kto, że powinieneś zachowywać się jak na wojownika  przystało a tymczasem stękasz jak mała dziewczynka. - odpowiedziała rozdrażnionym głosem.- Zawsze możemy dać Ci spokój ale trucizna Mantykory prędzej czy później zrobi swoje. Więc jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć weź się w  garść i bądź przez chwilę cicho. Poza tym z tego co mi wiadomo jesteś niezłym kobieciarzem więc jakby coś będziesz miał kwiatki zawsze pod ręką- dodała nieco pogodniej.
Po oczyszczeniu zaognionej rany naniosła na paskudnie wyglądające rozcięcie przygotowaną przed momentem maść. Palcami delikatnie dotknęła obolałych miejsc i wypowiedziała następujące słowa
- Per Luna, Sol, Terra et Stellarum Sacrum de elementa apponere ad herbas Energizing Post expletum Eos*.
Kiedy skończyła w powietrzu przez moment można było wyczuć pulsujące ciepło. Po chwili ziołowy okład zaczął jaśnieć aż w końcu zaczęły się z niego wyłaniać coś na kształt świetlistych pasów, które owinęły się dookoła torsu mężczyzny jak bandaż.
- No to by było chyba na tyle- stwierdziła zadowolona z efektu.
- Ty zrobiłaś swoje teraz moja kolej- stwierdził Gawain z trudem zakładając koszulę i podchodząc do skrzyni w której zaczął grzebać.- Czasy są delikatnie rzecz ujmując ciężkie a będzie jeszcze gorzej. Prawda jest taka, że wielu w taki czy inny sposób będzie chciało się ciebie pozbyć a lepiej żebyś umiała się bronić.- wymawiając te słowa rzucił w jej stronę miecz który udało jej złapać się za rękojeść.- Teraz, moja przyjaciółko pora abyś nauczyła się bronić w bardziej tradycyjny sposób.


*

Od przybycia Gawaina na Avalon minęło kilka dni. Arien cały ten czas uczyła się władać mieczem i posługiwać się innymi rodzajami broni. W międzyczasie Mae, jako Pani Jeziora, starała się przekazać jej swoją wiedzę i nauczyć jak panować nad magią. Bree nauczyła jej wszystkiego co wiedziała o ziołach i zaklęć, które do niedawna brała za dziecięce rymowanki więc jej zajęcia z Mae sprowadzały się do  ćwiczenia wszystkiego w praktyce. Powiedzieć, że szło jej dobrze było sporym niedomówieniem Rozpalenie ogniska? Proszę bardzo. Wywołanie ulewy? Nie ma problemu. Utworzenie wysepki? Czemu nie.. Z opanowaniem żywiołów nie było najgorzej dopóki nie próbowała łączyć ich wszystkich na raz, bo np. za pierwszym razem zamiast stworzyć coś na kształt wiru który miał uciszyć wspomnianą ulewę, powaliła kilka drzew. Innym razem stwierdziła, że przyspieszy wzrost drzewka, które ledwo co wykiełkowało z ziemi, jednocześnie otaczając je płaszczem płomieni tak aby nie zajęło się ogniem. W efekcie ledwo udało powstrzymać przed spłonięciem stojącą nieopodal szopę.

Do Beltane pozostało co prawd kilka miesięcy ale zadania stojące przed dziewczyną z pewnością nie należały do najłatwiejszych i takich co to wykonuje się je w mgnieniu oka należy je podjąć jak najszybciej.
Porównując to, jak szło jej Gawainem to co osiągnęła z Mae było co najmniej rangi mistrzowskiej. Był człowiekiem sympatyczny z niekonwencjonalnym poczuciem humoru, co udowodnił przy nietypowym poznaniu. Jako nauczyciel… no cóż, był bardzo wymagający. Strzelanie z kuszy czy łuku szło Arien  całkiem przyzwoicie ale kiedy przeszli do walki na miecze zaczęły się poważne schody. W czasie potyczki, pomiędzy jednym a drugim ciosem, starał przekazać  jej kilka rzeczy:
- W walce musisz działać tak, jakby miecz stanowił część twojego ciała. Musisz działać automatycznie bo nawet najmniejsza chwila zawahania może kosztować Cię życie. Szybkość i siła cięcia zależy od tego czy wyprowadzasz go z łokcia z ramienia czy nadgarstka.
- Różnią się czymś istotnym?- spytała w ostatniej chwili powstrzymując cios skierowany o okolicę jej karku.

- Jeśli chcesz działać szybko to powinnaś wyprowadzić pchnięcie z nadgarstka lub łokcia ale musisz pamiętać że są one dużo słabsze niż te wyprowadzane z ramienia, które są z kolei wolniejsze choć skuteczniejsze. Kolejna rzecz o której musisz pamiętać to, że ostrze służy nie do parowania ale cięcia. Jeśli widzisz, że twój przeciwnik lepiej posługuje się bronią musisz starać się aby jak najszybciej zakończyć walkę żeby oszczędzać siły.  Parowanie ciosów osłabia nie tylko przeciwnika ale i ciebie. Lepszym rozwiązaniem jest zbijanie czyli spowodowanie aby miecz wroga ześlizgnął się po ostrzu twojej broni a wtedy można szybko wykorzystać sytuację i wyprowadzić ostateczny cios. Kolejna sprawa, nie możesz pozostawiać w jednym miejscu po ktoś podejdzie od tyłu i cię załatwi. W walce musisz być nieprzewidywalna, w ciągłym ruchu bo to może okazać się twoim największym atutem na polu bitwy. Jeśli wróg pozna twoje słabe strony zginiesz.
Przez kolejne godziny ćwiczyli ataki, uniki i prawidłowe postawy. Początki były koszmarne. Jej parowania okazywały się przeważnie nieskuteczne a z opanowaniem najprostszych wydawałoby się cięć miała duże kłopoty. Mimo cierpliwości jaką Gawaine starał się jej okazywać Arien dostrzegała kotłujące się pod maską spokoju emocje. W końcu postanowił nauczyć jej techniki opartej na fałszywych ruchach nadgarstka. Po jakim czasie wszystko zaczęło iść nieco lepiej. Dziewczyna wyprowadziła fintę w stronę jego lewej nogi, jakby chciała ją przebić, a potem w połowie cięcia zmieniła kierunek, wytrącając mu miecz z rąk na co po chwili zdumienia zareagował pełnym zadowolenia śmiechem.

- Jeszcze będą z ciebie ludzie- stwierdził obejmując ją ramieniem i razem ruszyli w stronę zabudowań, gdzie mieli zamiar posilić się przed dalszymi ćwiczeniami.
Arien jakoś przekonała swojego nauczyciela aby dał jej choć chwilę wytchnienia by mogła odpocząć. Gdy przeglądała stare księgi do pomieszczenia weszła Raven, niewiele starsza od niej dziewczyna, która jak okazało się była niemową. Z uśmiechem podała jej płócienną torbę o której przygotowanie ją wcześniej ją poprosiła. Sądząc po rozmiarach zawierała wszystko o czego spakowanie poprosiła dziewczynę a co mogło przydać się jej gdy nadejdzie chwila opuszczenia Avalon
Podziękowała dziewczynie skinięciem głowy i odeszła. Była zmęczona więc stwierdziła, że przejrzy zawartość później, teraz nie miała na nic siły. Nie zdążyła się dobrze ułożyć na wygodnym posłaniu gdy objęły ją ramiona snu.
Obudziło ją silne potrząsanie za ramię. Zaspana przetarła oczy i zobaczyła obok rozczochranego Gawaina, który pokazywał żeby była cicho.
- Co się dzieje?- spytała szeptem.
- Bierz swoje rzeczy i wynosimy się stąd- ponaglił ją wyraźnie czymś zaniepokojony.
- Możesz mi łaskawie wyjaśnić o co Ci chodzi?!- dopytywała się czując jak udziela jej się nastrój towarzysza, który jej nie odpowiedział tylko mocno złapał za dłoń i wyciągnął na zewnątrz. Szybko ale starając się jak najciszej szli w dół zbocza. Schowali się za kilkoma głazami i wtedy to zobaczyła. Nie dalej jak 30 metrów od nich wokół  unoszących się w powietrzu czegoś co wyglądało jak wirujące odłamki szkła leżało kilka kapłanek z poderżniętymi gardłami. Nad nimi pochylali się  mężczyźni ubrani w peleryny ze znakiem włóczni upewniając się, że ich ofiary na pewno nie żyją.

- Teraz rozumiesz?- spytał twardo.
- To portal? Ale jak straż królowej zdołała…
- Posłuchaj- przerwał jej- nie wiem jak i to nie teraz jest najmniej ważne. Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Zasłona jest na tyle cienka, że każdy może przez nią przejść wystarczy znaleźć tylko odpowiednie miejsce. Mae i kilkoro innym udało się uciec a ja do nich niedługo dołączę tylko muszę zaprowadzić Cię w miejsce gdzie bezpiecznie otworzysz portal.
- No proszę kogo…- barczysty mężczyzna, który pojawił się nad nim jakby z nikąd nie dokończył bo jego serce przeszył miecz Gawaina. Bez słowa zerwali się z miejsca i biegli jak  najszybciej aby uciec przed intruzami. Niemal czuli na plecach oddech oprawców, którzy zdawali się być coraz bliżej. Nogi co chwilę ślizgały jej się na wilgotnym od rosy podłożu. Zdyszana biegła za rycerzem kierującym się w stronę zagajnika, gdy poczuła jak ból przeszywa jej lewe ramię którego sterczy wystrzelony z kuszy bełt. Krzywiąc się zdołała wyciągnąć go z rany uciskając ją wolną dłonią aby stracić jak najmniej krwi. Gdy znaleźli się wśród drzew coś przyszło jej do głowy. Odwróciła się i nieznacznie zwolniła a po kilku sekundach od intruzów oddzielała ich gęsta ściana splątanych gałęzi i pnączy, umocniona stertą gruzu. Gawain z dumą spojrzał na jej dzieło ale mimo wszystko dla bezpieczeństwa zmienili drogę i minęła chwila zanim się zatrzymali.
- Na razie jesteśmy bezpieczni- uznał wsłuchując się w odgłosy próbujących się przebić przez przeszkodę mężczyzn.- Widzisz to miejsce- wskazał gdzieś za jej plecami, które gdy się obróciła okazało się delikatnie pulsować i rozmywać.- tamtędy dotrę  się do Mae a ty zrób co trzeba aby się bezpiecznie wydostać z tej wyspy.

W skupieniu wykonała rękoma wszystkie znaki i wypowiedziała odpowiednie formułki, których nauczyła jej Mae. Od niej wiedziała, że nigdy nie istniały dwa takie same portale, każda ze strażniczek tworzyła bowiem inny który w jakimś stopniu odzwierciedlał to jakim człowiekiem jest naprawdę. Jej był łukiem z półprzezroczystego bezbarwnego kamienia pokrytym drobnymi kwiatkami głogu, symbolu nadziei. Odwróciła się w stronę swojego towarzysza aby się pożegnać ale nie wiedziała co powiedzieć. Mimo że nie znali się długo czułą że znalazła w nim prawdziwego przyjaciela na którego mogłaby liczyć w każdej sytuacji.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać.
- Ja też. Jakieś rady na koniec?- spytała.
- Nie ufaj nikomu poza sobą samą i nigdy nie wątp w swoje siły.
- W takim razie do zobaczenia.- powiedziała wyciągając rękę
- Do zobaczenia- odpowiedział ujmując dłoń i składając na niej dworny pocałunek. Odprowadziła go wzrokiem aż zniknął za falującym zasłoną światła. Z westchnieniem stanęła przed przejściem które stworzyła i przestąpiła próg robiąc krok w nieznane.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.- .-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* poprzez Księżyc, Słońce, Ziemię i Gwiazdy niech święta moc żywiołów połączy się z tymi ziołami wypełniwszy je wzmacniającą energią

Czytasz? Skomentuj!

Ni to dobre ni to złe. Rozdział jaki jest każdy widzi a ja na komentowanie i analizowanie jego beznadziejności nie mam już siły.

Do następnego,

Artis

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 5 "Proroctwo"



Na Avalon  panuje wieczna wiosna i dostatek a takie pojęcia jak wojna czy choroby są tam samo prawdopodobne, jak to, że bogini wojny Morigan postanowi zostać pacyfistką.  A skoro jest szafarką śmierci taka sytuacja raczej nigdy nie będzie miała miejsca. Jednak wszystko się zmienia. Wśród mieszkańców wyspy wyczuwa się wyraźny niepokój spowodowany chociażby dziwnymi zjawiskami wywołanymi przez osłabioną zasłonę. Dodatkowo okazało się, że praktycznie każdy kto znajdzie wyjątkowo słabe miejsce może dostać się do tego mitycznego miejsca. Przez całą dobę pełniono wartę ale doskonale zdawano sobie sprawę, że w razie zagrożenia kobiety, nawet pomimo swoich zdolności nie tylko tych magicznych,  bez wsparcia brzydszej płci nie dadzą rady obronić tego mitycznego przybytku.

Delikatny wiaterek podrywał do tańca pelerynę Arien, kierującą się w stronę sadu. Dziewczyna usiadła oparta o jedną  z jabłoni i spod półprzymknięty powiek obserwowała wschód słońca,  próbując jakoś sobie uporządkować to czego dowiedziała się w ciągu kilkudniowego pobytu na Avalon. Nareszcie poznała prawdę o swoim pochodzeniu i rodzicach, których moce ona w sobie kumulowała, co jak dotąd sądzono jest niemożliwe. Ku jej przerażeniu okazało się, że jest jedną z kobiet, które w legendach nazywano Paniami Żywiołów. O tym kto nim zostanie decydowali wspólnie Ghob, opiekun żywiołu Ziemi, Parald pan Powietrza, Niks  sprawujący pieczę nad Wodą oraz Dżinn panujący nad Ogniem. Najczęściej dana osoba, nieważne jakiej płci, władała jednym żywiołem, którego okiełznanie i tak było niezmiernie trudne. Jeśli jednak zdarzyło się że panowała nad dajmy na to dwoma i na dodatek będącymi swoimi przeciwieństwami, chociażby takimi jak ogień i woda, dochodziło do sytuacji że mimo dobrych chęci przy jednoczesnym użyciu obu z nich dochodziło do katastrofalnych skutków.   Tacy jak ona rodzili  się raz na kilkaset lat zazwyczaj gdy światu zagrażało wielkie niebezpieczeństwo.  

Zaledwie wczoraj odbyła z Mae na ten temat długą rozmowę. Najważniejsza była przepowiednia, o której często w jej towarzystwie napomykano ale gdy pytała o co chodzi zbywano ją krótkim „dowiesz się wkrótce”.
- Co wiesz o proroctwie?- spytała Pani jeziora wyciągając ze skrytki ukrytej w podłodze zwój.
- Poza tym, że podobno dotyczy mnie to nic- odparła cicho.
- Owszem jest w  nim mowa o tobie choć nie tylko a teraz posłuchaj.


„Ćwierć wieku Silmeardą władać będzie puste naczynie, unicestwiając tych którzy zwani są bractwem. Lecz 20 lat przed wielkim Beltane*, gdy srebrny glob zrówna się z ognistą gwiazdą a zima dobiegnie końca na świat przyjdzie dziecko żywiołów zrodzone z dwóch światów aby scalić to co ma chronić przed ostatecznym końcem.
Gdy zapłoną ognie Bela zniewolony przyjaciel stanie się wrogiem a wojownik pozbawi życia zdrajczynię i jako prawowity dziedzic zasiądzie na tronie”


Przez chwilę panowała niczym nie zmącona cisza.
-Z tego co pamiętam puste naczynie to osoba, której Rada Starszych Bractwa odebrała moce magiczne. Zgaduję że chodzi o królową Nathirę.
- Zgadza się, 30 lat temu pozbawioną ją mocy bo chciała ją wykorzystywać do podboju innych terytoriów i  podporządkowania sobie siłą jej mieszkańców.- kobieta po chwili dodała- Wydaje mi się, właściwie to jestem pewna, że kapłanka która ukradła klepsydrę była jej poplecznikiem.
-Do czegoś jej jest na pewno potrzebna pytanie do czego?- zastanawiała się na głos Arien.
- Tego na razie nie wiemy. Jedno jest pewne, nie wyniknie z tego nic dobrego. Poza tym trzeba ponownie scalić zasłonę i utworzyć nową pieczęć. Powinno się to stać według przepowiedni w Beltane. To zadanie będzie należeć do ciebie. Każda inna osoba, ze względu  na uwolnioną wówczas moc mogłaby nie przeżyć. Natomiast żywioły stworzą wokół ciebie coś w rodzaju bariery ochronnej.
Dziewczyna zadrżała, to co miała zrobić przerażało ją ale stwierdziła że gorzej już chyba nie będzie.
- Chwileczkę.. czy to najbliższe nie będzie tym „Wielkim”? Przypadającym raz na 500 lat?
- Zgadza się. Każdy magiczny czyn który się wówczas dokona będzie niezniszczalny. Choć pewnie przyjdzie nam za to zapłacić jakąś cenę..- Mae dodała jakby do siebie.
- Jeszcze jedno, tym dzieckiem żywiołów jestem ja ale o co chodzi z tymi dwoma światami?
- To akurat jest bardzo proste. Twoja matka była Narnijką natomiast ojciec urodził się na Ziemi.
- Dlaczego akurat ja? Mówiłaś, że Ghob, Parald, Niks i Dżinn decydują kto będzie władcą żywiołów. Mogli przecież wybrać każdego a padło na mnie i czemu wcześniej nie zauważyłam że coś jest ze mną nie tak? Równie dobrze mogli wytypować któregoś spośród swojego grona.

- Kontrola wszystkich żywiołów jest znacznie łatwiejsza jeśli potencjalny władca czy też władczyni mają w sobie choć iskrę magii. Im jest ona większa tym wzrasta prawdopodobieństwo wykonania powierzonej danej osobie misji. W twoim przypadku, z racji pochodzenia i swoich wrodzonych mocy, możesz w przyszłości stać się jedną z potężniejszych czarodziejek. Wcześniej na pewno coś się działo tylko tego nie zauważałaś bo brałaś to za coś normalnego.- uwadze dziewczyny nie uszedł  fakt, że Kapłanka w żaden sposób nie skomentowała ostatniej części jej wypowiedzi.
To wszystko było skomplikowane. Zaledwie jeszcze kilka dni temu uważała się za zwykłą dziewczynę a teraz cały jej uporządkowany świat wywracał się do góry nogami. Wzdrygnęła się gdy jej rozmyślania przerwało delikatne ukłucie w okolicy kręgosłupa.
- Rób co Ci każe a wszystko będzie dobrze.- wyszeptał jej do ucha niski, męski głos.
„No proszę, a już myślałam, że akurat tutaj nic mi nie grozi”- stwierdziła w myślach. Powoli wstała, gorączkowo starając się coś wymyślić, jakieś wyjście z tej sytuacji. Niemal mogła sobie wyobrazić, jak w głowie kręci się jej tysiące trybików. Nie miała pojęcia jak potężne jest je dziedzictwo i jak powinna nim się posługiwać  ale stwierdziła, że może zaryzykować. Jakoś go obezwładni a później ostrzeże mieszkanki wyspy przed intruzem.

- Odwróć się.- zażądał.
Posłusznie wykonała polecenie. Kiedy stanęli twarzą w twarz zobaczyła postawnego mężczyznę. Jego miecz celował prosto w jej serce i mimo, że w środku aż się kotłowała z emocji starała się nie dać tego po sobie poznać. Był wysoki i dobrze zbudowany, na szerokie ramiona zarzucił sobie podróżny płaszcz. Twarz była skryta pod kapturem ale i tak dostrzegła nieco kanciaste rysy okolone ciemnobrązowymi włosami sięgającymi podbródka oraz ślady kilkudniowego zarostu.
- Czego chcesz?- spytała drżącym głosem.
Jegomość zaśmiał się złośliwie i zabawnie przechylił głowę.
- Nie jesteś zbyt bystra co? No pomyśl, czego może chcieć od takiej uroczej dziewczyny ktoś taki jak ja?- Wolną ręką wykonał nieco teatralny gest wskazując na swoją osobę. Nie była czy plan, który naprędce wymyśliła wypali ale postanowiła spróbować. Arien powoli sięgnęła w kierunku paska, gdy ten zobaczył co ma zamiar zrobić szybko wykręcił jej dłoń i obrócił tak, że teraz jedną ręką trzymał ją w pasie a drugą przytykał miecz do gardła.
- Nikt cię nie nauczył, że bronią można sobie zrobić krzywdę.- Owionął ją ciepły oddech.
- Broń? Doprawdy... nie mam pojęcia o co Ci chodzi.- Poczuła jak mężczyzna sztywnieje i stara się ostrożnie wybadać czy faktycznie coś ukryła pod peleryną. Wykorzystała moment nieuwagi nieznajomego, wystarczyło na chwilę odwrócić jego uwagę. Poczuła uścisk całkowicie się rozluźnił, a kiedy usłyszała cichy świst powietrza odważyła się obrócić. Na szczęście wszystko wyszło tak jak to sobie zaplanowała. Oto przed nią jej niedoszły oprawca, skrępowany cienkimi witkami drzewa, zwisał głową w duł.

- Jest takie powiedzenie „nie czyń drugiemu co tobie nie miłe”.- Uśmiech satysfakcji rozjaśniał twarz Arien. Trąciła go lekko przez co zaczął się delikatnie bujać.
- Na boginię czy wy kobiety nie znacie się na żartach?!
Dziewczyna z niedowierzaniem pokręciła głową i przyglądała jak jegomość szarpiąc się próbuje się uwolnić. Odwróciła się w stronę skąd dochodził odgłos przyspieszonych kroków. Wkrótce dostrzegła rudowłosą Mae, która zobaczywszy obezwładnionego jegomościa wybucha niepohamowanym śmiechem.

- Przepraszam.- udało jej się wydusić gdy jakimś cudem się uspokoiła.- Pozwól, że Ci przedstawię Gawaina, jednego z najlepszych rycerzy i przyjaciela Króla Artura.

.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

Czytasz? Skomentuj!
*Beltane- jak zwykle więcej do poczytania ((tutaj)) Z jednodniowym opóźnieniem (proszę nie bić) ale jestem.
Mały apel do wszystkich czytających- dajcie jakiś znak o swojej obecności, choćby zwykły uśmiech.

Do następnego,

Artis