Szli
już od kilku godzin i powoli wszyscy zaczynali opadać z sił. Środek nocy nie był raczej najlepszą porą na tego typu wyprawy ale czas naglił.
Drogę oświetlała im księżycowa poświata i unoszące się dookoła maleńkie świetliki. Ze
względów bezpieczeństwa zdecydowali się nie rozpalać pochodni żeby nie zdradzać
swojego położenia, co właściwie nie miało większego znaczenia zważywszy na fakt
iż co jakiś czas ktoś potykał się zahaczając o chociażby wystający korzeń
drzewa i robił przy tym trochę hałasu. Arien mogła by przysiądź, że oprócz
żywicznego zapachu lasu w powietrzu można wyczuć coś jeszcze. Napięcie, strach
a także niecierpliwe podekscytowanie.
-
Jaki on jest?- spytała przerywając milczenie.
-
Kto?- zareagowała pytaniem na pytanie wyrwana z zamyślenia Sottile.
-Jakbyś
naprawdę nie wiedziała o kogo mi chodzi-teatralnie przewróciła oczami.- No
wiesz, taki jeden. Jest twoim ojcem, pośród niektórych znany jako Ghob.
-
O nie go Ci chodzi?- spojrzała na nią takim wzrokiem jakby miała jej za złe,
poruszyła właśnie ten a nie inny temat.- Pod swoją magiczną postacią wygląda w
sumie dosyć dziwnie, jak na mój gust oczywiście. Niski, pękaty, ze skórą koloru
ziemi. Zamiast włosów ma cienkie witki a jego oczy jarzą się zielonym ogniem.
Ale kiedy przybiera postać człowieka, w sumie nie różni się niczym od innych
mężczyzn. Ma włosy takie jak ja, jest wysoki i szczupły, bo jak mówi „musi
jakoś sobie rzycie urozmaicić a bycie niskim jest nudne”, z takimi samymi
zielonymi oczami jak moje.
-
Właściwie to chodziło mi o jego charakter ale w sumie taki opis na początek też
może być- stwierdziła Arien omijając głaz, który przed nią wyrósł.
-
Nie wiele można powiedzieć o osobowości człowieka, którego spotkało się kilka
razy. Jak to się mówi „zwiódł na manowce” moją matkę i tak dziewięć miesięcy po
upojnej letniej nocy stałam się ja.- wskazała na swoją osobę.- Poza tym mam
spore wątpliwości czy można go nazwać ludzką istotą. No co taka jest prawda-
zirytowała się dostrzegając ledwo widoczny w tych nieprzeniknionych ciemnościach
uśmiech, który wykwitł na twarzy jej towarzyszki.
-
Nie chciałam Cię zdenerwować, po prostu… Wychodzi na to, że to kolejna rzecz
która nas łączy. Oboje nie znałyśmy swoich prawdziwych rodziców. Przynajmniej
ty swojego ojca spotkałaś, niewiele raz ale zawsze coś- dodała z westchnieniem.
-
Jak chcesz to Ci go odstąpię.-rzuciła lekko Sottile.
-Nie
mów tak- powiedziała twardo.- Ty masz jego, nawet jeśli wasze spotkania można
policzyć na palcach jednej dłoni wiesz, że gdzieś tam jest i czuwa nad tobą. Moi
przybrani rodzice zostali zamordowani, ci prawdziwi również nie żyją.- ucięła
wyraźnie starając zapanować nad coraz bardziej drżącym głosem. Przyspieszyła
kroku i stanęła obok Irvette kroczącej na czele ich małej grupy. Sottile
mogłaby przysiąc, że dostrzegła na policzku dziewczyny łzę w której odbiło się
księżycowe światło. Poczuła na ramieniu lekki dotyk.
-
Wszystko w porządku?- spytał Carney wskazując głową Arien.
-
Pojęcia nie mam. Wszystkim udziela się stres ale ona ma najgorzej. A do tego
jeszcze dochodzi mój denerwujący zwyczaj mówienia co mi ślina na język
przyniesie zanim pomyślę- powiedziała po czym streściła mu ich rozmowę.
-
Wiesz, z jej rodzicami sprawa nie jest tak prosta jak mogłoby się wydawać. Do tej pory
nie wiadomo co się stało z jej tatą bo przecież jako zaklinacz nigdy tu nie był a matka zniknęła po tym jak podrzuciła ją
swojej siostrze- oznajmił.- Natomiast ty faktycznie powinnaś nad sobą
popracować- dodał żartobliwie.
-Czasami
mam wrażenie, że jedyne co zawdzięczam ojcu to trudny charakter- stwierdziła z
rezygnacją.
-Nie
zapominasz o czymś?- spytał śmiejąc się na widok jej zdezorientowanej miny.- A
twoje zielone kosmyki?- ujął w palce kilka pukli włosów na co ta uderzyła go w
ramię.
-
Żarty żartami ale przydało by się znaleźć jakieś miejsce na nocleg- stwierdziła
Sotille kiedy Carney próbował ją połaskotać na co ta zręcznie mu się wywinęła.
*
Jakiś
czas później rozbili obóz. Natrafili na spotykany tylko w tej części Silmeardy
gatunek drzew, który człowiekowi widzącemu je po raz pierwszy przypominały wierzbę
płaczącą zamiast liści okrytą długimi igłami.
Kilka z nich rosło na planie półkola, na tyle blisko siebie, że tworzyło
coś na kształt namiotu, kryjącego ich przed cudzym wzrokiem. Mimo to
postanowiono na wszelki wypadek postawić wartę, którą jako pierwsza wbrew
ogólnemu sprzeciwowi postanowiła objąć Arien. Ledwo usiadła na ziemi
stwierdziła, że oszaleje siedząc bezczynnie, nawet jeśli robienie czegokolwiek
miało sprowadzać się do wydeptywania ścieżki w śniegu, który zaczął właśnie
padać.
-
Przestań bo Ci się w głowie zakręci. Robi się coraz zimniej, choć ogrzejesz się
przy ognisku- z rozbawieniem poprosił Nate wyłaniając się z szałasu.
-
Daj mi spokój- zatrzymała się na ułamek sekundy mierząc go gniewny wzrokiem.-
Dajcie mi wszyscy święty spokój- powtórzyła wyraźnie mając ochotę to
wykrzyczeć.
-
Nie powinnaś czasami odpocząć?
-
Przestań!- nakazała zatrzymując się gwałtownie.- Jeśli jeszcze raz ktoś
mnie o to spyta oszaleję! Jakoś tak się
złożyło, że wszystko zależy ode mnie. Dobra może nie wszystko, ale spora część.
Problem polega na tym, że moja wiedza na temat co powinnam i jak zrobić jest
minimalna. Więc chyba mam prawo dać upust emocjom prawda?!- spytała piskliwym
głosem.
-
Jeśli Ci to jakoś pomoże to możesz mnie uderzyć- oznajmił niepewny reakcji
Arien ale ta ku jego uldze wydała zduszony chichot.– Jesteś pewna że niczego
nie potrzebujesz? Może mógłbym Ci jednak jakoś pomóc?
-
W sumie… trochę zgłodniałam- oznajmiła spoglądając na niego niepewnym
wzrokiem.- I nie będę cię bić- dodała po chwili.
-
Bardzo mnie to cieszy- uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
-
Przez ostatnie kilkanaście minut wyżywałam się w inny sposób- dodała prawie
szeptem.
-
No faktycznie, ta ścieżka będzie jeszcze widoczna przez dłuuugi czas.
-Nie
o to mi chodziło. Jak myślisz czemu pada śnieg?
-Bo
jest zima? Tak właściwie to bym się zdziwił gdyby było inaczej- gdy to
powiedział białe płatki zaczęły mocniej padać.
-
Pojęcia nie masz jak bardzo denerwujący potrafisz być.- Stwierdziła z nutą irytacji w głosie- Zima
zacznie się za jakiś miesiąc a to wszystko prze ze mnie.- dorzuciła już nieco
spokojniej- Nie wiem o co dokładnie chodzi ale gdy byłam na Avalon Mae
wspominała o tym, że władczynie żywiołów zanim osiągną pełnię swoich mocy
przechodzą przemianę i w tym czasie mogą dziać się dziwne rzeczy. Nie specjalnie wychodzi mi panowanie nad emocjami i najwyraźniej
takim efektem ubocznym jest burza śnieżna.
-A
kiedy osiągniesz to maksimum?
-
To jest właśnie problem bo nikt tego nie wie. Myślałam, że może Sottile powie
mi coś więcej na ten temat ale niestety ona wie tyle co i ja czyli niewiele- wzruszyła
ramionami i wtedy rozległ się przytłumiony dźwięk. – Dobra, wygląda na to że
teraz musimy się zająć bardziej przyziemnymi sprawami- stwierdziła zakłopotana
łapiąc się za burczący głośno brzuch po czym z wahaniem lecz mocno ujęła za
rękę Natea, który gestem odgarnął zwisające witki drzewa żeby łatwiej było im
wejść.
-
Jak tak dalej pójdzie to chyba nici z kolacji- stwierdził chłopak obserwując
rozgrywającą się przed nimi scenkę. Sottile groziła Carneyowi łyżką bo ten
najwyraźniej za bardzo zainteresował się zawartością parującego kociołka,
natomiast Hagen próbował zgasić palące się skarpetki, które wcześniej próbował wysuszyć
przy ogniu. Irvette jak zwykle obserwowała wszystko ze znudzoną miną ale kiedy
zobaczyła Arien i Nate na jej twarzy wymalowało się coś na kształt ulgi a kiedy
ich mijała wymamrotało coś o tym, że nie mogli się zjawić w lepszym momencie i
teraz ona przejmie wartę bo już ma dosyć tego cyrku. Zdziwieni przez chwilę
wpatrywali się w miejscu gdzie zniknęła żeby po chwili wybuchnąć śmiechem.
Pokrzepieni
ciepłym posiłkiem wszyscy położyli się spać pod czujnym okiem przywódczyni
Arterian. Arien miała wrażenie, że spała kilka chwil kiedy Hagen obudził ich
bladym świtem. Mimo to pierwszy raz od wielu dni czuła się wypoczęta. Jej wzrok
bezwiednie powędrował w kierunku Nathaniela, który jeszcze zaspany potrząsając
głową próbował przegonić resztki snu. Pomyślała, że z włosami w nieładzie,
sterczącymi na wszystkie możliwe strony wygląda uroczo.
-
Czemu mi się tak przyglądasz? Jestem brudny?- spytał próbując wytrzeć z twarzy
brud, którego tam nie było. Arien w odpowiedzi pokręciła przecząco głową mając
nadzieję, że nie zauważył rumieńca oblewającego jej policzki.
Po
uprzątnięciu miejsca noclegu i doprowadzeniu go do stanu jaki zastali wcześniej
ruszyli w dalszą drogę. Podróż umilały im swoimi trelami budzące świat ze snu
ptaki ale sami milczeli choć czasami ktoś starał się nawiązać rozmowę która i
tak nie trwała długo. Późnym popołudniem dotarli do Doliny Przeklętych. Zbocza
doliny pokrywały kamienie obrośnięte mchem a wysoko nad ich głowami, szum lasu
przypominał jęki duchów. Jakiś czas później naszyjnik Arien zaczął jarzyć się
delikatnym blaskiem nasilającym się wraz z zagłębianiem się w nieprzyjazny
teren. Gdy byli już prawie na miejscu przez korony drzew przedzierały się
nieliczne promienie zachodzącego słońca, które odbijając się od śniegu nadawały
otoczeniu nieco tajemniczy wymiar. Kiedy
wyszli zza zakrętu niemal stanęli jak wryci. Przed nim wznosiła się stromo w
górę kamienna ściana pokryta gęsto osobliwymi pnączami o nieregularnych
liściach i fioletowych kwiatkach, których płatki skręcały się tworząc
sprężynki. Łańcuszek dziewczyny mimo, że ukryty pod ubraniem lśnił jak małe
słońce co uznała za znak że dotarli tam gdzie powinni.
-
To jest jakiś chory żart- Carney odgarnął bluszcz a kiedy okazało się, że nie
ma za nim jakiegoś tajemniczego przejścia uderzył otwartymi rękoma w kamień zdzierając
sobie boleśnie skórę. Arien podeszła powoli do przeszkody chcąc jej dotknąć ale
jej dłoń zamiast natrafić na opór zanurzyła się jak w wodzie. Irvette
wyszarpnęła ją gwałtownie.
-
Czyś ty oszalała?
-Przecież
nic mi się nie stało!
-
Ale mogło! Nie rozumiesz, że nie możemy sobie pozwolić żeby…
-
Wygląda na to że nikt z nas tam nie wejdzie, poza nią- stwierdziła Sottile po
tym jak sama spróbowała, z marnym skutkiem, przeniknąć przez skałę.
-
Nie mamy pewności- w głos kobiety zakradła się nutka niepewności.
-
Co ona zrobiła, że tak jej nie ufasz? Czym sobie na to zasłużyła?- spytał Nate
-
Raz, zaufaj jej chociaż raz- poprosił Carney. Choć ledwo wyczuwalna ale w jego
głosie dało się wyczuć rozkazującą nutę.
Arien
posłała przyjaciołom wdzięczny uśmiech a kiedy Irvette skinęła głową
wystarczyło, że zrobiła krok do przodu i zniknęła im z oczu za falującą
powierzchnią którą momentalnie powróciła do swojej pierwotnej postaci.
-
Teraz możemy tylko czekać- stwierdziła przywódczyni Arterian.
*
Czytasz?
Skomentuj!
Rozdział
jaki jest każdy widzi. Z początku jestem zadowolona ale później coś zaczęło się
sypać. Co do treści to może nic się nie dzieje ale miałam do wyboru dać wam do
przeczytania dłuższy rozdział albo trochę go okroić a resztę zamieścić za
tydzień żeby uniknąć ewentualnej przerwy.
Do usłyszenia za tydzień,
Artis.
no, w końcu można poczytać :)
OdpowiedzUsuńfajnie, że dotarli tak szybko do Doliny Przeklętych, tylko kurcze, no nie mogłaś jeszcze kawałek zdradzić, a nie zostawiać nas w takiej niepewności, co do tego, co jest za skałą? mam teraz złe przeczucie, naprawdę złe...
no i co do Arien i Nata :D coś się nam tutaj kroi? a może nie? czekam na rozwój sytuacji :D
i kolejny raz zapraszam do siebie i baaardzo proszę o komentarz ;)
http://tamed-devil.blogspot.com/
"musi jakoś sobie rzycie urozmaicić a bycie niskim jest nudne” - oj jest nudne. I męczące również.
OdpowiedzUsuńCóż, dziewczyny jak widać trochę łączy - ciężkie relacje z rodzicami (jeśli tak to mogę nazwać) i w sumie same nie wiedzą co mają robić. Serio przerwałaś w takim momencie? Przysiegam - jeszcze raz tak zrobisz a na Wigilii mozesz zapomnieć o uszkach i pierogach bo sama Ci wszystkie wyjem.
Nate - coś się tu kroi? Na bank. Ale nie zapominajmy, ze jest jeszcze Gawain. Jest albo juz go nie ma. Równie dobrze mogłaś go zabić a ja mogłam o tym zapomnieć. Całkiem prawdopodobne. I wcale się nie zdziwię jak się niedługo pojawi, i stwrzy się elegancki trójkąt miłosny. Nie dosłownie. :D
Irvette - w niej mi coś nie pasuje tylko jeszcze nie wiem czemu. Może znów jakies powiązania rodzinne? Kto Cię tam wie. Tak czy inaczej nie ufam jej nie wiedzieć czemu. Wracając do Natea - tego Pana bardzo lubię. Jest, troszczy się i jak widać umie jej porawić humor. A jak facet jest za miły to znaczy, ze coś knuje. Pytanie tylko co.
Przepraszam, ze dopiero teraz ale musiałam się ogarnąć po meczu a i zdrowie nie do końca pomagało. Czekam na kolejny i przestań narzekać, że coś jest nie tak z rozdziałem bo gotowa jestem zrobić Ci krzywdę.
Pozdrawiam :)
Och, wiem, że Arien brakuje rodziców i pewnie stąd jej opinia, że Sottile powinna doceniać, że ma ojca, nawet jeśli nie jest on idealny. Cóż, ja nie do końca się z tym zgadzam, bo rodzice czasami nie zachowują się tak jak powinni. Arien nie do końca ma rację, więc rozumiem też złość Sottile. No i ciekawe jak Arien poradzi sobie sama!
OdpowiedzUsuń