sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 13 "Dolina przeklętych"



          Szli już od kilku godzin i powoli wszyscy zaczynali opadać z sił. Środek  nocy nie był raczej najlepszą  porą na tego typu wyprawy ale czas naglił. Drogę oświetlała im księżycowa poświata  i unoszące się dookoła maleńkie świetliki. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowali się nie rozpalać pochodni żeby nie zdradzać swojego położenia, co właściwie nie miało większego znaczenia zważywszy na fakt iż co jakiś czas ktoś potykał się zahaczając o chociażby wystający korzeń drzewa i robił przy tym trochę hałasu. Arien mogła by przysiądź, że oprócz żywicznego zapachu lasu w powietrzu można wyczuć coś jeszcze. Napięcie, strach a także niecierpliwe podekscytowanie.

- Jaki on jest?- spytała przerywając milczenie.
- Kto?- zareagowała pytaniem na pytanie wyrwana z zamyślenia Sottile.
-Jakbyś naprawdę nie wiedziała o kogo mi chodzi-teatralnie przewróciła oczami.- No wiesz, taki jeden. Jest twoim ojcem, pośród niektórych znany jako Ghob.
- O nie go Ci chodzi?- spojrzała na nią takim wzrokiem jakby miała jej za złe, poruszyła właśnie ten a nie inny temat.- Pod swoją magiczną postacią wygląda w sumie dosyć dziwnie, jak na mój gust oczywiście. Niski, pękaty, ze skórą koloru ziemi. Zamiast włosów ma cienkie witki a jego oczy jarzą się zielonym ogniem. Ale kiedy przybiera postać człowieka, w sumie nie różni się niczym od innych mężczyzn. Ma włosy takie jak ja, jest wysoki i szczupły, bo jak mówi „musi jakoś sobie rzycie urozmaicić a bycie niskim jest nudne”, z takimi samymi zielonymi oczami jak moje.
- Właściwie to chodziło mi o jego charakter ale w sumie taki opis na początek też może być- stwierdziła Arien omijając głaz, który przed nią wyrósł.

- Nie wiele można powiedzieć o osobowości człowieka, którego spotkało się kilka razy. Jak to się mówi „zwiódł na manowce” moją matkę i tak dziewięć miesięcy po upojnej letniej nocy stałam się ja.- wskazała na swoją osobę.- Poza tym mam spore wątpliwości czy można go nazwać ludzką istotą. No co taka jest prawda- zirytowała się dostrzegając ledwo widoczny w tych nieprzeniknionych ciemnościach uśmiech, który wykwitł na twarzy jej towarzyszki.
- Nie chciałam Cię zdenerwować, po prostu… Wychodzi na to, że to kolejna rzecz która nas łączy. Oboje nie znałyśmy swoich prawdziwych rodziców. Przynajmniej ty swojego ojca spotkałaś, niewiele raz ale zawsze coś- dodała z westchnieniem.
- Jak chcesz to Ci go odstąpię.-rzuciła lekko Sottile.

-Nie mów tak- powiedziała twardo.- Ty masz jego, nawet jeśli wasze spotkania można policzyć na palcach jednej dłoni wiesz, że gdzieś tam jest i czuwa nad tobą. Moi przybrani rodzice zostali zamordowani, ci prawdziwi również nie żyją.- ucięła wyraźnie starając zapanować nad coraz bardziej drżącym głosem. Przyspieszyła kroku i stanęła obok Irvette kroczącej na czele ich małej grupy. Sottile mogłaby przysiąc, że dostrzegła na policzku dziewczyny łzę w której odbiło się księżycowe światło. Poczuła na ramieniu lekki dotyk.
- Wszystko w porządku?- spytał Carney wskazując głową Arien.
- Pojęcia nie mam. Wszystkim udziela się stres ale ona ma najgorzej. A do tego jeszcze dochodzi mój denerwujący zwyczaj mówienia co mi ślina na język przyniesie zanim pomyślę- powiedziała po czym streściła mu ich rozmowę.
- Wiesz, z jej rodzicami sprawa nie jest tak  prosta jak mogłoby się wydawać. Do tej pory nie wiadomo co się stało z jej tatą bo przecież jako zaklinacz nigdy tu nie był a matka zniknęła po tym jak podrzuciła ją swojej siostrze- oznajmił.- Natomiast ty faktycznie powinnaś nad sobą popracować- dodał żartobliwie.

-Czasami mam wrażenie, że jedyne co zawdzięczam ojcu to trudny charakter- stwierdziła z rezygnacją.
-Nie zapominasz o czymś?- spytał śmiejąc się na widok jej zdezorientowanej miny.- A twoje zielone kosmyki?- ujął w palce kilka pukli włosów na co ta uderzyła go w ramię.
- Żarty żartami ale przydało by się znaleźć jakieś miejsce na nocleg- stwierdziła Sotille kiedy Carney próbował ją połaskotać na co ta zręcznie mu się wywinęła.

*

          Jakiś czas później rozbili obóz. Natrafili na spotykany tylko w tej części Silmeardy gatunek drzew, który człowiekowi widzącemu je po raz pierwszy przypominały wierzbę płaczącą zamiast liści okrytą długimi igłami.  Kilka z nich rosło na planie półkola, na tyle blisko siebie, że tworzyło coś na kształt namiotu, kryjącego ich przed cudzym wzrokiem. Mimo to postanowiono na wszelki wypadek postawić wartę, którą jako pierwsza wbrew ogólnemu sprzeciwowi postanowiła objąć Arien. Ledwo usiadła na ziemi stwierdziła, że oszaleje siedząc bezczynnie, nawet jeśli robienie czegokolwiek miało sprowadzać się do wydeptywania ścieżki w śniegu, który zaczął właśnie padać.
- Przestań bo Ci się w głowie zakręci. Robi się coraz zimniej, choć ogrzejesz się przy ognisku- z rozbawieniem poprosił Nate wyłaniając się z szałasu.

- Daj mi spokój- zatrzymała się na ułamek sekundy mierząc go gniewny wzrokiem.- Dajcie mi wszyscy święty spokój- powtórzyła wyraźnie mając ochotę to wykrzyczeć.
- Nie powinnaś czasami odpocząć?
- Przestań!- nakazała zatrzymując się gwałtownie.- Jeśli jeszcze raz ktoś mnie  o to spyta oszaleję! Jakoś tak się złożyło, że wszystko zależy ode mnie. Dobra może nie wszystko, ale spora część. Problem polega na tym, że moja wiedza na temat co powinnam i jak zrobić jest minimalna. Więc chyba mam prawo dać upust emocjom prawda?!- spytała piskliwym głosem.
- Jeśli Ci to jakoś pomoże to możesz mnie uderzyć- oznajmił niepewny reakcji Arien ale ta ku jego uldze wydała zduszony chichot.– Jesteś pewna że niczego nie potrzebujesz? Może mógłbym Ci jednak jakoś pomóc?

- W sumie… trochę zgłodniałam- oznajmiła spoglądając na niego niepewnym wzrokiem.- I nie będę cię bić- dodała po chwili.
- Bardzo mnie to cieszy- uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Przez ostatnie kilkanaście minut wyżywałam się w inny sposób- dodała prawie szeptem.
- No faktycznie, ta ścieżka będzie jeszcze widoczna przez dłuuugi czas.
-Nie o to mi chodziło. Jak myślisz czemu pada śnieg?
-Bo jest zima? Tak właściwie to bym się zdziwił gdyby było inaczej- gdy to powiedział białe płatki zaczęły mocniej padać.
- Pojęcia nie masz jak bardzo denerwujący potrafisz być.-  Stwierdziła z nutą irytacji w głosie- Zima zacznie się za jakiś miesiąc a to wszystko prze ze mnie.- dorzuciła już nieco spokojniej- Nie wiem o co dokładnie chodzi ale gdy byłam na Avalon Mae wspominała o tym, że władczynie żywiołów zanim osiągną pełnię swoich mocy przechodzą przemianę i w tym czasie mogą dziać się dziwne rzeczy. Nie specjalnie wychodzi mi panowanie nad emocjami i najwyraźniej takim efektem ubocznym jest burza śnieżna.

-A kiedy osiągniesz to maksimum?
- To jest właśnie problem bo nikt tego nie wie. Myślałam, że może Sottile powie mi coś więcej na ten temat ale niestety ona wie tyle co i ja czyli niewiele- wzruszyła ramionami i wtedy rozległ się przytłumiony dźwięk. – Dobra, wygląda na to że teraz musimy się zająć bardziej przyziemnymi sprawami- stwierdziła zakłopotana łapiąc się za burczący głośno brzuch po czym z wahaniem lecz mocno ujęła za rękę Natea, który gestem odgarnął zwisające witki drzewa żeby łatwiej było im wejść.
- Jak tak dalej pójdzie to chyba nici z kolacji- stwierdził chłopak obserwując rozgrywającą się przed nimi scenkę. Sottile groziła Carneyowi łyżką bo ten najwyraźniej za bardzo zainteresował się zawartością parującego kociołka, natomiast Hagen próbował zgasić palące się skarpetki, które wcześniej próbował wysuszyć przy ogniu. Irvette jak zwykle obserwowała wszystko ze znudzoną miną ale kiedy zobaczyła Arien i Nate na jej twarzy wymalowało się coś na kształt ulgi a kiedy ich mijała wymamrotało coś o tym, że nie mogli się zjawić w lepszym momencie i teraz ona przejmie wartę bo już ma dosyć tego cyrku. Zdziwieni przez chwilę wpatrywali się w miejscu gdzie zniknęła żeby po chwili wybuchnąć śmiechem.

Pokrzepieni ciepłym posiłkiem wszyscy położyli się spać pod czujnym okiem przywódczyni Arterian. Arien miała wrażenie, że spała kilka chwil kiedy Hagen obudził ich bladym świtem. Mimo to pierwszy raz od wielu dni czuła się wypoczęta. Jej wzrok bezwiednie powędrował w kierunku Nathaniela, który jeszcze zaspany potrząsając głową próbował przegonić resztki snu. Pomyślała, że z włosami w nieładzie, sterczącymi na wszystkie możliwe strony wygląda uroczo.
- Czemu mi się tak przyglądasz? Jestem brudny?- spytał próbując wytrzeć z twarzy brud, którego tam nie było. Arien w odpowiedzi pokręciła przecząco głową mając nadzieję, że nie zauważył rumieńca oblewającego jej policzki.

Po uprzątnięciu miejsca noclegu i doprowadzeniu go do stanu jaki zastali wcześniej ruszyli w dalszą drogę. Podróż umilały im swoimi trelami budzące świat ze snu ptaki ale sami milczeli choć czasami ktoś starał się nawiązać rozmowę która i tak nie trwała długo. Późnym popołudniem dotarli do Doliny Przeklętych. Zbocza doliny pokrywały kamienie obrośnięte mchem a wysoko nad ich głowami, szum lasu przypominał jęki duchów. Jakiś czas później naszyjnik Arien zaczął jarzyć się delikatnym blaskiem nasilającym się wraz z zagłębianiem się w nieprzyjazny teren. Gdy byli już prawie na miejscu przez korony drzew przedzierały się nieliczne promienie zachodzącego słońca, które odbijając się od śniegu nadawały otoczeniu nieco tajemniczy wymiar.  Kiedy wyszli zza zakrętu niemal stanęli jak wryci. Przed nim wznosiła się stromo w górę kamienna ściana pokryta gęsto osobliwymi pnączami o nieregularnych liściach i fioletowych kwiatkach, których płatki skręcały się tworząc sprężynki. Łańcuszek dziewczyny mimo, że ukryty pod ubraniem lśnił jak małe słońce co uznała za znak że dotarli tam gdzie powinni.

- To jest jakiś chory żart- Carney odgarnął bluszcz a kiedy okazało się, że nie ma za nim jakiegoś tajemniczego przejścia uderzył otwartymi rękoma w kamień zdzierając sobie boleśnie skórę. Arien podeszła powoli do przeszkody chcąc jej dotknąć ale jej dłoń zamiast natrafić na opór zanurzyła się jak w wodzie. Irvette wyszarpnęła ją gwałtownie.
- Czyś ty oszalała?
-Przecież nic mi się nie stało!
- Ale mogło! Nie rozumiesz, że nie możemy sobie pozwolić żeby…

- Wygląda na to że nikt z nas tam nie wejdzie, poza nią- stwierdziła Sottile po tym jak sama spróbowała, z marnym skutkiem, przeniknąć przez skałę.
- Nie mamy pewności- w głos kobiety zakradła się nutka niepewności.
- Co ona zrobiła, że tak jej nie ufasz? Czym sobie na to zasłużyła?- spytał Nate
- Raz, zaufaj jej chociaż raz- poprosił Carney. Choć ledwo wyczuwalna ale w jego głosie dało się wyczuć rozkazującą nutę.
Arien posłała przyjaciołom wdzięczny uśmiech a kiedy Irvette skinęła głową wystarczyło, że zrobiła krok do przodu i zniknęła im z oczu za falującą powierzchnią którą momentalnie powróciła do swojej pierwotnej postaci.
- Teraz możemy tylko czekać- stwierdziła przywódczyni Arterian.

*

Czytasz? Skomentuj!

Rozdział jaki jest każdy widzi. Z początku jestem zadowolona ale później coś zaczęło się sypać. Co do treści to może nic się nie dzieje ale miałam do wyboru dać wam do przeczytania dłuższy rozdział albo trochę go okroić a resztę zamieścić za tydzień żeby uniknąć ewentualnej przerwy.


Do usłyszenia za tydzień,
Artis.

3 komentarze:

  1. no, w końcu można poczytać :)
    fajnie, że dotarli tak szybko do Doliny Przeklętych, tylko kurcze, no nie mogłaś jeszcze kawałek zdradzić, a nie zostawiać nas w takiej niepewności, co do tego, co jest za skałą? mam teraz złe przeczucie, naprawdę złe...
    no i co do Arien i Nata :D coś się nam tutaj kroi? a może nie? czekam na rozwój sytuacji :D
    i kolejny raz zapraszam do siebie i baaardzo proszę o komentarz ;)
    http://tamed-devil.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. "musi jakoś sobie rzycie urozmaicić a bycie niskim jest nudne” - oj jest nudne. I męczące również.
    Cóż, dziewczyny jak widać trochę łączy - ciężkie relacje z rodzicami (jeśli tak to mogę nazwać) i w sumie same nie wiedzą co mają robić. Serio przerwałaś w takim momencie? Przysiegam - jeszcze raz tak zrobisz a na Wigilii mozesz zapomnieć o uszkach i pierogach bo sama Ci wszystkie wyjem.
    Nate - coś się tu kroi? Na bank. Ale nie zapominajmy, ze jest jeszcze Gawain. Jest albo juz go nie ma. Równie dobrze mogłaś go zabić a ja mogłam o tym zapomnieć. Całkiem prawdopodobne. I wcale się nie zdziwię jak się niedługo pojawi, i stwrzy się elegancki trójkąt miłosny. Nie dosłownie. :D
    Irvette - w niej mi coś nie pasuje tylko jeszcze nie wiem czemu. Może znów jakies powiązania rodzinne? Kto Cię tam wie. Tak czy inaczej nie ufam jej nie wiedzieć czemu. Wracając do Natea - tego Pana bardzo lubię. Jest, troszczy się i jak widać umie jej porawić humor. A jak facet jest za miły to znaczy, ze coś knuje. Pytanie tylko co.
    Przepraszam, ze dopiero teraz ale musiałam się ogarnąć po meczu a i zdrowie nie do końca pomagało. Czekam na kolejny i przestań narzekać, że coś jest nie tak z rozdziałem bo gotowa jestem zrobić Ci krzywdę.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, wiem, że Arien brakuje rodziców i pewnie stąd jej opinia, że Sottile powinna doceniać, że ma ojca, nawet jeśli nie jest on idealny. Cóż, ja nie do końca się z tym zgadzam, bo rodzice czasami nie zachowują się tak jak powinni. Arien nie do końca ma rację, więc rozumiem też złość Sottile. No i ciekawe jak Arien poradzi sobie sama!

    OdpowiedzUsuń